Fortnite to jeden z tych tytułów, których chyba nie da się nie kojarzyć. Przez jednych wyszydzany, przez innych uwielbiany. Przez niektórych omijany szerokim łukiem, przez kolejnych oblegany… I tak dalej, brnąć w skrajności. Trudno o grę, która tak bardzo polaryzuje. Choć jednak krytyków nie brakuje, to fanów tym bardziej – po latach od premiery największy hit od Epic Games to wciąż jedna z największych gier multiplayer.
W momencie pisania tych słów już tylko kilka dni dzieli nas od startu nowego rozdziału w Fortnite (Sezon 5. wchodzi w swój 3. Chapter). Co więcej, mamy godzinę, podczas której w naszej strefie czasowej wiele osób jest wciąż w szkole, a w Ameryce w gruncie rzeczy spora grupa zapewne śpi. Idąc dalej – środek tygodnia. Trudno więc o mniej przystępny czas na sprawdzanie wyników, prawda? Ano, prawda – choć wcale tego nie widać.
Tak się bowiem składa, że obecnie w czterech dwóch głównych trybach gry (Zero Budowania i Battle Royale) przebywa w tym momencie sumarycznie 550 tysięcy osób. Kolejne 70-80 tysięcy bawi się w nie tak dawno odpalonych opcjach zabawy – LEGO, Rocket Racing i Fortnite Festival. A dorzucając do tego wszystkie minigierki, spokojnie możemy doliczyć jeszcze ponad 100 tysięcy.
Fenomen Fortnite
Całościowo zapewne wyszłoby nam, że obecnie w Fortnite przesiaduje przynajmniej 700 tysięcy graczy. W najgorszym okresie (przed startem nowego sezonu), w nieoptymalnej godzinie (bowiem wieczorem naszego czasu ludzi będzie dużo więcej), a przy tym należy też wspomnieć, że mówimy o grze, która w teorii skończy za dwa miesiące swoje siódme urodziny. Coś nieprawdopodobnego.
Zresztą, dość powiedzieć, że w chwili, gdy czytacie ten tekst – na start nowego sezonu – na serwerach jest spokojnie kilka milionów graczy. Jeśli więc określać jakąś grę wideo jako “fenomen”, to Fortnite mógłby tu być podręcznikowym przykładem. I czy się to komuś podoba, czy też nie, Epic Games stworzyło coś przełomowego. Coś, co na zawsze zapisało się w annałach branży. I dalej buduje swoją historię.
No dobra, ale warto zastanowić się, skąd właściwie bierze się ten fenomen. W końcu gier wideo bazujących na podobnych założeniach było znacznie więcej. Zresztą, samych produkcji multiplayer, które kapitalnie radzą sobie w świecie elektronicznej rozrywki, również nie brakuje. Są takie, które wyglądają lepiej, mają bardziej rozwinięte mechaniki, przyjemniejsze udźwiękowienie i tak dalej…
A jednak rządzi Fortnite!. I osobiście uważam, jako ktoś, kto kilka miesięcy temu wrócił po dość długiej przerwie, że stoi za tym kilka składowych. Takich aspektów, które koniec końców przekładają się na trwający sukces gry. Takich, które Epic Games nieustannie zdaje się dopieszczać. I w końcu takich, które sprawiają, że cały czas wyprzedzają wiele innych gier.
Skąd się to bierze?
Po pierwsze i najważniejsze – zrozumienie graczy. Deweloperzy tej gry doskonale czują, czego potrzebuje obecnie masowy odbiorca. Ciągłe zastrzyki dopaminy, które uwalniane są przez dynamicznie zmieniane wydarzenia i kolaboracje. Trwające wsparcie, które graczy zawsze doceniają – wszak ciągnące się od lat prace nad jednym tytułem zawsze działają na korzyść.
Mało tego – oni doskonale słuchają. Fani polubili tryb Zero Build, który był czasową niespodzianką. Co więc zrobili? Dodali go na stałe! Spodobał się koncept OG Sezonów? Już niedługo powrócą z nostalgiczną podróżą – tym razem do Rozdziału 2. Gracze nie chcą danych broni? Deweloperzy wymieniają je na inne. Jasne – niekiedy dochodzi do potknięć, ale koniec końców trudno mieć pretensje.
Co więcej, twórcy nie pozwalają nawet na chwilę nudy i prowadzą działania, które w pewnym sensie uzależniają odbiorców. Nikt nie chce przegapić wbicia maksymalnego poziomu, gdy już kupiło się przepustkę sezonową. Szkoda byłoby pominąć specjalną czasową linię misji, albo przegapić pojawienie się ulubionego bohatera w sklepie ze skórkami. Wszystko to udało im się opanować do perfekcji. Tak, kwestie moralności są do dyskusji, ale jeśli chodzi o samo działanie, jest skutecznie.
A koniec końców Epic Games doszedł do punktu, w którym Fortnite przestał być tylko grą. Stał się HUBEM – małym systemem, który pozwala na tworzenie wielu różnych serwerów opartych na przeróżnych schematach. Dziś ów tytuł nie jest wyłącznie strzelaniną battle royale. Wchodząc tam, trafimy na oficjalne wyścigi, koncertowanie, czy pojedynki jeden na jeden, a także masę opcji tworzonych przez fanów, jak gry RPG, tory zręcznościowe czy plansze stawiające na komizm. Dla każdego coś dobrego!
Aż po kres?
Co jednak w tym wszystkim najciekawsze… Końca wciąż nie widać. Dalej trudno sobie wyobrazić moment, w którym Fortnite zaczyna obumierać. Znaczy, jasne, co jakiś czas spotykam się w mediach społecznościowych z wieszczeniem śmierci największego dzieła Epic Games, ale po kilku tygodniach okazuje się, że doszło do kolejnego rekordu, serwery pękają w szwach, a na dołączenie do zabawy trzeba czekać kilkadziesiąt minut.
Nie tak dawno wyciekła nawet mapa planów na nadchodzący rok (znajdziecie ją tutaj). I widać, że pomysłów jest cała masa. Czekają nas przecież współprace z Metallicą, Piratami z Karaibów, czy Marvelem. I jak tu się nudzić, skoro cały czas jest coś do zrobienia?! A to wszystko w ramach wielu przeróżnych gatunków. Fortnite to prawdziwy fenomen. Chapeau bas, Epic.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS