Samochody elektryczne wydają się idealnymi kandydatami do roli holowników przyczep kempingowych. Mają odpowiednią masę, moment obrotowy i – w niektórych przypadkach – mogą pełnić rolę magazynów energii, co pozwala swobodnie wypoczywać ”na dziko”. Jak dodatkowe kilogramy przyczepy wpływają na ich zasięg?
Koronawirus i związane z nim miesiące izolacji sprawiły, że wielu Europejczyków na powrót odkrywa właśnie ideę karawaningu. Możliwość zabrania ze sobą na letni odpoczynek własnego łóżka, kuchni czy łazienki kusi, czego najlepszym dowodem jest skokowy wzrost popytu na kampery i przyczepy kempingowe. Jak w aktywne formy spędzania wolnego czasu wpisuje się trwająca właśnie elektro-rewolucja w transporcie? Czy wraz z upowszechnianiem się samochodów elektrycznych karawaniang odejdzie do lamusa? A może – wręcz przeciwnie – samochody elektryczne sprawią, że zyska kolejnych wyznawców?
Teoretycznie samochód elektryczny to idealny kandydat na holownik drogowy. Dostępny od najniższych obrotów moment obrotowy gwarantuje odpowiednią dynamikę i – co za tym idzie – komfort jazdy. Do tego dochodzi też duża masa, która stabilizuje zestaw. Nie sposób przecenić również akumulatorów trakcyjnych o ogromnej pojemności.
Już dziś niektóre samochody wyposażone są w przetwornice pozwalające zasilać urządzenia elektryczne. Samochód w formie magazynu energii dla przyczepy kempingowej otwiera przed miłośnikami kamperowania zupełnie nowe możliwości odpoczynku “na dziko” – z dala od zgiełku turystycznych miejscowości i pól kempingowych. Dysponując tak dużym zapasem energii elektrycznej śmiało pozwolić sobie można na kilkudniowy postój limitowany jedynie zapasem wody czy jedzenia.
Problem w tym, że podróżowanie z przyczepą kempingową wiąże się ze skokowym wzrostem zapotrzebowania na energię. Nie bez przyczyny w roli holowników przyczep najczęściej występują dziś mocne diesle. Te oferują nie tylko odpowiedni zapas momentu obrotowego, ale i zasięgu. Jak kwestia zużycia energii wygląda w przypadku przyczepy kempingowej holowanej przez elektryka?
Ciekawe testy przeprowadził np. niemiecki automobilklub ADAC. W początku wakacji kierowcy testowi wybrali się elektryczną Kią EV6 w liczącą przeszło 1300 km trasę z centrum z centrum technicznego ADAC w Landsberg am Lech nad Morze Śródziemne (Triest) i z powrotem przez Tauern. Trasa wiodła m.in. przez słynną Przełęcz Brenner.
Prędkość jazdy odpowiadała standardowej podróży z przyczepą kempingową. W praktyce oznacza to autostradowe tempo większości ciężarówek i – sporadyczne – manewry wyprzedzania. Średnio, na dystansie 1281 km, zużycie energii Kii EV6 wyniosło 36,6 kWh na 100 km. W porównaniu z 20 kWh, jakie koreańskie auto zużywa bez przyczepy, oznacza to wzrost “spalania” aż o 83 proc. Pamiętajmy że mowa o wartościach średnich.
Drugiego dnia, gdy zestaw przebijał się przez Dolomity, średnia konsumpcja energii wzrosła do 40,2 kWh (przy średniej prędkości 70,4 km/h), czyli o – uwaga – 101 proc. Oznacza to, że deklarowany przez producenta zasięg, w praktyce, skurczył się o połowę. Zamiast blisko 400 km, na jednym ładowaniu, w zależności od warunków, realnie udawało się pokonać między 180 a 220 km.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS