A A+ A++

„Czas skończyć manewry i ogłosić rozwód europejskiej chadecji z Fideszem” – podpowiadał różnojęzycznym politykom w Brukseli niemiecki dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung. Pudło i to potrójne! To Węgrzy wystąpili z frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL), po drugie, z chadecją ma ona dziś tyle wspólnego, co popowa piosenkarka Madonna z Madonną-Marią z Nazaretu, a po trzecie, polityczne manewry w Europie się nie skończyły, przeciwnie, dopiero się zaczynają…

Rozbrat Fideszu (Węgierskiego Związku Obywatelskiego) premiera Viktora Orbána z EPL wisiał w powietrzu od dawna. Uważni obserwatorzy doskonale zdają sobie sprawę z unijnej gry w znaczone karty zarówno z Madziarami jak i z Polską – jeśli porównać płaszczyzny ideowe i programy Fideszu oraz Prawa i Sprawiedliwości z współrządzącą w RFN Unią Chrześcijańsko-Społeczną, różnic trzeba by doszukiwać się z lupą. Problem w tym, że węgierski Fidesz i polskie PiS nie są… niemieckie, a dla – można rzec – siostrzanej CSU nadrzędne znaczenie mają interesy własnego kraju, stąd konfrontacyjny kurs, inspirowany w głównej mierze przez wpływowe Niemcy wobec Węgier i Polski. Ale, po kolei…

Nie mam nic przeciw zjednoczonej Europie, ale Bawaria to Bawaria

— to powiedzenie bardzo popularne wśród polityków CSU. Unia przeszła wiele przeobrażeń w jej powojennej historii. Po upadku III Rzeszy, w chwili powstania CSU (1945 r.), do programu założycielskiego wpisany został postulat stworzenia „konfederacji europejskiej”, na rzecz „ochrony i kultywowania chrześcijańsko-zachodniej kultury”. W 1957 roku CSU opowiadała się nawet za powstaniem „Stanów Zjednoczonych Europy”. Nie był to głupi scenariusz, dla zbrodniczych Niemiec była to jedyna możliwość uwiarygodnienia się i nobilitacji na scenie międzynarodowej po hekatombie wywołanej przez nich wojny. Z czasem, w miarę wzrostu siły gospodarczej i politycznej RFN unici przestali mówić o „stanach” Europy. Wraz z objęciem władzy przez premiera Edmunda Stoibera (w 1993 roku do września 2007), z partii proeuropejskiej CSU przekształciła się w eurosceptyczną, co wyraźnie odróżniało ją od Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU).

Homofoby z… CSU

W kwestii formalnej, CSU, która rządzi w Bawarii od dziesięcioleci (z krótką przerwą w latach 1954-1957, gdy premierem był socjaldemokrata Wilhelm Hoegner), opiera swą działalność na fundamencie chrześcijańsko-społecznym: jest za ochroną rodziny i dzieci nienarodzonych. Aborcja dopuszczalna jest w Bawarii i nie podlega karze tylko w uzasadnionych, ciężkich przypadkach. Premier Stoiber był zadeklarowanym przeciwnikiem tzw. małżeństw homoseksualnych. Nie słyszałem, bo ktoś nazwał go homofobem…, ani w Niemczech, ani na brukselskich salonach. Gdy startował w wyborach na kanclerza Niemiec (w 2002 r.) nie dopuszczał nawet możliwości urzędowej rejestracji – jak się określa w RFN – „życiowego partnerstwa” jednopłciowych par. CSU złożyła nawet skargę na ten rządowy projekt do Trybunału Konstytucyjnego, lecz przegrała. Ponownie ów temat stanął z inicjatywy CSU na wokandzie sędziów TK w 2006 r., a dotyczył kwestii umożliwienia adopcji dzieci przez jednopłciowe pary. Ponadto bawarscy unici ostro sprzeciwiali się rządowej polityce imigracyjnej, co Stoiber nazywał „nieodpowiedzialnym, odrzucanym przez obywateli mieszaniem kultur” i „niedopuszczalnym tworzeniem multinarodowego społeczeństwa”; na marginesie wybuchu w 2015r. imigracyjnego kryzysu w Europie, Stoiber otwarcie sprzeciwiał się polityce kanclerz Angeli Merkel – jak stwierdził – „muzułmanie i islam nie należą do Niemiec”.

Partia Merkel (CDU) już dziś płaci wielką cenę za swój skręt w lewo. Wybitny politolog Arnulf Baring dawno już zwracał uwagę w jednej z naszych opublikowanych rozmów, że ze skrótu nazwy tej partii należałoby wykreślić literę „C” (Christlich Demokratische Union). W niedawnych wyborach w Badenii-Wirtembergii i w Nadrenii-Palatynacie (rodzinnym landzie kanclerza Helmuta Kohla) CDU poniosła sromotną porażkę. Wybory do Bundestagu odbędą się za pół roku. Czy niemieccy chadecy, którzy przestali być chadekami, wrócą do swych korzeni? – to już inny temat. Jeszcze większe straty wizerunkowe odnotowują dołujący obecnie w sondażach socjaldemokraci z SPD, którzy współrządząc z CDU/CSU oderwali się od swego robotniczego elektoratu. Cokolwiek wydarzy się na scenie politycznej Niemiec, nie pozostanie to bez wpływu na całą Unię Europejską.

„Nastawienie obozu”

Jedno jest pewne, obojętnie jak i z kim ukształtuje się nowy rząd w Berlinie, Niemcy będą walczyć i zrobią wszystko dla zachowania dotychczasowego, uprzywilejowanego statusu i wpływów w UE. Mogą tym jedynie przyspieszyć lub spowolnić nieuniknione, polityczne trzęsienie ziemi w neobolszewickiej, czy – jak kto woli – neomarksistowskiej Europie „made in Germany”.

Kto nie dostrzega zbieżności pomiędzy Fedeszem, PiS i właśnie niemiecką CSU, ten jest ślepcem, lub udaje, że nie wie, o co chodzi i o jak wielką stawkę toczy się gra. Niby konserwatywno-liberalny dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung (FAZ), nawołujący do wykluczenia Fideszu z EPL – przestrzelił. To nie Berlin, ani Bruksela – mają decydować za węgierskich wyborców, kogo chcą u steru władzy. A Fidesz rządzi na Węgrzech właśnie z demokratycznego wyboru obywateli od 2010 roku. To już czwarta kadencja premiera Orbána, w tym ze zdobytą w wyborach większością kwalifikowaną.

Grillowanie Fideszu i szefa węgierskiego rządu przybrało w UE kuriozalny wymiar; rok temu partii Orbána odebrano w EPL prawa uczestnictwa w jej obradach, głosowania z jej ramienia w europarlamencie i rekomendowania swych przedstawicieli na różnorakie stanowiska we wspólnocie. Grillowanie Polski – trwa, innych właśnie się zaczyna. Zgodnie z zasadą równych i równiejszych w UE, pod adresem niemieckiej CSU, wielokrotnie sprzeciwiającej się dezyderatom Brukseli, nie padło słowo krytyki. Autor FAZ różnicuje:

Są tu dwie możliwości: na wschodzie Europy reakcją na migrację i przemiany społeczne jest raczej izolacja i upór, zaś na zachodzie jest to otwartość na świat i modernizacja.

Krótko mówiąc, na wschodzie ( a po prawdzie w środkowej Europie, Niemcy wciąż są z geografią na bakier), ciemnota, na zachodzie światłość… Ale ma rację komentator Nikolas Busse w twierdzeniu:

W gruncie rzeczy chodzi o światopoglądowe nastawienie obozu obywatelskiego w Europie.

Tyle tylko, że Busse uzurpuje sobie prawo do mówienia w imieniu jakiegoś wyimaginowanego, „obywatelskiego obozu”, choć obywatele wielu krajów wspólnoty postrzegają tę Europę z niemieckim sobiepaństwem coraz bardziej krytycznie. Komentator „Spiegla” Ullrich Fichtner w de facto krytycznym tekście o powolnej samodegradacji Niemiec, które „nie potrafią dziś zbudować dużego dworca ani stołecznego lotniska”, porównał je do – jakkolwiek to zabrzmi – …Imperium Osmańskiego, które po czasach świetności uległo degeneracji i rozpadowi. Podtrzymywany przez propagandę mit powoli pada…

Amen w pacierzu

Nie tylko cierpiący na manię wielkości i wszystkowiedzący Niemcy znajdują się w coraz trudniejszej sytuacji. Bardzo im nie odpowiada wzrost znaczenia środkowo-wschodniej Europy, którą wciąż chcieliby zachować jak podporządkowaną i tanią bazę produkcyjną, gdzie można sprzedawać towary gorszej jakości, z ograniczonym prawem głosu we wspólnocie. Na rozdrożu znajduje się także Francja, gdzie za sprawą nieudolnego i mającego fatalne notowania prezydenta Emmanuela Macrona polityczne przetasowanie jest niemal tak pewne jak amen w pacierzu. Największą popularnością w kraju żółtych kamizelek cieszy się dziś Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. Prezydent Macron nie kojarzy się Francuzom z niczym pozytywnym, a jedynie z masowymi protestami i krwawymi interwencjami policji. Francja ma przy tym niedopuszczalne we wspólnocie, gigantyczne zadłużenie publiczne, ale zasada równych i równiejszych od lat pozwala jej unikać konsekwencji; w 2021 roku debet będzie stanowił 122,4 procent dochodu narodowego. Wiadro jest dziurawe, co dodatkowo pogłębia koronawirusowa pandemia.

Im dalej na południe, tym gorzej. W rządzonej przez lewicę Hiszpanii tylko w minionym roku dług publiczny wzrósł o ponad 120 mld euro i sięgnął rekordowej sumy 1,31 bln euro (160 proc. PKB). Rząd premiera Pedro Sáncheza (Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza) zmaga się dodatkowo z ruchami separatystycznymi. Rośnie społeczne niezadowolenie, czego wyrazem są „kolejki głodu” po żywność, jak je określił szef madryckiej fundacji charytatywnej Madrina Conrado Gimenez w dzienniku „ABC”. Według jego relacji, „w kolejkach ustawia się coraz więcej rodzin bez dachu nad głową i to nie imigrantów”, bezrobocie wręcz eksplodowało i:

Gdy osiągnie 25 proc., a drugie 25 proc. będzie przymusowo urlopowanych, społeczny wybuch będzie nieuchronny, daję na to rok,

przewiduje Gimenez. Nie można przy tym pominąć narastającego sprzeciwu obywateli wobec narzucania ideologii LGBT, czego przykładem jest inicjatywa socjalistycznych władz Aragonii, które zamówiły specjalną książkę instruktażową dla urzędników, pt. „Język inkluzywny z perspektywą gender”; ze słownictwa mają zniknąć takie „seksistowskie określenia”, jak np. „mężczyzna”, do zastąpienia przez zalecane: „osoba”, wyszczególnianie „syn” czy „córka” też uznano za niewłaściwe, a sugerowane to „potomstwo”…

Nie od razu Kraków

Pomijając panoszący się genderyzm i szaleństwo bezpłciowej nowomowy, całe południe Europy zmaga się w szczególnej mierze z kryzysem imigracyjnym, co przekłada się też na brak poczucia bezpieczeństwa obywateli. Jednakże w unijnej skali makro decydującym elementem, który wymusi zmiany w funkcjonowaniu wspólnoty będzie matematyka. Prócz wymienionych krajów, w długach toną także Portugalia (ok. 130 proc. PKB) czy Włochy (ok. 120 proc.). Problemy finansowe i gospodarcze muszą przełożyć się na obniżenie poziomu życia obywateli. Północ Europy, zwłaszcza tracące wpływy Niemcy, nie mają ochoty dopłacać do „niegospodarnych południowców”, tym bardziej, że i dla nich, co prognozuje tygodnik „Der Spiegel”, „nadchodzą ciężkie czasy”.

Niemiecki „FAZ” odtrąbił „pożegnanie Orbána” – „czas manewrowania minął”. Jest to wszakże nie sukces, lecz porażka, nie tylko Niemiec. W istocie sprawy nie chodzi o same Węgry. Jeśli komuś się wydaje, że unijny/niemiecki neokolonializm był do zrealizowania także w naszym kraju – „Solidarności”, ze znanym w świecie umiłowaniem wolności, który radził sobie nie z takimi małokalibrowymi „politykami” jak brukselscy urzędnicy, ten się z pustakiem na rozumy pozamieniał. Nie chodzi też o zlewaciałą, niby chadecką EPL z przewodniczącym Donaldem Tuskiem (dla którego „polskość to nienormalność” … – nawiasem mówiąc, nigdy nie słyszałem, by kanclerz RFN, czy niemiecki polityk mówił, że niemieckość to nienormalność), ani o kilkunastu europosłów Fideszu, którzy zabrali stamtąd swoje kapelusze. Chodzi o oddolne, przybierające na znaczeniu kształtowanie się nowej europejskiej prawicy, bez farbowanych na czerwono „chrześcijańskich demokratów”, czego farbowani i zadeklarowani neobolszewicy, czy – jak kto woli – neomarksiści boją się najbardziej.

Musimy zbudować europejską, demokratyczną prawicę, która będzie domem dla tych europejskich obywateli, którzy nie chcą migrantów, nie chcą multikulturalizmu, nie popadli w obłęd LGBTQ i bronią chrześcijańskich tradycji w Europie

— napisał w liście adresowanym do Brukseli węgierski premier z wyboru, nie z unijnego nadania. I to już się dzieje. Polityczne manewry w Europie się nie skończyły, przeciwnie, dopiero się zaczynają. A poza tym, nie od razu Kraków zbudowano…

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGOAP sypie się na naszych oczach. Kolejna gmina podjęła decyzję o opuszczeniu związku
Następny artykułZaproszenie firm do współpracy w ramach programu Czyste Powietrze