A A+ A++

To było za głębokiej komuny, wtedy kiedy wprowadzili dziurkacze na bilety tramwajowe. Wycinały one jakiś wzorek z dziurek i można się było kanarowi okazać. Kiedy raz wychodziłem z 13-tki zobaczyłem skasowany bilet leżący w szparce kasownika. Zafrapował mnie ten widok, bo mnie zaskoczył. Jak zacząłem więcej o tym myśleć, to zorientowałem się, że to jakiś łańcuszek oporu, niezgody na system, w końcu – w minimalnym wymiarze – chęć pomocy komuś obcemu. Trochę o tym myślałem, ale jako młody naiwny brałem to za jakiś wybryk.

Dziś, z perspektywy lat, wydaje mi się, że to był znak naszego polskiego mentalu. To znaczy, jak sięgnąć w większość naszych zakamarków historii to zawsze jakoś byliśmy antysystemowi. Pół biedy jak rozwalaliśmy system obcy, ale z tak utrwalonym charakterem zdawaliśmy się w tym trendzie nie zatrzymywać przy swojej suwerenności. Podobno utraciliśmy niepodległość na czas rozbiorów właśnie z tego powodu, że nie szanowaliśmy własnej państwowości. Potem mieliśmy jej krótki epizod, który co prawda wykształcił w ciągu dwudziestu lat etosowe postawy, szczególnie wśród młodzieży, ale te w trakcie i tuż po wojnie spłonęły jak kieliszki Maćka Chełmickiego na barze historii.

Potem był szary PRL, a więc kombinowanie w systemie równoległym i pełna pogarda do nowej Polski, jako systemu obcego, w którym tylko należało się ustawić. To było apogeum naszej specjalności narodowej – obchodzenia przepisów. Fakt, że durnowatych i opresyjnych, ale rzutowało to na całość stosunku do państwa. Trzeba się ustawić, skoro nie można było go zmienić. Zaczęliśmy to nawet eksportować – emigranci pierwsze co robili, nawet przed poznaniem języka nowej ojczyzny, to było rozkminianie słabych punktów systemu zastanego na niewyobrażalnych dla tambylców poziomach zaawansowania.

Mnie się to podobało, zwłaszcza za komuny. Najtrafniej określił to kapitan Wagner w rozmowie z von Nogay’em w „Dezerterach”, że jesteśmy „najsprytniejszymi na tej szerokości geograficznej łazikami”. Mi się to podobało, że tej centralno-europejskiej mieszaninie wychodziliśmy na prymusów w rozwalaniu systemu od środka, my, jako najweselszy barak w obozie socjalistycznym. Potem, przynajmniej po moim przejściu z pozycji romantycznych, na nieefektowne – pozytywistyczne – zacząłem zauważać wielki trud państwowy, głównie czyniony w zaciszu gabinetów, ale bardziej przedsiębiorców niż polityków. W dodatku kompletnie wyrugowany z historii i praktycznie nieobecny w dzisiejszej debacie, o współczesnej polityce już nie mówiąc.

Zawsze się zastanawiałem, jak ta rysa obchodzenia systemu, która jest de facto żółtą, a czasami czerwoną kartką dla własnej państwowości, ostała się w III RP. I muszę powiedzieć, że jednak przetrwała, w dodatku zmutowała do jeszcze bardziej pokracznych form. No bo stary nawyk kombinatorstwa ma się wciąż dobrze. Polacy są jednak nie bardzo ufni wobec swojego państwa, jakby przenieśli swój charakter narodowy z czasów zaborów i aktywizowali go wobec własnego II RP. W swej książce „Trzeci sort” częścią winy za ten fakt obarczałem, obok naszego zbiorowego mentalu – elity. III RP narodziła się jako dziecko in vitro Okrągłego Stołu i została oddana w adopcję suwerenowi, z całym dobro(?)dziejstwem inwentarza zmutowanych genów. Kombinacje przy „niekonfrontacyjnych” wyborach, wojna na górze, ale o władzę, nie o Polskę, pauperyzacja milionów, którzy się nie załapali na nowy paradygmat gospodarki, czy wreszcie ostateczna pogarda klasy politycznej wobec suwerena, przy jednoczesnym grabieniu fiskalizmem nieśmiałych pnączy klasy średniej – to nie są recepty na solidaryzm z państwem. Ale ten sposób, może nie rozmontowywania państwa, ale skubania go, jak i drzewiej bywało, po prostu siłą bezwładu, to jeszcze nic. Bo to skubanie systemu, a nie całego zakwestionowanie państwa.

Ale III RP narodziła nową klasę rozmontowywaczy. Tu już nie chodzi o dziury w systemie, na których coś można ugrać. Tu chodzi o rozmontowanie całego państwa. Jego podstawowych atrybutów jak armia, historia, dziedzictwo, symbole, wreszcie – integralność. Te cyrki na granicy białoruskiej dały możliwość obserwacji kto wylazł spod tego kamienia. Bo do tej pory wychodzili stamtąd pojedynczo, albo w grupkach „w temacie”. Teraz skaczą wszyscy – jedni na froncie ganiając się ze strażnikami, drudzy wspierając ich daleko od „frontu” – w mediach i na konferencjach prasowych. Warto zapamiętać te twarze, bo wyszli spod tego kamola wszyscy, co tam byli. Bez odwodów. No, może Tusk udaje umiarkowanego, ale tylko dlatego, że głupio mu przed Unią, która rękoma pisowskich siepaczy broni również swojej integralności. Ale Donald zawsze taki był – wypuszczał swoich swawolników przodem, by uchodzić na ugodowego i centrowego.

Ale reszta – jak cię mogę. Jadą na całego, na tyle skutecznie, że jedna trzecia Polaków popiera słowa Frasyniuka o psach w mundurach i śmieciach w wojsku. Jakież to inne niż takie proste kombinowanie jak tu wycyckać system, ustawić się, brać, skoro dają. Tu chodzi o całą pulę. Ja wiem, że mogą być tacy obywatele, którym się polskie państwo jako projekt nie podoba, ja wiem, że są tacy, którzy uważają, że po nas choćby POtop. Że można poświęcić Polskę, byleby Kaczora wrzucić do wora. Ja wiem. Ale takie zacietrzewienie ciąży ku zakwestionowaniu wspólnoty. Prowadzi nie do zwycięstwa nad PiS-em, ale do przegranej nas wszystkich.

Polacy zawsze się stawiali. Jak nie zbrojnie, to systemowo. Było nas łatwiej połknąć niż strawić. Ciekawe jak teraz nasi sąsiedzi patrzą się na nas w tym względzie? Czy sami się pchamy do paszczy historii, czy też jesteśmy już dawno strawieni, tylko tego nie zauważyliśmy, kłócąc się o Polskę, której jak widać z powyższego, w różnym stopniu nie poważamy jako wartości nadrzędnej.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPokazała pośladki w lustrzanym odbiciu. “Kto by pomyślał, że po czterdziestce…”
Następny artykułNowi dyrektorzy w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodziny i Wydziale Ochrony Ludności