A A+ A++

Czy mecz, w którym pada tylko jeden gol, a poza nim jest zaledwie jedna sytuacja bramkowa, może się podobać? Otóż może. Kibice wypełnili stadion przy Łazienkowskiej, stwarzając w starciu Legii z Radomiakiem (1:0) atmosferę święta. Piłkarze na murawie aż tak bardzo nie szaleli, ale podobało nam się tempo, temperatura, zaangażowanie. Legia zgarnia z boiska trzy punkty, chociaż znów nie grała szczególnie efektownie. Trzeba jednak docenić ten pragmatyzm – stołeczni meldują się na fotelu lidera. 

Przez większość spotkania wydawało nam się, że to typowy mecz na dobre 0:0. Legia miała jednak inne plany i w końcówce gola sprzed pola karnego zapakował Augustyniak. Warszawianom nie udał się stały fragment gry, ale jego wykonawca, Josue, zebrał drugą piłkę, stemple przy akcji przyłożyli Sokołowski i Muci, a na koniec nowy nabytek Legii uderzył mocno i przy słupku. Piłka przeszła po rękach bramkarza, ale nie ma co zwalać winy akurat na niego – to cały zespół przyjezdnych utrudnił sobie zadanie, bo im bliżej końca meczu, tym bardziej się cofał. Jeszcze w pierwszej połowie Radomiak był odważny, trzymał piłkę, atakował. Później zachowywał się, jakby uznał, że remis przy Łazienkowskiej to zadowalający wynik.

Legia – Radomiak 1:0. Klasowa obrona Tobiasza

Bo ogólnie Radomiak – abstrahując od wyniku – mógł się dzisiaj podobać. Nieźle funkcjonowała linia pomocy, choć nie przełożyło się to na żadne konkrety. Dwaj stoperzy, Rossi i Justiniano, mają na swoim koncie sporo udanych interwencji. Dla tego drugiego to debiut w wyjściowym składzie Radomiaka w Ekstraklasie (dotąd zaliczył w lidze tylko piętnaście minut i jedną połówkę w Pucharze Polski). Było to swego rodzaju zaskoczenie, bo przecież Cichocki wcale nie zawodził. Mariusz Lewandowski generalnie lekko zaskoczył ze składem, posyłając do boju także Daniela Pika, zwykle rezerwowego. Dzięki uprzejmości Legii zagrał również Gabriel Kobylak, który miał w umowie wypożyczenia zapis o tym, że nie może zagrać przeciwko macierzystemu klubowi. I wypada tylko przyklasnąć Legii, bo gdyby nie odpuszczenie klauzuli strachu, zagrałby dziś Jakub Ojrzyński, który teoretycznie mógłby zaliczyć świetny mecz, co popsułoby notowania mającego się ogrywać legionisty. A przecież jednemu bramkarzowi Legia popsuła już wypożyczenie w Radomiaku (mamy na myśli oczywiście Kochalskiego).

Najlepsza okazja w meczu, poza tą bramkową? Miał ją na nodze Maurides, który próbował wykończyć szybką akcję Radomiaka w pierwszej połowie. Niby przymierzył z pierwszej piłki, niby ta leciała w bramkę, ale nie możemy oprzeć się wrażeniu, że Brazylijczyk mógł dołożyć do tego strzału więcej precyzji. Zwłaszcza, że Tobiasz rzucał się w ciemno i uratowało go to, że zostawił nogi (choć oczywiście nie deprecjonujemy bramkarza Legii – interwencja pierwsza klasa, zasłużył nią na podwyższenie noty).

Legia – Radomiak 1:0. Goście nie przycisnęli

Gdybyśmy po tym spotkaniu obejrzeli skrót, pewnie podrapalibyśmy się mocno po głowie. Bo poza bramką Augustyniaka i strzałem Mauridesa… działo się niewiele. Legia? Kapustka oddał techniczny strzał sprzed pola karnego, kradnąc przy tym dynamicznym ruchem trochę przestrzeni – leciał on jednak za blisko Kobylaka. Josue spróbował z fałsza – było to efektowne, ale nikogo nie zaskoczyło. Carlitos uderzył z połowy boiska – przemilczmy to. Johansson zakończył swoją szarżę strzałem – delikatnie sprawy ujmując: nie wyszło jak z Widzewem. Muci kropnął z dystansu – nad bramką. To byłoby na tyle.

Radomiak? Główka Mauridesa po stałym fragmencie gry minęła bramkę. Tak samo jak podobna próba Rossiego. Nieoczywisty lob Nascimento może i miał ciekawy zamysł, ale Tobiasz bez problemu przerzucił go nad poprzeczką. Jedyne co się wydarzyło po bramce na 1:0, to uderzenie Leandro sprzed pola karnego. Przewidywalne i słabej jakości. Radomiak nie przycisnął, gdy nie było już nic do stracenia. Większe pretensje może mieć do siebie jednak za to, że nie wykorzystał długiego okresu gry, gdy wyglądał lepiej od Legii Warszawa.

Legia – Radomiak 1:0. Lider do poniedziałku

Legii Warszawa, w której nie wszystko funkcjonowało dziś dobrze – Pich istniał na boisku tylko teoretycznie, Carlitos grał swój własny mecz, mylił się Jędrzejczyk (nieprzyjemny faul na Piku i strata piłki pod własną bramką), Kapustka czy Wszołek nie oferowali przebłysków – i która melduje się właśnie na pozycji lidera. Będzie na niej co najmniej do poniedziałku – aż do meczu Wisły Płock z Górnikiem Zabrze. Niby to mały sukces, którym nikt w Warszawie nie powinien się szczególnie jarać. Ale to też mocny dowód na to, że Legia szybko zażegnała sportowy kryzys i w tym sezonie znów może liczyć się w walce o mistrzostwo. Nawet, jeśli jej gra nie wywołuje oklasków szerszej publiki, to trudno odmówić jej pragmatyzmu. A na nim można w tej lidze daleko zajechać. 

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: 

Fot. FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzy tam wyląduje Artemis? Sztuczna inteligencja sprawdziła ciemne kratery na Księżycu
Następny artykułApator wyraźnie pokonał faworyzowany Motor Lublin w półfinale PGE Ekstraligi [ZDJĘCIA]