Bollywood to swój własny mikroświat. Ogromny rynek, gwiazdy, o których większość polskiej widowni nawet nie słyszała i, co najważniejsze, brak jakichkolwiek zahamowań w temacie reżyserii, scenopisarstwa i, w sumie, wszystkiego innego. Najlepsze bollywoodzkie filmy akcji są tak kompletnie odjechane, że aż ciężko uwierzyć w to, co się widzi. Tak jakby scenariusz napisał dzieciak na przełomie szkoły podstawowej i średniej, a producenci nawet nie spojrzeli w tekst, tylko natychmiast wzięli się za realizację. Niestety, dzisiejsza produkcja należy raczej do tych bardziej… klasycznych, a więc takich które nie zrobią zachodniemu widzowi jajecznicy z mózgu. Trochę szkoda.
Savi (Taapsee Pannu) ma tylko godzinę aby uratować swojego chłopaka, Satyę (Tahir Raj Bhasin), po tym jak ten postanowił postawić pięć milionów tamtejszej waluty – dużo pieniędzy, generalnie – na pewniaka, który, jak to często z pewniakami bywa, nie był taki pewny. Nie byłoby to aż tak straszne, gdyby nie fakt, że pieniądze nie należały do niego, tylko jego szefa, raczej mało przyjemnego, za to bardzo niebezpiecznego człowieka. Niewiele myśląc, Savi wybiega ze swojego mieszkania i za wszelką cenę próbuje zdobyć potrzebne pieniądze. Niestety, każdy z jej planów kończy się w mało satysfakcjonujący sposób, toteż historia cofa się do początku, a nasza główna bohaterka próbuje czego innego. I tak kilka razy. To zasadniczo hinduska wersja niemieckiego “Biegnij, Lola, biegnij” z 1998, odpowiednio dostosowana do potrzeb tamtejszego rynku.
Endless loop (2022) – recenzja filmu [Netflix]. A co by było, gdyby…
Film Aakasha Bhatii trwa ponad dwie godziny, więc oczywistym jest, że Savi spotyka po drodze ludzi, których życie zmienia się w zależności od jej decyzji. Oglądanie różnych wariantów tych samych sytuacji zawsze jest ciekawe – jak z pozoru niewielkie decyzje mogą kompletnie zmienić bieg historii. Prócz głównego wątku Savi i Satyi dostajemy więc również przygłupich chłopaczków kombinujących jakby tu obrobić swojego tatę żeby się nie domyślił, że to oni, ojca Savi, który przy okazji jest bankierem z zasobnym portfelem, niezdecydowaną parę młodą i kilka innych, mniejszych wątków. Jak to często bywa w Bollywood, sceny z ich udziałem, podobnie jak i cały film, należy oglądać z lekko przymrużonym okiem.
Same wydarzenia, jak i sposób ich podania nie tyle balansują na granicy absurdu, co dryfują sobie wesoło w jego oparach, nie wstydząc się tego, a wręcz dumnie się z tym obnosząc. Pełno tu szybkich cięć, frenetycznego przeskakiwania między jednym uczestnikiem rozmowy, a drugim, dodatkowo akcentowane efektami dźwiękowymi rodem ze starych filmów Kung-fu. Czytaj: ktoś obraca ledwie głowę, a z głośników atakuje nas dźwięk przecinanego powietrza. Sceny akcji natomiast rażą ciągłymi, często dziwnymi cięciami i pomysłami na ujęcia, co jest kolejnym typowo bollywoodzkim zagraniem – jeśli reżyser miał jakiś pomysł to go zrealizuje. Niezależnie od tego, czy był to pomysł dobry, czy zły. Się zobaczy. Nie jest to dobra praca kamery i reżyseria w klasycznym sensie, ale jeśli ktoś lubi takie odkręcone, dziwaczne podejście Hindusów, to powinien poczuć się jak w domu. Powiedziałbym wręcz, że chętnie zobaczyłbym więcej tego typu szalonych pomysłów, ale z racji tego, że mamy do czynienia z remake’iem, twórcy mieli ograniczone pole manewru.
Endless loop (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Zabrakło serca
Problemem dzisiejszego filmu jest fakt, że postacie nie są w znacznej większości na tyle ciekawe, aby przeżywać ich zmieniające się raz za razem perypetie. Na papierze brzmią całkiem interesująco, ale zabrakło albo charyzmy, albo może lepszej reżyserii. Państwo młodzi są nijacy i absolutnie nie wczułem się w ich miłosne rozterki. Tata Savi wypowiada się jak robot i jest zwyczajnie nieprzyjemną w odbiorze postacią. Jedynie bracia idioci, którzy obmyślają plan jakby tu obrabować swojego tatę mają na tyle ikry, że chce się ich oglądać – bawią od początku do końca.
“Biegnij, Lola, biegnij” było ciekawym eksperymentem, czymś na tamten czas raczej rzadko spotykanym. Sam film jako fabuła nie powalał, ale nadrabiał to koncepcją. Dzisiejszy “Endless loop” to w znacznej mierze ten sam film, dostosowany po prostu do kraju w którym się dzieje. Tak wiec raz jeszcze jest to raczej miałka historia z byle jakim zakończeniem, lecz w dzisiejszych czasach forma przekazu nie robi już takiego wrażenia, jak te blisko ćwierć wieku temu. Zostajemy więc z filmem, który nie ma do zaoferowania niczego, co wyróżniałoby go z tłumu, do tego będącego po prostu taką sobie kopią oryginału. Można się na nim pośmiać – tak z żartów, jak i pracy kamery – ale jeśli ktoś zna niemieckiego protoplastę, to zasadniczo nie ma tu czego szukać. Dla osób niezaznajomionych z tematem ocena może być spokojnie o oczko, czy nawet dwa wyższa.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS