„Uświadomcie sobie moc Różańca, bo w waszych rękach trzymacie moc Boga. Jeśli nie uznajecie Różańca, czy możecie oczekiwać uznania przez Mego Syna? Ile możecie oczekiwać? Dlaczego ukrywacie Mój Różaniec? To dzięki kochającemu sercu Matki postanowiłam dać wam te perły z Nieba które odrzucacie.
„Biada wszystkim wyświęconym, którzy usuwają je z rąk maluczkich, bo od tego zostanie wymierzona im kara!
„Dlaczego wyrafinowany człowiek odrzuca te znaki Mojej miłości? Tych którzy pozostaną wierni Mojemu Różańcowi nie dotkną płomienie. Zbierajcie te skarby, Moje dzieci, bo nadejdzie czas kiedy nie znajdziecie ich w waszych sklepach”. – Matka Boża, 6.10.1970
Przekazy Naszego Pana i Matki Bożej dla Weroniki Lueken w Bayside, Nowy Jork.
PJ Media – 24.06.2012:
8 jezuickich księży mieszkających tylko 8 przecznic od strefy zero cudownie przeżyli wybuch bomby atomowej w Hiroszimie 6.08.1945. Wszyscy w promieniu ok. 1.5 km rzekomo zginęli natychmiast, a ci będący w większej odległości zmarli na skutek promieniowania w ciągu kilku dni.
Ale jedyną szkodą fizyczną jakiej doznał ks. Shiffer było to, że mógł poczuć kilka kawałków szkła z tyłu szyi.
Naukowcy badali księży ponad 200 razy. Za każdym razem księża powtarzali to samo wyjaśnienie ich przeżycia: „Uważamy, że przeżyliśmy, bo żyliśmy orędziem fatimskim”.
Po papieżu moim autorytetem we wszystkim co katolickie jest mój religijny 89-letni teść, dawno emerytowany „pracownik rządowy” z agencji której nie wymienię. On posiada encyklopedyczną wiedzę z fizyki, historii, polityki, i nawet religii, szczególnie interesują go „nadprzyrodzone” cuda biblijne i boskie ogólnie.
Więc ostatnio, kiedy z mężem oglądaliśmy ciekawy dokument o produkcji bomby atomowej znany jako “The Manhattan Project”, zgodziliśmy się, że następnym razem kiedy odwiedzi nas Tata pokażemy mu go, na pewno będzie mu się podobał.
I ten dzień był dzisiaj.
Kiedy go obejrzeliśmy, zapytałam teścia czy dokument mu się podobał. Powiedział, że tak, ale że już wiele wiedział o tej historii (oczywiście!). Ale wyraził rozczarowanie, że dokument nie wspomniał o grupie jezuickich księży, którzy przeżyli wybuch bomby w Hiroszimie bez żadnych ran w strefie zero.
Powiedziałam mu, że to przeoczenie nie dziwiło, bo w końcu to był dokument History Channel, ale nadal wątpiłam w prawdziwość tej cudownej bajki o Hiroszimie.
Kiedy Tata zaczął opisywać to co według niego było na pewno boskim cudem, weszłam w Google i wpisałam „Jezuici przeżyli Hiroszimę”. Ku mojemu zdziwieniu natychmiast pokazały się niezliczone linki do tej zdumiewającej, prawdziwej historii, teraz niemal zagubionej w piaskach czasu.
Poniżej podstawowe fakty o tym historycznym wydarzeniu.
W Hiroszimie grupa 8 jezuickich księży mieszkała w prezbiterium koło kościoła parafialnego mniej niż 1.5 km od miejsca na które zrzucono pierwszą bombę atomową na miasto i wybuchła w promieniu całkowitej śmierci i ruiny. Pamiętajmy, że był to wybuch który zabił 80.000 ludzi niemal natychmiast, i później 140.000.
W Hiroszimie „Mały chłopiec /Little Boy” zniszczył ponad 2 / 3 budynków.
Wszyscy ci księża siedzieli w budynku w tej strefie śmierci, kiedy kilometry wokół został tylko popiół. Byli nie tylko „praktycznie bez szwanku”, ale nikt z grupy nie odczuwał nawet skutków promieniowania czy ran od wybuchu bomby. Co więcej, choć ich budynek doznał pewnych szkód, to przeciwnie do innych, stał dalej.
Choć prawdą jest, że małe liczby innych cywilów w strefie wybuchu przeżyły, wszyscy przypuszczalnie byli dotknięci, i większość z nich w końcu zmarła na skutek choroby popromiennej.
Co jest naprawdę cudowne, to że ta choroba nie dotknęła ŻADNEGO z Jezuitów wtedy ani później.
Dlaczego tych 8 księży oszczędzono na terenie całkowitej śmierci i zniszczenia?
WSPOMNIENIA Z HIROSZIMY
Maj. Robert Lewis, pilot samolotu który zrzucił bombę atomową nad Hiroszimą, rozmawia z ocalonym z tej pierwszej bomby nuklearnej, ks. Hubertem Schifferem, niemieckim Jezuitą, który był wtedy 8 przecznic dalej od strefy zero. Wczoraj, w 12 rocznicę bombardowania, spotkali się w Nowym Jorku.
W 1976, kiedy jeszcze ci Jezuici żyli, jeden z ocalonych, Niemiec ks. Hubert Schiffer, reprezentował grupę z taką odpowiedzią:
„Przeżyliśmy, bo żyliśmy przesłaniem fatimskim. Mieszkaliśmy w tym domu i codziennie odmawialiśmy Różaniec”.
Co to było za przesłanie fatimskie, spytasz?
Jeśli zdarzy się, że nie będzie mojego teścia by zajął się tą sprawą, to tu jest odpowiedź z artykułu z 2010 w Catholic Herald, podającego szczegóły o tym wydarzeniu.
Istota przesłania fatimskiego dotyczy nawrócenia z grzechu i powrotu do Boga, i obejmuje wynagradzanie za własne grzechy i grzechy innych, jak i ofiarowanie codziennych cierpień i prób.
W tej odpowiedzi znajduje się dużo teologii, i jeszcze więcej w artykule w Catholic Herald proponującym warstwy wyjaśnień teologicznych co do przyczyny cudownego ocalenia tych 8 księży, którzy nawet dożyli starego wieku.
Poniżej szybka 30-sekundowa wersja:
6 sierpnia, dzień w którym na Hiroszimę spadła bomba, jest też dniem kiedy Kościół Katolicki celebruje Święto Przemienienia Pańskiego.
Nowy Testament mówi jak Jezus wszedł na wysoką górę i „przemienił się” na oczach apostołów Piotra, Jakuba i Jana. Księga Mateusza 17:2: „twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło”. (Pierwsza podpowiedź, podobna do tego co mieszkańcy Hiroszimy zobaczyli sekundy po zrzuceniu bomby.)
Teraz szybko do Cudu Fatimskiego w Portugalii w 1917, powszechnie znanego jako Cud Słońca.
Tu Matka Boża objawiła się trójce dzieci przy 6 różnych okazjach, i dała im prorocze przesłania. Żeby potwierdzić to, iż Jej przekazy były od boga, na oczach 70.000 ludzi słońce kręciło się na niebie, zmieniało kolory i zaczęło spadać na ziemię, ale się zatrzymało.
(Druga podpowiedź, wybuch bomby atomowej był tak jasny jak słońce i spadła ona na ziemię.)
I w końcu mamy 8 księży, którzy ich zdaniem „przeżyli bo żyliśmy przesłaniem fatimskim”.
Ci księża codziennie odmawiali Różaniec w imię Jezusa i Maryi, i kiedy wybuch jasnego wyprodukowanego przez człowieka białego światła słonecznego zniszczył świat wokół nich, zostali w jakiś sposób „przemienieni” w rocznicę Święta, chronieni przez Boga przed przerażającym, białym wybuchem w odległości mniejszej niż 1.5 km.
Nie musicie być katolikami by uznać coś cudownego i potężnego, co uchroniło tych 8 księży i ich budynek przed staniem się popiołem, i ochroniło ich przed skutkami śmiertelnego promieniowania.
Dobra wiadomość, według mnie, jest taka, że ta straszna moc nadal jest dla nas dostępna dzisiaj.
https://www.tldm.org/news18/eightjesuitpriestssurvivehiroshimaatomicbombblastthroughthepoweroftherosary.htm
Bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki
Rozdz. 25 – Zeznanie świadka
The Atomic Bombings of Hiroshima and Nagasaki :
Chapter 25 – Eyewitness Account
Hiroszima – 6 sierpnia 1945
Ks. John A Siemens, profesor nowoczesnej filozofii, Katolicki Uniwersytet, Tokio
Hiroshima — August 6th, 1945
Father John A. Siemes, professor of modern philosphy at Tokyo’s Catholic University
Do 6 sierpnia na Hiroszimę spadały okazjonalne bomby, które nie wyrządziły wielkich szkód. Wiele okolicznych miast, jedno po drugim, zostały zniszczone, a Hiroszima pozostała chroniona. Niemal codziennie były samoloty rozpoznawcze nad miastem, ale żaden z nich nie zrzucił bomby. Obywatele zastanawiali się dlaczego tylko oni trwali niezaniepokojeni przez tak długo. Były fantastyczne pogłoski, że wróg miał coś szczególnego w zanadrzu dla tego miasta, ale nikt nie wyobrażał sobie żeby koniec przyszedł w taki sposób jak rankiem 6 sierpnia.
6 sierpnia rozpoczął się od jasnego, pogodnego letniego poranka. Ok. 7:00 był alarm lotniczy, który słyszeliśmy niemal codziennie, i każdego dnia nad miastem pojawiało się kilka samolotów. Nikt nie zwracał uwagi, i ok. 8:00 zabrzmiał sygnał „koniec”. Siedzę w pokoju w Nowicjacie Towarzystwa Jezusowego w Nagatsuke; w ciągu ostatniego pół roku sekcję filozoficzną i teologiczną naszej Misji przeniesiono tutaj z Tokio. Nowicjat znajduje się ok. 2 km od Hiroszimy, w połowie szerokiej doliny rozciągającej się od miasta na poziomie morza do tego górzystego zaplecza, i przez którą płynie rzeka. Z okna miałem wspaniały widok w dół doliny do skraju miasta.
Nagle – ok. 8:14 – całą dolinę wypełniło jaskrawe światło, przypominające światło magnezowe stosowane w fotografii, i mam świadomość fali ciepła. Biegnę do okna by dowiedzieć się przyczyny tego niezwykłego zjawiska, nic nie widzę poza tym jasnym żółtym światłem. Dochodząc do drzwi, nie biorę pod uwagę tego, że to światło może mieć coś wspólnego z wrogimi samolotami. W drodze od okna słyszę głośny wybuch wydający się pochodzić z daleka, i jednocześnie z głośnym hukiem rozpadają się okna. Jest może 10-sekundowa przerwa po tym błysku światła. Cała framuga okna wpada do pokoju. Teraz zdaję sobie sprawę, że wybuchła bomba, i mam wrażenie, że wybuchła tuż nad naszym domem albo bardzo blisko.
Krwawię z cięć z rąk i głowy. Próbuję wyjść drzwiami, ale przez ciśnienie powietrza się zatrzasnęły. Chcę je otworzyć ciosami rąk i stóp i wychodzę na szeroki korytarz z drzwiami do różnych pokoi. Wszystko jest w stanie zamieszania. Wszystkie okna wybite, a drzwi wepchnięte do środka. Półki z książkami na korytarzu rozleciały się. Nie zauważam drugiego wybuchu. Większość moich kolegów jest ranna odłamkami szkła. Kilku krwawi, ale nikt nie został poważnie ranny. Każdy z nas miał szczęście, skoro teraz widać, że ścianę mojego pokoju naprzeciwko okna podziurawiły długie kawałki szkła.
Przechodzimy do przodu domu by zobaczyć gdzie wylądowała bomba. Ale nie ma żadnych dowodów, żadnego krateru, ale płd-wschodnia część domu jest bardzo uszkodzona. Nie ma żadnych drzwi ani okien. Silny podmuch powietrza przeszedł przez cały dom od płd.-wscho-du, a dom nadal stoi. Zbudowany jest w japońskim stylu z drewnianą ramą, ale znacznie wzmocniony pracą naszego Brata Groppera, jak często robiono w japońskich domach. Tylko wzdłuż frontu kaplicy przyległej do domu zawaliły się 3 słupy (wykonane w stylu japońskiej świątyni, całe z drewna).
W dolinie, może kilometr od nas w kierunku miasta, płonie kilka wiejskich domów, i pali się las po drugiej stronie doliny. Kilku z nas udaje się by pomóc kontrolować płomienie. Kiedy próbujemy uporządkować rzeczy, pojawia się burza i zaczyna padać deszcz. Nad miastem widać chmury dymu, i słyszę kilka lekkich wybuchów. Dochodzę do wniosku, że bomba zapalająca ze szczególnie silnym działaniem wybuchowym zeszła do doliny. Kilku z nas widziało 3 samoloty na wielkiej wysokości nad miastem podczas wybuchu. Sam w ogóle nie widziałem samolotu.
Może pół godziny po wybuchu doliną zaczyna iść procesja ludzi z miasta. Tłum ciągle gęstnieje. Kilka osób podchodzi drogą do naszego domu. Udzielamy im pierwszej pomocy i wprowadzamy je do kaplicy, którą w międzyczasie wysprzątaliśmy i pousuwaliśmy zniszczenia, i pozwoliliśmy im odpocząć na matach z trawy stanowiących podłogę w japońskich domach. Kilkoro pokazuje straszne rany na kończynach i plecach. Małą ilość tłuszczu jaką mieliśmy w czasie wojny wkrótce kończy się kiedy użyliśmy go na oparzenia. Ks. rektor, który przed święceniami studiował medycynę, zajmuje się rannymi, ale wkrótce brakuje bandaży i leków. Musimy zadowolić się oczyszczaniem ran.
Przybywało do nas coraz więcej rannych. Mniej ranni ciągnęli tych bardziej rannych. Są ranni żołnierze, i matki niosące w ramionach poparzone dzieci. Z domów rolników w dolinie przychodzi wiadomość: „Nasze domy są pełne rannych i umierających. Czy możecie pomóc, przynajmniej zabierając najgorsze przypadki?” Ranni przyszli z dzielnic na skraju miasta. Oni widzieli jaskrawe światło, ich domy zapadły się, i zakopały mieszkańców w ich pokojach. Ci którzy byli na zewnątrz doznali natychmiastowych oparzeń, szczególnie na lekko okrytych czy odsłoniętych częściach ciała. Pojawiły się liczne pożary, które wkrótce pochłonęły cały region. Teraz wnioskujemy, że epicentrum wybuchu było na skraju miasta koło Stacji Jokogawa, 3 km od nas. Niepokoi nas ks. Knopp, który tego ranka udał się by odprawić Mszę u Sióstr Ubogich / Sisters of the Poor, które mają dom dla dzieci na skraju miasta. Jeszcze nie wrócił.
Około południa nasza duża kaplica i biblioteka przepełnione poważnie rannymi. Procesja uchodźców z miasta trwa dalej. W końcu ok. 13:00 wraca ks. Knopp z zakonnicami. Ich dom i cała dzielnica gdzie mieszkają spaliły się zupełnie. Ks. Knopp krwawi z głowy i szyi, i ma oparzenie na prawej dłoni. Stał przed klasztorem gotowy wracać do domu. Nagle zobaczył światło, poczuł falę gorąca, i na dłoni pojawił się duży pęcherz. Okna wyrwane przez wybuch. Pomyślał, że bomba spadła bardzo blisko niego. Klasztor, też z drewna, wybudowany przez naszego Brata Groppera, jeszcze stał, ale wkrótce zauważono, że prawie go nie ma z powodu pożaru który rozpoczął się w wielu punktach w okolicy, niszczy coraz bliżej, a nie ma wody. Jest jeszcze czas na uratowanie niektórych rzeczy z domu i zakopanie ich w otwartym miejscu. Potem dom znika w płomieniach, i walczą by dojść do nas brzegiem rzeki i przez palące się ulice.
Wkrótce przychodzi wiadomość, że całe miasto zostało zniszczone wybuchem, i że się pali. Co stało się z Ojcem Przełożonym i 3 innych księży, którzy byli w centrum miasta i w Domu Parafialnym? Do tej pory nie myśleliśmy o nich, bo nie wierzyliśmy, że skutki bomby objęły całe miasto. Też nie chcieliśmy pójść do miasta chyba że pod presją konieczności, bo myśleliśmy, że ludność była bardzo zaniepokojona, i może dokonać zemsty na wszystkich obcokrajowcach, których mogłaby uważać za złośliwych obserwatorów ich nieszczęścia, czy nawet szpiegów.
Księża Stolte i Erlinghagen idą drogą pełną uchodźców i przynoszą poważnie rannych, którzy upadli przy drodze, do chwilowego miejsca pomocy w wiejskiej szkole. Tam stosują jodynę na rany, ale one nie są oczyszczone. Nie ma ani maści ani innych środków leczniczych. Tych przyniesionych położono na podłodze i nikt nie jest w stanie udzielić im dalszej pomocy. Co można zrobić kiedy brakuje wszystkiego? W tej sytuacji niemal bezużyteczne jest ich sprowadzanie. Wśród gapiów jest wielu takich, którzy nie są ranni. W bezcelowy, bezsensowny sposób, zrozpaczeni skalą katastrofy, większość z nich spieszy się i nikt nie myśli o zorganizowaniu pomocy z własnej inicjatywy. Ich obchodzi tylko dobro własne i ich rodzin. Staje się dla nas jasne, że w tych dniach Japończycy wykazywali się małą inicjatywą i zdolnościami organizacyjnymi w przygotowaniu się do katastrof. W ogóle nie wykazali żadnej pomocy kiedy wspólnym wysiłkiem coś można by uratować, i fatalistycznie zezwolili na przebieg tej katastrofy. Kiedy ponaglaliśmy ich by zaangażowali się w działalność ratunkową, robili wszystko chętnie, ale sami robili bardzo mało.
Ok. 16:00 student teologii i 2 przedszkolaków, którzy mieszkali w Domu Parafialnym i przyległych budynkach, które spłonęły, przyszedł i powiedział, że Ksiądz Przełożony LaSalle i ks. Shiffer zostali poważnie ranni i schronili się w Parku Asano nad rzeką. Oczywiście musimy ich przynieść, skoro są zbyt słabi by przyjść o własnych siłach.
Szybko zabraliśmy 2 nosze i 7 nas pospieszyło do miasta. Ksiądz rektor idzie z jedzeniem i lekami. Im bliżej dochodzimy do miasta, tym więcej dowodów zniszczenia i tym trudniej jest chodzić. Domy na skraju miasta są bardzo uszkodzone. Wiele się zawaliło albo spaliło. Dalej niemal wszystkie domy były zniszczone przez pożar. Gdzie było miasto jest gigantyczna wypalona blizna. Idziemy ulicą nad rzeką pośród płonących i dymiących ruin. Dwa razy musieliśmy wejść do rzeki z powodu upału i dymu na poziomie ulicy.
Gestami wzywają nas strasznie poparzeni ludzie. Na drodze jest wielu umierających i zmarłych. Na Moście Misasi prowadzącym do śródmieścia, spotykamy długą procesję poparzonych żołnierzy. Wloką się za pomocą kijów lub są niesieni przez swoich mniej rannych towarzyszy… niekończąca się procesja nieszczęśliwców.
Porzucone na moście, z opuszczonymi łbami stoją liczne konie z bardzo poparzonymi bokami. Po drugiej stronie cementowa konstrukcja miejscowego szpitala jest jedynym stojącym budynkiem. Ale jego wnętrze jest spalone. Funkcjonuje jako punkt orientacyjny prowadzący nas na drodze.
W końcu docieramy do wejścia do parku. Tam schroniła się duża proporcja ludności, ale nawet drzewa się palą w kilku miejscach. Ścieżki i mosty blokują pnie i są prawie nie do przejścia. Słyszymy, że silny wiatr, który był skutkiem wysokiej temperatury płonącego miasta, powyrywał z korzeniami drzewa. Teraz jest dość ciemno. Tylko płomienie szalejące dalej w niektórych miejscach daleko, dają trochę światła.
W dalekim rogu parku, nad samym brzegiem rzeki, w końcu dochodzimy do naszych kolegów. Ks. Schiffer leży na ziemi blady jak duch. Ma głęboką ranę ciętą za uchem i stracił tak dużo krwi, że martwimy się o jego szansach przeżycia. Ojciec przełożony ma głęboką ranę na łydce. Księża Cieślik i Kleinsorge mają drobne rany, ale są zupełnie wyczerpani.
Kiedy oni jedzą co przynieśliśmy ze sobą, opowiadają nam o swoich doświadczeniach. Byli w swoich pokojach w Domu Parafialnym – była 8:15, dokładnie kiedy usłyszeliśmy wybuch w Nagatsuke – kiedy pojawiło się silne światło i natychmiast dźwięk wybijanych okien, ścian i mebli. Zasypały ich odłamki szkła i fragmenty zniszczonych rzeczy. Ks. Schiffer był zakopany pod częścią ściany i doznał poważnej rany głowy. Ojciec Przełożony dostał większością odłamków ściany w plecy i nogę, która bardzo krwawiła. Wszystko zostało wrzucone do pokoi, a drewniana rama budynku pozostała nietknięta. Solidność budynku, dzieło Brata Groppera, znowu się wyróżniła.
Odnieśli takie samo wrażenie jak my w Nagatsuke, że bomba wybuchła bardzo blisko nich. Kościół, szkoła i wszystkie budynki w sąsiedztwie zapadły się natychmiast. Pod ruinami szkoły dzieci wołały o pomoc. Uwolniono ich z wielkim wysiłkiem. Kilkoro innych terż uratowano z ruin pobliskich domów. Nawet Ojciec Przełożony i ks. Schiffer, pomimo ran, pomagali innym i stracili wtedy dużo krwi.
W międzyczasie pożary które rozpoczęły się daleko, szalały coraz bliżej, tak że stało się oczywiste, że wkrótce wszystko spłonie. Kilka rzeczy uratowano z Domu Parafialnego i zakopano z przodu kościoła, ale pewne cenne rzeczy i konieczne, które trzymano w pogotowiu na wypadek pożaru nie można było znaleźć z powodu wynikłego wielkiego zamieszania. Był czas ucieczki, skoro nadchodzące płomienie prawie nie zostawiały otwartej drogi. Fukai, sekretarz Misji, zupełnie stracił rozum. Nie chce opuszczać domu i tłumaczyć, że nie chce przeżyć zniszczenia swojej ojczyzny. Nie ma ani jednej rany. Ks. Kleinsorge wyciąga go z domu na placach i zostaje wyniesiony siłą.
Pod ruinami domów wzdłuż drogi wielu zostało uwięzionych i wrzeszczeli o ratowanie ich przed nadchodzącymi płomieniami. Oni muszą być pozostawieni własnemu losowi. Droga do miejsca w mieście do którego chce się uciekać już nie jest otwarta i trzeba iść do Parku Asano. Fukai nie chce iść dalej i zostaje. Nie słyszano od niego od tego czasu. W parku chronimy się na brzegu rzeki. Teraz zaczyna wiać bardzo gwałtowny wiatr, wyrywa drzewa z korzeniami i podnosi je wysoko w powietrze. Kiedy dochodzi do wody tworzy się trąba wodna ok. 100 m wysoka. Na szczęście mija nas gwałtowny sztorm. Ale daleko gdzie schroniło się wielu uchodźców, teraz zostają wdmuchani do rzeki. Niemal wszyscy którzy są w pobliżu byli ranni i stracili krewnych pod ruinami, albo stracili ich z oczu podczas ucieczki. Nie ma żadnej pomocy dla rannych i niektórzy umierają. Nikt nie zwraca uwagi na leżącego w pobliżu zmarłego.
Transport naszych rannych jest trudny. Niemożliwe jest odpowiednie opatrzenie ich ran w ciemności, i przy lekkim ruchu obficie krwawią. Kiedy niesiemy ich na trzęsących się noszach w ciemności przez powywracane drzewa w parku, cierpią nie do zniesienia ból z powodu każdego ruchu, i tracą niebezpiecznie duże ilości krwi. Naszym ratującym aniołem w tej trudnej sytuacji jest japoński protestancki pastor. Sprowadził łódź i proponuje zabrac naszych rannych strumieniem do miejsca gdzie będzie łatwiej. Najpierw zniżamy nosze z ks. Schifferem do łodzi i obaj mu towarzyszymy. Planujemy sprowadzić łódź z powrotem po Ojca Przełożonego. Łódź wraca ok. 1.5 godziny później i pastor prosi by kilku z nas pomogło ratować dwoje dzieci, które zauważył w rzece. Ratujemy je. Są poważnie poparzone. Wkrótce dostają dreszczy i umierają w parku.
Ojciec Przełożony zostaje umieszczony w łodzi w taki sam sposób jak ks. Schiffer. Towarzyszymy mu student teologii i ja. Ks. Cieślik uważa się za wystarczająco silnego by dojść pieszo do Nagatsuke z resztą nas, ale ks. Kleinsorge nie jest w stanie przejść tak daleko, i zostawiamy go, i obiecujemy wrócić po niego jutro. Z drugiej strony strumienia dochodzi ciche rżenie koni zagrożonych pożarem. Lądujemy na wystającej z brzegu piaszczystej mierzei. Jest pełna rannych, którzy tam się schronili. Wrzeszczą o pomoc, bo boją się utonięcia, bo rzeka może się podnieść z morzem i przykryć mierzeję. Sami są zbyt słabi by się poruszać. Ale musimy iść dalej i w końcu dochodzimy do miejsca gdzie czeka grupa z ks. Schifferem.
Tu ratownicy przynieśli duże pudło świeżych ciastek ryżowych, ale nie ma nikogo kto by je rozdzielił pośród leżących wielu rannych. Rozdajemy je tym w pobliżu i częstujemy się sami. Ranni wołają o wodę i pomagamy kilku z nich. Wołania o pomoc słychać z oddali, ale nie możemy dotrzeć do ruin skąd wychodzą. Podchodzi grupa żołnierzy drogą i ich oficer zauważa, że rozmawiamy w obcym języku. Od razu wyciąga miecz, wykrzykując żądania kim jesteśmy i grozi nam ścięciem. Ks. Laures Jr łapie go za rękę i wyjaśnia, że jesteśmy Niemcami.
W końcu udaje się nam go uspokoić. Myślał że jesteśmy Amerykanami, którzy zeskoczyli ze spadochronów. Pogłoski o spadochroniarzach krążyły po mieście. Ojciec Przełożony, ubrany tylko w koszulę i spodnie, narzeka na zimno, pomimo ciepłej letni…
tłumaczenie: Ola Gordon
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS