A A+ A++

To jeszcze jedna premiera, która długo czekała. Rok 2020 był Rokiem Beethovena (z okazji 250. rocznicy urodzin) i wystawienie jego jedynej opery szykowano w wielu miejscach na świecie. Niewiele udało się zrobić, nie tylko w Operze Narodowej.

Mamy jednak w końcu „Fidelia” na warszawskiej scenie. Beethoven to niekwestionowany geniusz, ale jego opera nie cieszy się aż takim zainteresowaniem. Nikt nie kwestionuje jej wartości muzycznych, za to narzeka się na statyczną akcję i postaci zarysowane jednostronnie. A historia kobiety, która podejmuje w męskim przebraniu pracę w więzieniu, by ratować męża, jest naiwna i bez głębszego uzasadnienia wieńczy ją promienny finał.

Nie jest łatwo wystawić „Fidelia”, nawet rocznicowa premiera w Wiedniu, w mieście Beethovena w reżyserii słynnego aktora Christopha Waltza, nie okazała się zbyt ciekawa. Próbować warto, bo to dzieło nie jest tak oczywiste, jak się z pozoru wydaje.

Inscenizacja Johna Fulljamesa jest minimalistyczna i symbolicznie uwspółcześniona.

W Warszawie brytyjski reżyser John Fulljames wyszedł z założenia, iż w „Fideliu” muzyka, a nie słowo kreuje dramat. Wyrzucił teksty mówione, dokonał paru przestawień w partyturze, by całość była dramaturgicznie zwarta. Ocenę tego zostawmy muzykologom, wielu widzów nie zorientuje się, co pozmieniał. Ważny jest końcowy efekt.

Inscenizacja Johna Fulljamesa jest minimalistyczna i symbolicznie uwspółcześniona. Spektakl rozgrywa się na pustej niemal scenie z olbrzymią ścianą ekranem, gdzie pojawiają się filmowe obrazy. Opowieści o potrzebie wolności reżyser chciał nadał bardziej uniwersalny kontekst. Dla niego „Fidelio” nie jest jedynie historią o walce z tyranią. Więzienie i kajdany nie muszą być dosłowne, bo różne sytuacje i uwikłania pozbawiają człowieka wolności, także tej wewnętrznej.

Tę myśl John Fulljames przedstawił mało klarownie, a relacje między postaciami zarysował bardzo pobieżnie. Wszystko, co dzieje się na scenie, staje się zatem jedynie tłem do muzyki, co można by zaakceptować. Na „Fidelia” chadza się przede wszystkim dla Beethovena.

W Operze Narodowej kontakt z nim jest wszakże mocno utrudniony. Wprawdzie chór śpiewa świetnie, a dyrygent Lothar Koenigs kreuje nastrój, choć czasami w grze orkiestry jest mało energii, ale występ Dunki Ann Petersen i Niemca Torstena Kerla to porażka. Oboje są artystami o ogromnym światowym dorobku, ale ona z pełną heroicznego … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPodlaskie. Oto najlepsi z najlepszych. Najzdolniejsi uczniowie z regionu ze stypendiami zarządu województwa
Następny artykułDiecezja Bydgoska: rusza projekt termomodernizacji