Król Ligi Europy, specjalista od dwumeczów, tytan pracy, świetny taktyk, maniak analiz, wielbiciel detali i nietuzinkowa postać. Takimi określeniami można obsypywać trenera, który opuszcza „Żółtą Łódź Podwodną”, aby znów pracować w Premier League. Nie przyjdzie mu tym razem prowadzenie zespołu, który zaliczamy do czołówki. Ba, ciężko nawet powiedzieć, by w tym momencie znajdował się w peletonie – przejmuje po prostu targaną problemami Aston Villę.
Ten fakt miał prawo wzbudzić ciekawość, zainteresowanie, bo przecież nie jest to standardowy ruch dla trenera, o takich osiągnięciach. Daje dużo do myślenia. Dlatego to odpowiedni moment, by pokłonić się nad tym tematem, podsumować jego pracę w Villarrealu, omówić sukcesy, poszukać motywów odejścia i zastanowić się, co go tak naprawdę czeka na Villa Park.
Z Villarrealem związał się w lipcu 2020 roku. Był po okresie detoksu od prowadzenia drużyn, do którego zmusiło go zwolnienie z Arsenalu. Na Emirates Stadium nie poszło Baskowi tak dobrze, jak wszyscy tego oczekiwali. W Londynie otrzymał dużą autonomię, ale zaufanie, którym został obdarzony, nie spłacała sfera wyników. Londyńska drużyna, zamiast się rozwijać, tkwiła w miejscu, a może i zaczęła się cofać. Z czasem zapomniała jak się wygrywa i po serii siedmiu meczów bez zwycięstwa Emery musiał odejść.
Zatem pierwsza próba zwojowania Premier League skończyła się wykopaniem za drzwi i lizaniem ran. A przecież miał jeszcze w sobie zadrę po niepowodzeniach z PSG i negatywnej weryfikacji swoich metod w klubie ścielonym gwiazdami.
Unai Emery. Z Villarrealu do Aston Villi
Hiszpański detoks
W Anglii nie pozostawił po sobie najlepszego wrażenia (podobnie we Francji), ale w swojej ojczyźnie nadal miał renomę fachowca z wysokiej półki. Jednak nie mógł liczyć na angaż w jednym z trzech najlepszych hiszpańskich klubów. Musiał zejść pięterko niżej i rozpocząć pracę z zespołem o potencjale Sevilli, z którą przed laty odnosił największe sukcesy. Potrzebował czyśćca, miejsca, gdzie będzie mógł przemyśleć grzeszki przeszłości, odbudować się i znów poczuć się komfortowo.
W ten sposób podjął się pracy w Villarrealu, który zawsze celuje wysoko i ma potencjał, by zyskać abonament na granie w europejskich pucharach.
Zanim Emery rozpoczął pracę z Groguets, musiał zwolnić się dla niego etat. By do tego doszło nie przedłużono umowy z Javim Calleją, który wywalczył piąte miejsce w sezonie 19/20. Wykręcił dobry wynik, ale uznano, że ktoś inny wrzuci ten klub na trampolinę, która wzniesie Villarreal na wyższy poziom.
Taki ruch nie został przez wszystkich ciepło przyjęty. Niektórzy zarzucali właścicielom „Żółtej Łodzi Podwodnej” brak lojalności względem trenera, który przywrócił ich oczku w głowie grę w europejskich pucharach. Inni natomiast uważali, że Calleja nie dawał gwarancji na powtórzenie dobrego sezonu, a Emery jest klasą samą w sobie, więc de facto poprzez jego zatrudnienie właściwie ogranicza się ryzyko.
Weryfikacja założeń
Była w takim rozumowaniu logika i ostatecznie zmiana trenera się sprawdziła. Z nowym trenerem na pokładzie Villarreal radził sobie przeciętnie w Primera Division. Z kolei wartość dodaną stanowiły europejskie puchary, które sprawiły, że znów zrobiło się głośno zarówno o Basku jak i o klubie z prowincji. Pod tym względem wszystko się zgadzało i zaistniała sytuacja win-win.
Wielu kibiców kojarzyło Villarreal ze skutecznej gry w Lidze Mistrzów jeszcze za czasów Manuela Pellegriniego. Pod wodzą Chilijczyka błyszczeli Juan Roman Riquelme, Diego Forlan, Marcos Senna i kilku innych zawodników, za sprawą których Villarreal osiągnął półfinał najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych na Starym Kontynencie.
Ale to już było i zdaniem wielu powtórzenie tego wyniku wydawało się wręcz niemożliwe.
A bo futbol poszedł do przodu, a bo Villarrealu na to nie stać, a bo przecież jeszcze niedawno ten klub nie potrafił nawet załapać się do „pucharu pocieszenia”. Na Emerym taka retoryka nie robiła wrażenia. Nie obiecywał złotych gór, ale skrycie marzył o rzeczach wielkich. Wszedł do szatni, stawiał krok za krokiem i obserwował zachodzące zmiany. Znów zanurzył się w pracy, tym razem przedmiotem imersji były losy Villarrealu w europejskich pucharach.
W pierwszym sezonie pracy na Estadio de la Caremica wygrał Ligę Europy. Było to wielkie osiągnięcie, a w dodatku bonus stanowiła przepustka do Ligi Mistrzów, która wzięła się właśnie z tego sukcesu, bo nie dostałby się tam przez ligę.
Upragniony powrót do europejskiej elity był szansą na zarobienie większych pieniędzy dla Villarrealu. Okazją na wykorzystanie pędu i zyskanie sympatii nowych osób. Wrzucenie na okno wystawowe trenera, który zdaniem wielu już lekko podupadł. W fazie grupowej Villarreal wykonał nie taki łatwy plan minimum i zdołał wywalczyć awans z drugiego miejsca do kolejnej rundy.
I tu miały zacząć się schody, strome, śliskie, nie do przejścia.
Zamiast nich wyszła na pierwszy plan zdolność Emery’ego do wygrywania dwumeczów. Pomaga mu w tym monomaniakalność, albo jak kto woli jednopunktowość. Na krajowym podwórku może iść mu średnio, ale gdy jest w fazie play-off europejskich pucharów, to czuje, że żyje i wie, jak wygrywać (akurat w PSG tego nie pokazał, ale weźmy ten okres poza nawias).
Okazało się, że najpierw Villarreal wyrzucił z Ligi Mistrzów Juventus, następnie Bayern i w ten sposób zameldował się w półfinale. Tam na hiszpańską rewelację czekał już Liverpool, który okazał się lepszy, ale hej, kto by pomyślał, że siódma siła ligi hiszpańskiej dostanie się do najlepszej czwórki europejskich drużyn? Przecież to wręcz surrealistyczna wizja, która w dodatku się urzeczywistniła.
Wynik ponad stan. Osiągnięcie, które ciężko będzie powtórzyć kolejnym trenerom tego klubu.
Wywalczenie półfinału Ligi Mistrzów robi wrażenie, ale kosztem alternatywnym okazało się ponowne zajęcie siódmej pozycji w lidze hiszpańskiej, które dało Villarrealowi tylko bilet do gry w Lidze Konferencji sezonu 22/23. Nie mówi się o tym głośno, ale wewnątrz to musiało boleć. Wciąż to ciekawe rozgrywki, ale prestiżem nie mogą się równać Lidze Mistrzów.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Gra w mniej prestiżowym pucharze wiązała się też z innym konsekwencjami. W dużym uproszczeniu ze świadomością, że w kolejnym sezonie spadną przychody, a więc możliwości wzmacniania drużyny i zatrzymywania najlepszych zawodników. Mimo to Emery zdecydował się pozostać w klubie i kontynuować misję stawiania sobie pomnika w pięćdziesięciotysięcznym mieście.
Przerwany rejs
Okno transferowe zweryfikowało możliwości Villarrealu – przykładowo na tle Aston Villi, do której teraz odszedł Emery. Do Villarrealu trafili piłkarze doświadczeni (Pepe Reina, Kike Femenia i Jose Luis Morales), ponownie wypożyczono Giovaniego Lo Celso, wrócił z wypożyczenia Alex Baena i last-minute wykupiono Johana Mojikę. Jednak nie są to transfery na miarę wielkich planów i przyszłych podbojów. Raczej trzymania się bezpiecznie miejsc 5-8 w lidze hiszpańskiej i pozostania w strefie komfortu, która z czasem może się znudzić.
Dość kompromitująco prezentowała się próba pozyskania Edinsona Cavaniego. Urugwajczykowi obiecano kontrakt od razu, jak zwolni się budżet płacowy, ale mijały tygodnie i nadal napastnik musiał zadowalać się obiecankami i słowami, które nie znajdowały pokrycia. Ostatecznie do Villarrealu nie trafił.
Przebieg wydarzeń stanowi policzek dla klubu, który nie był w stanie w porę dotrzymać słowa podatnemu na kontuzje 35-latkowi. Wizerunkowy strzał w kolano. Już nie tyle klubu, ile całej ligi, bo przecież podobne bolączki dotyczyły wielu innych hiszpańskich klubów.
Początek sezonu Villarreal miał przyzwoity. Skutecznie na arenie międzynarodowej i solidnie w lidze hiszpańskiej. Nie rzucało się w oczy, żeby ta drużyna miała jeszcze poczynić postępy, ale większych powodów do skarg nie było. Osiągnęła swój pułap i na nim się utrzymywała. Zapowiadał się sezon przejściowy w rozumieniu, że trzeba pokazać się z dobrej strony w Lidze Konferencji, ale to głównie na krajowym podwórku zawalczy się o przepustkę do minimum Ligi Europy 23/24.
Pragnienie dalszych podbojów
Związek Emery’ego z Villarrealem przerwała sytuacja Aston Villi. The Villains zwolnili Stevena Gerrarda i wczoraj porozumieli się w sprawie skorzystania z klauzuli wykupu trenera Emery’ego. W ten sposób kończy się ponad dwuletnia i ciekawa przygoda Baska w klubie z prowincji. Można odnieść wrażenie, że znów w okolicznościach uderzających w sytuację ekonomiczną hiszpańskiego futbolu.
Nie każdemu musi się podobać decyzja Emery’ego. Ba, kibice mają prawo w takiej sytuacji czuć żal, ale z pozycji postronnego obserwatora można zrozumieć tok myślenia 51-latka.
Życie polega na samorealizacji, a z Villarrealem osiągnął już wszystko, co mógł i więcej niż ktokolwiek zakładał. Zrobił swoje i teraz szuka wyzwań. Już miał prawo czuć się zmęczony hiszpańskimi realiami i zawiedziony tym, że kluby ze strefy spadkowej Premier League mogą sobie pozwolić na więcej niż półfinalista Ligi Mistrzów z Hiszpanii.
Jeśli można coś zmienić w życiu na lepsze, to powinno się tak robić.
Tolerancja Emery’ego na przebywanie w strefie komfortu wygasła. Prawdopodobnie odczuwał wewnętrzny pothos, co należy rozumieć jako wewnętrzną tęsknotę i chęć zdobycia czegoś niedostępnego. Co więcej, ma przecież do wyrównania rachunki z Premier League. Chce pokazać, że jest w stanie odnosić sukcesy w wyspiarskich realiach. Wola zdobywania i przełamywania własnych słabości wygrała ze strachem przed potencjalną stratą.
Nowy rozdział
Aston Villa staje się powoli specjalistą od grania na nosie hiszpańskim klubom. Teraz podbierają trenera z Villarrealu. Wcześniej wykupili Diego Carlosa z Sevilli. Po drodze sprzątnęli Atletico sprzed nosa Boubacara Kamarę.
Taka sytuacja…
Po raz kolejny wychodzi duża dysproporcja pomiędzy przychodami klubów w Anglii i Hiszpanii. Na Wyspach od wielu lat dbano, o to, żeby wartość kontraktów z tytułu praw telewizyjnych gwałtownie rosła i stanowiła przewagę konkurencyjną względem innych lig. W tej kwestii Hiszpanie zostali w blokach. Nie za bardzo mają pomysł jak sobie z tym poradzić – poza jakimiś funduszami, które mogą sypnąć jakieś grosze i innymi doraźnymi działaniami.
Nie jest też tak, że nikt nie interesował się Emerym i zupełnie trzeba było wykluczyć scenariusz jego odejścia. Już wcześniej miał propozycję odejścia z Villarrealu do Premier League. Wówczas zgłosiło się po niego Newcastle, ale Bask odmówił. Aston Villi już jednak nie był w stanie powiedzieć „nie”. Według doniesień brytyjskich mediów oficjalnie rozpocznie pracę z drużyną z Birmingham od pierwszego listopada ze względu na formalności, które musi dopełnić – między innymi proces załatwiania pozwolenia na pracę.
W pogoni za wyzwaniami
Emery wchodzi na grunt, na którym nie odnalazł się Steven Gerrard. W przypadku Anglika problem stanowiło trzymanie się zasady kalki, czyli bezrefleksyjne przenoszenie schematów z miejsca na miejsce. To, co sprawdziło się w pracy z Rangers FC próbował jeden do jednego przełożyć na warunki Premier League. Zabrakło mu elastyczności taktycznej, reagowania, próby wyjścia z myślenia blokowego.
W poprzednim sezonie Anglik przejął zespół w trudnym momencie po Deanie Smithcie. Po prostu utrzymał Aston Villę w najlepszej lidze świata. W trwających rozgrywkach jego zespół miał już wykonać widoczny progres, ale nic się nie zmieniało, więc został bez większego żalu pożegnany.
Teraz należy zadać sobie pytanie, czy zatrudnienie Emery’ego pozwoli wykonać taki krok naprzód, jakiego wymagano od jego poprzednika?
Do pewnego stopnia jest to zagadką. Trzeba mieć na uwadze, że klub z Birmingham chce skończyć sezon w pierwszej części tabeli, a Bask nie uchodzi za specjalistę od rozgrywek ligowych. Jednak klub klubowi nierówny i odchodzi mu na ten moment „zmartwienie” a może inaczej – pokusa zdobycia europejskiego pucharu.
Na plus powinna zadziałać zdolność tego trenera do znajdowania piłkarzom nowych pozycji. W Villarrealu wymyślił na nowo Juana Foytha. Wystawiał na różnych pozycjach z korzyścią Alberto Moreno, który grywał na lewej obronie, lewym skrzydle i jako drugi napastnik. Podobnie było z Giovanim Lo Celso, który pojawiał się w środku pola, na skrzydłach i jako fałszywa dziewiątka. Teraz Hiszpan będzie miał nowy poligon doświadczalny i nowych żołnierzy. Sporo bodźców stymulujących do trzymania ciężkiej pracy, której jest fanem i wielu zawodników, którym może pomóc. Z naszej perspektywy trzeba będzie bacznie obserwować jego wpływ na Jana Bednarka i Matty’ego Casha. Może Bednarek przestanie być tak toporny i jednowymiarowy? Może Cash poprawi gre w obronie?
Wydaje się, że Emery’emu służy praca w klubach, które ciężko uznać za topowe, a Aston Villę ciężko nazwać potentatem. To powinno pasować Hiszpanowi. I choć przyjęło się, że w Premier League jest więcej gwiazdorzenia zawodników, którego nie lubi nowy trener „Lwów”, to będzie musiał jakoś z tym żyć i lepiej panować nad zachowaniem piłkarzy.
Musi sobie zdawać sprawę z tego, że zwłaszcza pierwsze miesiące będą dla niego sesją naszpikowaną egzaminami. Wszyscy będą bacznie obserwować jego ewolucję pod każdym względem. Nawet w kwestii znajomości języka angielskiego, którego braki wypełniał w przeszłości ekspresją, co wiązało się z groteskowymi gestami.
Coś za coś, bo w kwestii sprowadzania piłkarzy będzie mógł sobie pozwolić na znacznie więcej, a to stanowiło kulę u nogi w poprzednim miejscu pracy.
Tak więc przyjdzie nam obserwować ciekawy eksperyment. Być może proces tworzenia dzieła życia 51-latka.
Czytaj więcej o Premier League:
Fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS