Jedna z najszybszych sprinterek w Europie. Halowa mistrzyni Starego Kontynentu z Glasgow z 2019 roku. Jej rekord życiowy 11,07 s, to drugi wynik w historii polskiej lekkoatletyki.
Na bieżni Ewa Swoboda zachwyca nie tylko formą, ale też urodą, efektownymi tatuażami i wyjątkowo barwnymi wywiadami po skończonym biegu. Zresztą, czy z takim nazwiskiem można nie być jedną z najbarwniejszych postaci w świecie polskiego sportu?
Maciej Sierpień: Jak ważna podczas biegu jest… swoboda?
Ewa Swoboda: Uważam, że to jeden z najważniejszych elementów dobrego biegu. Żeby na starcie mieć taki pozytywny luz. Gdy jestem rozluźniona, wiem, że to będzie dobry bieg. Jestem swobodna i wszystko mi wychodzi. Staram się, żeby stres mnie nie paraliżował. Kiedy za mocno myśli się o biegu, to całe ciało od razu staje się mniej elastyczne. A tu podstawą jest, żeby luźno wyjść z bloków, szybko złapać rytm i swobodnie biec do mety.
Parafrazując słowa z kultowej komedii “Chłopaki nie płaczą”: nie można powiedzieć, że Ewie Swobodzie brakuje luzu.
Filmu akurat nie oglądałam (śmiech). Ale rzeczywiście staram się do życia podchodzić z dystansem, nie denerwować się z błahych powodów. Lubię się uśmiechać. Taka jestem i dobrze mi z tym.
Wydaje się, że w biegach sprinterskich, gdzie to wyciszenie i koncentracja są niezwykle ważne, raczej przewagę na starcie powinny dawać przeciwne cechy charakteru.
Ale jedno nie wyklucza drugiego. Inaczej zachowuję się po biegu, gdy emocje opadają, gdy rozmawiam na gorąco przed kamerami, a inaczej przed startem. Bieg to jest konkretna praca do wykonania i wtedy zawsze jest skupienie, koncentracja. Gdyby było inaczej, to pewnie zaraz po starcie oglądałabym plecy koleżanek. Część kibiców może inaczej mnie postrzegać, ale przed biegiem naprawdę jestem maksymalnie wyciszona i skoncentrowana.
Mimo wciąż bardzo młodego wieku od wielu lat twoim startom towarzyszą ogromne oczekiwania kibiców. Jak sobie radzisz z tą presją?
Życiu sportowca zawsze ona towarzyszy. Ale z doświadczenia wiem, że gdy za bardzo chcę wszystkich zadowolić, to najsłabiej mi to wychodzi. To tak jak z moimi tatuażami. Czasem słyszę: “Boże, masz tyle tych tatuaży, jak ty możesz tak wyglądać”. Mogę, skoro mi się podobają i je robię. Nie lubię też, gdy ktoś – nawet w dobrej wierze – mówi mi, że na pewno wygram, że pobiegnę około 11 s. Ok, dzięki, ale skupiam się tylko na sobie. Gdybym stale chodziła i myślała, jakie ludzie mają wobec mnie oczekiwania, to na pewno, by mi nie pomogło.
Ten sezon jest dla ciebie trudny. Pech zaczął się przed HME w Toruniu, z udziału w których wyeliminowało cię zakażenie koronawirusem, a potem doszła jeszcze kontuzja. W takich okolicznościach da się ze spokojną głową przygotować do zawodów?
Od początku jest to dla mnie bardzo ciężki rok. Przed mistrzostwami w Toruniu byłam w niesamowitej formie. Czułam się świetnie, nóżka się kręciła. Niestety jedna osoba znalazła się w miejscu, w którym być nie powinna i zaraziła mnie koronawirusem. Gdy patrzyłam na finał 60 m, to bardzo bolało. I być może za mocno się wtedy zawzięłam, żeby po chorobie szybko wrócić do formy i przytrafił się uraz. W tej chwili nie mogę dobrze stanąć na nogę, nie mówiąc już o normalnym trenowaniu. Nie biegam teraz w ogóle. Jestem realistką i widzę, w którym kierunku to wszystko zmierza. Ostateczna decyzja będzie należała do lekarzy, ale nie ma co ukrywać, że słabo to wygląda…
Do kiedy dajesz sobie ostateczny czas, żeby zdecydować, czy wystartujesz?
Myślę, że do końca tego tygodnia, bo czasu pozostało już niewiele. Zamykane są listy startowe. Oczywiście liczę, że nagle coś się wydarzy i wrócę do treningów. W naszej dyscyplinie trudno jest zrobić trening zastępczy. Mogę pojeździć sobie na rowerku, ale to nie sprawi, że wrócę do formy. Z drugiej strony, jeśli mam lecieć, żeby pobiec 11,50 s, to chyba nie ma sensu. Jestem zbyt ambitna, żeby zadowolić się tylko samą obecnością na igrzyskach.
Żałujesz, że igrzyska nie odbyły się zgodnie z planem przed rokiem?
Ogromnie. Byłam w formie, super się czułam, uniknęłabym przede wszystkim tego wszystkiego, co było związane z koronawirusem. Widzę zresztą, że wielu sportowców w tej chwili zmaga się z podobnymi problemami. Być może te dodatkowe 12 miesięcy przygotowań okazały się już zbyt długim czasem, aby na maksa trenować.
To najtrudniejszy moment w twojej karierze?
Myślę, że tak. Wspólnie z moją trenerką bardzo mocno pracowałyśmy przez ostatnie lata, żeby teraz pokazać się z jak najlepszej strony. I może okazać się, że wszystko, co wypracowałyśmy pójdzie na marne. Dziś jestem w kropce, wciąż nie wiem, co się wydarzy. Uważam jednak, że jak przetrwam ten rok i wyleczę kontuzję, to już nic mnie nie złamie.
Gdybyś była zdrowa, myślisz że pobiłabyś swój rekord życiowy – 11,07 s?
Taki był plan. Celowałam w wynik poniżej 11 s. Myślę, że byłabym w stanie zakręcić się około 10,97 – 10,95. Na taki wyniki pracowałyśmy z trenerką. Nie wiem, czy dałby mi on awans do finału, bo konkurencja jest niezwykle mocna i bardzo dobrze przygotowana. Wydaje mi się, że w półfinale trzeba będzie pobiec 10,90, a może nawet 10,80.
A jaki wynik może dać złoto?
Uważam, że to będzie naprawdę szybkie bieganie. Rekord świata wynosi 10,49 s i pewnie długo jeszcze nikt się do tego wyniku nie zbliży, ale tak poniżej 10,60 dziewczyny będą biegały. A to już jest porządne bieganie, bardzo szybkie, okropnie szybkie bieganie.
Hasło marki PUMA, której jesteś ambasadorką mówi: “Only See Great”. Co dla Ciebie znaczy to motto?
Wydaje mi się, że ono znakomicie oddaje to, co dziś dzieje się w mojej karierze. Muszę widzieć tylko to, co dobre przede mną, nie patrzeć wstecz i nie rozpamiętywać problemów. Myślę tylko pozytywnie. Patrzę w przyszłość i wiem, że będzie dobrze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS