A A+ A++

Komisja Europejska uruchomiła procedurę nadmiernego deficytu
w stosunku do 7 państw Unii Europejskiej. Co to znaczy dla Polski i dlaczego
brukselscy urzędnicy wykazali się sporą pobłażliwością względem niektórych
krajów Wspólnoty?

Eurobankruci 2.0: co grozi Polsce i kogo nie widzi Bruksela?
fot. Suzy Hazelwood / / Pexels

Procedura nadmiernego deficytu jest uruchamiana, gdy w danym
kraju UE deficyt sektora finansów publicznych przekroczy 3 proc. PKB lub gdy
dług publiczny jest wyższy niż 60 proc. PKB. To parametry zapisane w traktacie
z Maastricht tworzącym Unię Europejską.

Procedura wszczęta przez KE ma sprawić,
aby wszystkie państwa unijne utrzymywały jako taką dyscyplinę w finansach
publicznych i aby uniknąć rządowych niewypłacalności w UE. Celem jest też
sprowadzenie nadmiernego zadłużenia publicznego do bardziej racjonalnych
poziomów. Do tej pory Polska była dwukrotnie objęta procedurą nadmiernego
deficytu: w latach 2004-2008 oraz 2009-2015.

Polska, Francja, Włochy i kto jeszcze?

Pod
koniec lipca Rada UE oficjalnie potwierdziła wszczęcie procedury nadmiernego
deficytu względem Polski i jeszcze sześciu innych państw Unii. Było to
stricte polityczne zatwierdzenie decyzji
podjętej pod koniec czerwca przez niewybieranych w demokratyczny sposób
urzędników Komisji Europejskiej. Na „czarnej liście” Brukseli oprócz Polski
znalazły się Belgia, Francja, Włochy, Węgry, Malta i Słowacja. Procedurze tej
nadal podlegać też będzie Rumunia.

Sama decyzja KE nie była zaskoczeniem. Od lat powszechnie
wiadomo, że wiele krajów Unii (i nie tylko UE) ma ogromne problemy z dopięciem
państwowych finansów. Unijne reguły ostrożnościowe były jednak zawieszone w
latach 2020-23. Najpierw pod pretekstem pandemii Covid-19, a następnie za
sprawą nałożenia sankcji na Rosję za agresję na Ukrainę. Teraz jednak nastał
czas powrotu do fiskalnej normalności.

Tyle tylko że wielu polityków nie chce lub nie umie
zaakceptować powrotu starych reguł. Każdy ma inne wytłumaczenie, ale zawsze coś
uniemożliwia im okiełzanie wydatków rządowych i zrównoważenie budżetu państwa.
Zasadniczo lista „fiskalnych złoczyńców” za każdym razem jest bardzo podobna.
Tak samo jak lista krajów, które zachowują fiskalny umiar i względny porządek w
kasie państwa.

  Deficyty Dług
publiczny
Kraj 2023 2024 2025 2023 2024 2025
Belgia -4,4% -4,4% -4,7% 105,2% 105,0% 106,6%
Niemcy -2,5% -1,6% -1,2% 63,6% 62,9% 62,2%
Estonia -3,4% -3,4% -4,3% 19,6% 21,4% 24,6%
Irlandia 1,7% 1,3% 1,2% 43,7% 42,5% 41,3%
Grecja -1,6% -1,2% -0,8% 161,9% 153,9% 149,3%
Hiszpania -3,6% -3,0% -2,8% 107,7% 105,5% 104,8%
Francja -5,5% -5,3% -5,0% 110,6% 112,4% 113,8%
Chorwacja -0,7% -2,6% -2,6% 63,0% 59,5% 59,1%
Włochy -7,4% -4,4% -4,7% 137,3% 138,6% 141,7%
Cypr 3,1% 2,9% 2,9% 77,3% 70,6% 65,4%
Łotwa -2,2% -2,8% -2,9% 43,6% 44,5% 46,3%
Litwa -0,8% -1,8% -2,2% 38,3% 38,9% 41,6%
Luksemburg -1,3% -1,7% -1,9% 25,7% 27,1% 28,5%
Malta -4,9% -4,3% -3,9% 50,4% 52,0% 52,6%
Holandia -0,3% -2,0% -2,1% 46,5% 47,1% 48,4%
Austria -2,7% -3,1% -2,9% 77,8% 77,7% 77,8%
Portugalia 1,2% 0,4% 0,5% 99,1% 95,6% 91,5%
Słowacja -4,9% -5,9% -5,4% 56,0% 58,5% 59,9%
Słowenia -2,5% -2,8% -2,2% 69,2% 68,1% 66,4%
Finlandia -2,7% -3,4% -2,8% 75,8% 80,5% 82,4%
 
Strefa euro -3,6% -3,0% -2,8% 90,0% 90,0% 90,4%
 
Bułgaria -1,9% -2,8% -2,9% 23,1% 24,8% 24,6%
Czechy -3,7% -2,4% -1,9% 44,0% 45,2% 45,5%
Dania 3,1% 2,4% 1,4% 29,3% 26,5% 25,1%
Węgry -6,7% -5,4% -4,5% 73,5% 74,3% 73,8%
Polska -5,1% -5,4% -4,6% 49,6% 53,7% 57,7%
Rumunia -6,6% -6,9% -7,0% 48,8% 50,9% 53,9%
Szwecja -0,6% -1,4% -0,9% 31,2% 32,0% 31,1%
             
UE -3,5% -3,0% -2,9% 82,9% 82,9% 83,4%
UK -5,9% -4,8% -4,1%  
Japonia -5,4% -6,0% -5,4%
USA -8,4% -7,5% -7,8%
Źródło: Prognozy
Komisji Europejskiej. Wiosna 2024 r.

Spójrzmy na dane i prognozy, które wiosną zaprezentowała
sama Komisja Europejska. W Unii
Europejskiej łączny deficyt fiskalny w ubiegłym roku przekroczył 3% PKB, a w
roku bieżącym ma znaleźć się dokładnie na limicie i minimalnie poniżej w roku
2025. Równocześnie relacja unijnego długu publicznego do PKB wyraźnie
przekracza 80% i to ma się nie zmienić także w roku następnym. Już samo
dopuszczenie do osiągnięcia takich parametrów jest porażką brukselskich
urzędników i dowodzi, że reguły z Maastricht istnieją tylko na papierze.

Tylko w zeszłym roku 11 z 27 krajów UE odnotowało deficyt
przekraczający dopuszczalne 3% PKB. W
tym roku takich delikwentów ma być tyle samo, przy czym najprawdopodobniej doszlusuje
do nich Hiszpania. W roku 2025 nadal 9 rządów (w tym polski) ma niezwarzać na
unijne regulacje. Dodajmy do tego, że w 12 państwach Unii dług publiczny
zarówno w tym, jak i w przyszłym roku ma przekroczyć dozwolone 60% PKB.

Kto sobie nie radzi z publiczną kasą

Jeśli spojrzymy na statystyki długu publicznego, to lista fiskalnych
grzeszników jest bardzo zbliżona do tej sprzed kilkunastu lat, gdy wybuchł
pierwszy kryzys nadmiernego zadłużenia w strefie euro. Figurują na niej Grecja
(161,9% PKB na koniec 2023 roku) przed Włochami (137,3%), Francją (110,6%),
Hiszpanią (110,6%), Belgią (107,7%) i Portugalią (99,1%). Teoretycznie
wszystkie te państwa (plus jeszcze 7 innych) powinny być z automatu objęte
unijną procedurą.

Tyle tylko że np. taka Grecja od kilku lat jest wzorem
budżetowej wstrzemięźliwości i dzięki powrotowi wzrostu gospodarczego szybko
redukuje relację długu publicznego do PKB. O krok dalej poszła Portugalia, która w ubiegłym roku zanotowała
nadwyżkę budżetową (!) i według analityków KE ma ją utrzymać także w tym i przyszłym roku. Jak zatem takie
kraje można chłostać „procedurą nadmiernego deficytu”?

Tak samo sprawa ma się w przypadku Cypru, który dzięki
sporym nadwyżkom fiskalnym spłaca swoje długi. Na tegorocznej „czarnej liście”
nie znalazły się też Niemcy, Finlandia, Austria i Słowenia. Tam relacja długu
do PKB nieco przekracza dopuszczalne 60%, ale kraje te trzymają w ryzach
deficyt. Można też jakoś zrozumieć
nieuwzględnienie Estonii, która ma odrobinę przekraczać deficyt, ale przy bardzo
niskim (ok. 20% PKB) zadłużeniu państwa.

Trudno jednak znaleźć wyjątek, jaki Komisja uczyniła dla
Hiszpanii. Jest to państwo zadłużone na przeszło 100% PKB i które po raz
ostatni zmieściło się w 3-procentowym limicie deficytu w roku… 2018. Zresztą
był to jedyny taki przypadek po 2007 roku. Co więcej, prognozy KE zakładają, że
hiszpański deficyt w 2025 roku wyniesie 2,8% PKB – czyli tylko nieznacznie
poniżej limitu.

Krytyczne wyjątki systemu

Cała reszta krajów objętych procedurą nadmiernego deficytu
nie budzi żadnych wątpliwości – wszystkie sobie na nią zasłużyły i choćby ze
względu na własny interes gospodarczy powinni ograniczyć nadmierne wydatki
publiczne. Tutaj krytyczna sytuacja panuje w Rumunii (7% PKB rocznego manka w
kasie państwa i dług powyżej 50% PKB). Niewiele lepiej jest na Słowacji (ponad
-5% i blisko 60% PKB długu) oraz na Węgrzech (ponad 70% długu do PKB). Źle
wygląda też Polska, gdzie zarówno ekipa PiS-u, jak i PO prowadzi polityków
równoczesnego zwiększania wydatków socjalnych, jak i militarnych. To droga
niemożliwa do utrzymania na dłuższą metę i grozi nam zderzeniem się z
konstytucyjnym limitem zadłużenia już w roku 2026.

Ale prawdziwy strach powinna budzić sytuacji Francji i
Włoch, czyli dwóch z trzech największych gospodarek eurolandu. W obu dług
publiczny grubo przekracza 100% PKB, a bieżące i prognozowane deficyty fiskalne
sięgają 4-5%. Oznacza to, że realne PKB obu tych gospodarek rośnie wolniej od
nominalnego przyrostu zadłużenia. To po pierwsze bardzo niebezpieczna sytuacja
dla wypłacalności obu rządów. A po drugie pokazuje, że obie gospodarki działają
nieefektywnie – jedno euro dodatkowego długu przekłada się na mniej niż jedno
euro dodatkowego PKB. To sytuacja niemożliwa do utrzymania na dłuższą metę.
Zwłaszcza gdyby inflacja trwale znalazła się w ramach 2-procentowego celu
Europejskiego Banku Centralnego (wysoka inflacja sprzyja dłużnikom, zwłaszcza
tym pobierającym podatki).

Może warto przy tym odnotować, że tego typu problemy nie
dotyczą jedynie krajów europejskich. Ani Stany Zjednoczone, ani Wielka
Brytania, ani Japonia nie miałyby żadnych szans na spełnienie kryteriów z
Maastricht i przystąpienie do strefy euro. Wujek Sam pod rządami duetu
Biden/Harris zadłuża się niczym pijany żeglarz o poranku i generuje roczne
deficyty fiskalne rzędu 6-8%. I to przy
relacji zadłużenia publicznego do PKB rzędu 122%. Nie lepiej jest w Japonii,
gdzie legendarnemu już długowi państwa (264% PKB) w ostatnich latach towarzyszą
deficyty rzędu 5-6% PKB. Nie najlepiej prezentuje się także Wielka Brytania z
mankiem w kasie państwa prognozowanym na 4-5% PKB  i z długiem publicznym wielkości własnego
PKB.

Co to oznacza dla Polski?

Ekonomiści są dość zgodni co do tego, że unijna procedura
nadmiernego deficytu nie będzie miała większego wpływu na Polskę. Owszem, rząd
będzie zmuszony w przyszłorocznym budżecie ograniczyć WZROST wydatków, ale o cięciach nawet najbardziej
szkodliwych pozycji wydatkowych (wszelakie
dopłaty i zasiłki) na razie nie ma nawet mowy. Wydatki polityków nadal będą rosły, tyle że
wolniej niż w roku wyborczym i powyborczym.

– Konieczność dostosowania deficytu strukturalnego o około
0,5 proc. PKB – jakie wstępnie zakłada resort finansów – oznacza, że w 2025 r.
realne tempo wydatków będzie dużo niższe od tego z roku wyborczego 2023 i to jest
jakaś pozytywna zmiana. Wciąż jednak może ona być niewystarczająca dla
zapanowania nad wzrostem długu w relacji do PKB. Kalendarz wyborczy także nie
pomaga – powiedział PAP Biznes główny ekonomista ING Bank Śląski Rafał
Benecki.

W związku z tym, że
nie jesteśmy członkiem strefy euro
, możliwości
Komisji w zakresie dyscyplinowania Polski
w przypadku nieosiągnięcia
rekomendowanych celów fiskalnych jest
nieco mniejsza
niż w krajach będących członkami wspólnego obszaru
walutowego – dodał Benecki (podkreślenia od redakcji).

Aby nie drażnić tych wyborców, którzy wciąż dają się przekupywać
własnymi pieniędzmi, poważniejsza „konsolidacja” fiskalna zapewne zostanie
odłożona do roku 2026. Czyli na okres po wyborach prezydenckich. Będzie to
ostatni moment, aby zmienić trajektorię długu publicznego nawet w rządowych
dokumentach zmierzającego niebezpiecznie blisko konstytucyjnego limitu 60% PKB.

– Rząd będzie zapewne chciał przedstawić plan, w którym
bardziej zdecydowane zacieśnienie deficytu rozpocznie się po 2025 (bacloaded),
podczas gdy KE będzie zapewne rekomendowała jak najszybsze podjęcie działań
korygujących nadmierny deficyt (frontloaded) – zaznaczył Rafał Benecki z ING.

Zamiast cięć wydatków zapewne czekają nas nowe podatki lub
podwyższenie dotychczasowych danin. W tym kierunku podążają np. niekorzystne
dla podatników zmiany w fundacjach rodzinnych, nałożenie
myta na kolejne odcinki dróg krajowych czy kuriozalne
zmiany w podatku od nieruchomości albo pogorszenie
warunków ulgi dla programistów. To nie jest przypadek, że pomysły te
wychodzą na jaw akurat teraz.

Aha, i najważniejsze. Najprawdopodobniej
możecie zapomnieć o obiecanych w kampanii wyborczej obniżkach podatków
.
Zapewne nie będzie ani
zapowiadanego podwojenia kwoty wolnej od PIT, ani niewielkiego
poluzowania podatku Belki, a zmiany
w składce zdrowotnej zapewne okażą się symboliczne. O
waloryzacji progów podatkowych choćby o oficjalną kwotę inflacji nawet nie
wspominając.

Oprócz zamiarów dociśnięcia nam podatkowej śruby rząd
zapewne chciałby „wyrosnąć” z długów poprzez szybszy wzrost PKB i konsumpcji.
Wszakże urzędnicy KE od nikogo nie wymagają nominalnej redukcji deficytów i
długów, lecz jedynie w relacji do PKB. Wystarczy więc, że to drugie znów
zacznie szybko nominalnie rosnąć (np. za sprawą wyższej inflacji), aby w
rządowych i brukselskich excelach wszystko grało.

– Zapowiadany brak cięcia nominalnych wydatków nie oznacza,
że nie można z nich ‘wyrastać’ względem wartości referencyjnej, którą w
przypadku finansów publicznych jest zwykle PKB. Pamiętajmy, że punktem
odniesienia dla deficytu w przypadku EDP jest właśnie jego relacja do PKB.
Wystarczy, że wydatki będą rosły nominalnie wolniej od PKB, wówczas ich relacja
względem tego agregatu makroekonomicznego będzie spadać – zaznaczył Dawid
Pachucki z PZU.

Świat Zachodu ma problem z długami

To wszystko odnosi się do sytuacji średnioterminowej. Ale na
dłuższą metę obecne parametry fiskalne największych gospodarek świata Zachodu
są w moim przekonaniu nie do utrzymania. A już z pewnością nie w otoczeniu
relatywnie wysokich stóp procentowych i powolnego wzrostu gospodarczego jak to
ma miejsce obecnie. Czego zatem można się spodziewać? Moim zdaniem czterech
rzeczy:

  1. Powrotu do niższych (ale już nie tak niskich jak
    w poprzedniej dekadzie!) stóp procentowych, co z pewnym opóźnieniem przełoży się na wyższą inflację w przyszłości.
  2. Wzrost inflacji cenowej, która utrzyma się na
    mniej lub bardziej podwyższonych poziomach przez większość tej dekady.
  3. Wzrostu podatków i nasilenia represji fiskalnych
    wobec każdego, kto cokolwiek posiada i generuje jakikolwiek dochód z własnej
    pracy lub przedsiębiorczości.
  4. Możemy też zapomnieć o jakichkolwiek znaczących
    obniżkach podatków i nie zważać na słowa tych polityków, którzy zapowiadają ich
    obniżanie bez wskazania cięć budżetowych.

W długim terminie matematyka i twarde realia finansowe
zawsze wygrywają z obietnicami i zaklinaniem rzeczywistości. Dotyczyć to będzie
też wszelkiej maści „zdobyczy socjalnych” w postaci zasiłków, dopłat, subwencji, jak również obiecanych przez władze emerytur. To wszystko będzie cięte równo z
trawą, gdy tylko skończą się możliwości pożyczania takich ilości pieniędzy jak
obecnie. Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale jeśli nic się nie zmieni, to nastąpi
to z pewnością.

Źródło:
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZatrzymano 37-latka za kradzież roweru z lombardu w Zabrzu
Następny artykułDelegacja z partnerskiego powiatu czerniowieckiego z Ukrainy odwiedza powiat bielski