A A+ A++

To był zdecydowanie hit transferowy, o którym pisała cała Polska. Latem do Avii Świdnik trafił trzykrotny mistrz Polski z tytułem zdobytym z krakowską Wisłą i były reprezentant naszego kraju. Jaki jest naprawdę? Z czego wynikają jego dobre relacje z kibicami? Co go skłoniło do przyjścia do Avii i co będzie robił po zakończeniu kariery? O tym rozmawiamy z Patrykiem Małeckim.

– Jak to się stało, że chłopak z Suwałk trafił do Wisły?

– Mój trener w Suwałkach był bardzo dobrym przyjacielem Bogdana Basałaja – ówczesnego prezesa Wisły Kraków. Pamiętam, że wtedy byłem już jedną nogą w Legii Warszawa. Przedstawiciele Legii, pan Janusz Olędzki i jego syn przyjechali nawet do mnie do domu, do Suwałk. Rozmawiali z moją mamą, namawiali na przejście do warszawskiego klubu. Gdy mój trener się o tym dowiedział, zapytał mamy czy mogę pojechać na testy do Wisły. Pojechałem do Krakowa, zagraliśmy tam sparing ze starszymi chłopakami, a ja strzeliłem w nim sześć bramek. Trener chciał, żebym został. Pamiętam, że chciałem pojechać do domu po ciuchy, a trener powiedział mi, że mnie nie puści, bo mogę już nie wrócić i żebym poprosił mamę o przywiezienie moich rzeczy. I tak to wszystko się zaczęło…

– Jak wyglądały początki przebijania się do I zespołu?

– Było bardzo ciężko. Wisła była wtedy topowym klubem. Ściągała świetnych zawodników, grała w pucharach. Wielu młodych chłopaków nie wierzyło, że uda im się przebić do pierwszego zespołu. Pamiętam, że nawet Krzysiek Mączyński, który jest wychowankiem Wisły wątpił, że ktoś z nas dostanie szansę. Ja robiłem swoje i wierzyłem w siebie. Swoim zaangażowaniem, wytrwałością i przede wszystkim charakterem najpierw doszedłem do rezerw. Jako 15-latek byłem zapraszany raz, dwa razy w tygodniu na treningi zespołu trenera Kasperczaka. Było to dla mnie wielkie wyróżnienie i przeżycie.

Wtedy nie było jeszcze przepisu o młodzieżowców. Teraz jest. Jaka jest Twoja opinia na jego temat?

– Uważam, że nie jest to dobry przepis. Młodzi mają za dobrze z tego względu, że nie muszą walczyć o swoje. Dam taki przykład. Bodajże dwa lata podgryzałem Wojtka Łobodzińskiego, aż w końcu wywalczyłem sobie miejsce w składzie. On wtedy siedział na ławce w Wiśle i w tym samym czasie jeździł na kadrę do Beenhakkera i tam grał. Wygryzłem go ze składu Wisły charakterem i determinacją, a teraz młodzi zawodnicy dostają szansę przez przepis o młodzieżowcu i często jej nie wykorzystują. Kończy im się status młodzieżowca i albo ich nie ma, albo lądują w niższych ligach. Uważam więc, że ten przepis jest słaby. Jak ktoś się wyróżnia, jak ma jakość, to nie wierzę, że trener nie będzie na niego stawiał. Taki zawodnik będzie grał, bo jest dobry, a nie dlatego, że jest młodzieżowcem. Oczywiście są wyjątki i takie znam, ale niestety zbyt wiele znam też przypadków, o których wcześniej wspomniałem.

– W Wiśle grałeś z wieloma świetnymi zawodnikami. Który z nich zrobił na Tobie największe wrażenie?

– Było ich faktycznie bardzo dużo. Jakbym miał wymienić jednego, to Maciej Żurawski. Miał świetnie ułożoną nogę, schodził po piłkę, strzelał ważne bramki. To na nim się wzorowałem, a po kilku latach mieszkałem z nim w jednym pokoju hotelowym przed meczami.

– Zarówno wtedy, jak i teraz czołowe polskie kluby sięgają często po zawodników z zagranicy. Mieliśmy choćby niedawno sytuację w meczu Legia przeciwko Molde, gdzie w kadrze Legii nie grało zbyt wielu Polaków, a po przeciwnej stronie prawie wszyscy, łącznie z trenerem byli Norwegami. Jaki jest Twój pogląd na tę sprawę?

– Według mnie powinien być limit obcokrajowców. Tak jak na przykład jest w Turcji, gdzie może grać tylko pięciu zagranicznych zawodników. Nawet teraz, gdy gram w trzeciej lidze, widzę ilu jest fajnych chłopaków z Polski. Wystarczy ich tylko wyłapać i dać szansę. Ale po co, skoro można ściągać piłkarzy z np. Albanii. Nie mam nic do zagranicznych zawodników, ale po prostu jest ich tutaj za dużo. Wspomniałeś o Molde, które bazuje na Norwegach. Potrafią wygrywać mecze w europejskich pucharach i zajść daleko. Dlaczego my tak nie możemy? Mamy coraz lepsze szkolenie, infrastrukturę, wszystko idzie do przodu, a jednak nadal ściągamy sporą liczbę obcokrajowców. Po co? Ok, potrzebni są czasem zawodnicy z innych krajów, ale tacy, którzy mają jakość lepszą od nas. Będąc w Turcji, musiałem być dwa razy lepszy od Turka, by grać. U nas zbyt często patrzy się na paszport, a potem się okazuje, że Hiszpan, czy Portugalczyk owszem jest niezły technicznie, ale nie potrafi się dostosować do polskich warunków, gdzie gra się bardziej fizycznie niż u nich.

– Pracowałeś w czasie swojej kariery także z wieloma trenerami. Który był według Ciebie najlepszym fachowcem, a który niekoniecznie?

– Wymieniłbym trzech, których cenię najbardziej – Maciej Skorża, Dariusz Wdowczyk i Robert Maaskant. To zawsze będą dla mnie topowi trenerzy. A najgorsi? Może nie jako trenerzy, a jako ludzie – Kazimierz Moskal, Franciszek Smuda i Czesław Michniewicz. Fatalni ludzie i tyle, nie chciałbym się na ich temat więcej wypowiadać.

– Wokół Ciebie krąży opinia: Patryk Małecki – ciężki charakter, problemy wychowawcze. Ile w tym prawdy, ale ile powielanych bzdur?

– Nie będę szedł w zaparte, że zawsze byłem grzeczny. Mam swój charakter, czasem mnie ponosi. Na tym charakterze zbudowałem może nie markę, ale na pewno przygodę z piłką. Wiele razy byłem na cenzurowanym, kilka razy miałem rację, a kilka razy jej nie miałem. Nigdy nie byłem nie wiadomo jakim piłkarzem, ale wszędzie, gdzie grałem, zostawiałem serce na boisku. Jednym to się podobało, innym nie. Nie jestem zupą pomidorową ani lizakiem, by mnie lubić. Przychodzę zawsze do drużyny, by jej pomóc. A czy mnie ktoś lubi czy nie, to jest jego sprawa. Ja też nie wszystkich lubię, ale akceptuję.

– Co się tak naprawdę wydarzyło w Zagłębiu Sosnowiec?

– Klub skłamał. Nie doszło do żadnej szarpaniny, ani niczego w tym stylu. Zagłębie szło w zaparte, ale później pewien dyrektor sportowy, który był świadkiem, przyznał, że wszystko było ukartowane. Zrobiono ze mnie nie wiadomo kogo, a jak wygrałem sprawę, rozeszło się wszystko po kościach. Najpierw klub i media zrobiły ze mnie najgorszego. Pisano, że jak będę grał w piłkę, będzie to patologia. Jak wszystko wyszło, dziennikarze nie byli skłonni do refleksji. Powtarzam, że prawda zawsze się obroni. Było, minęło, niefajna sprawa, która odbiła się na mnie i mojej rodzinie. Byłem zawieszony trzy miesiące. Nie mogłem grać ani trenować z zespołem. Sam sobie organizowałem treningi i byłem tak zdeterminowany, że jak potem poszedłem do Stali Rzeszów na pierwszy trening, to w ogóle nie odczuwałem tego, że nie pracowałem z drużyną przez dłuższy czas.

– Praktycznie gdzie nie pójdziesz, masz świetne relacje z kibicami, szczególnie z tymi najbardziej zagorzałymi. Z czego to wynika?

– Proste – piłka nożna dla kibiców. Lubię te kibicowskie klimaty. Większość zawodników nie zdaje sobie sprawy, jak kibice żyją swoimi klubami. Jak trzeba jechać przez całą Polskę np. z Rzeszowa do Gdyni, muszą brać urlopy w pracy, czasem zaciągać pożyczki, by pojechać na mecz. Muszą ustawiać swoje życie pod to, by mieć czas na wspieranie swojej drużyny. Mega to szanuję. Zawsze chciałem być blisko kibiców. Pandemia pokazała jak to wygląda bez nich. Jest sens grać bez kibiców? Oczywiście, że nie. Czasem masz słabszy dzień, nie idzie ci na boisku, ale jeśli oddasz serce, jeśli będzie w pełni zaangażowany, kibice zawsze to docenią.

– Od pewnego czasu nie grasz już w Ekstraklasie, ale chyba nikt się nie spodziewał, że wylądujesz aż w 3. lidze. Co Cię skłoniło do tego, by wybrać właśnie Avię Świdnik?

– Jest to klub, który chce po wielu latach awansować do 2. ligi. Przede wszystkim jest stabilny finansowo, a wiemy jak to wygląda w innych klubach w tych ligach. Poza tym ściągani są tutaj fajni zawodnicy. To co mnie najbardziej skłoniło do przyjścia do Świdnika, to to, że lubię wyzwania. Mam kontrakt na dwa lata i chciałbym w tym czasie zrobić z Avią awans i być zapamiętany, że tu byłem, że dołożyłem swoją cegiełkę do sukcesu. Wierzę w ten zespół. Jeśli będziemy grali tak jak pod koniec rundy jesiennej, gdzie zaczęliśmy się docierać, to tym składem, myślę, poradzilibyśmy sobie nawet w drugiej lidze.

– Jesteś w Avii ponad pół roku. Jak oceniasz klub z perspektywy tego czasu?

– Klub jest poukładany, dobrze zorganizowany. Myślę, że każdy w trzeciej lidze chciałby mieć takie warunki. Może brakuje tylko jeszcze jednego boiska naturalnego do treningów, a tak jest wszystko: siłownia, zaplecze, pieniążki na czas, nie ma się do czego przyczepić. Ludzi którzy przychodzą na stadion, kibice, którzy za nami jeżdżą. Brakuje jednego, tego, byśmy weszli na poziom centralny. To jednak lepsze mecze, lepsze stadiony. Myślę, że taki awans przyciągnąłby jeszcze więcej ludzi na trybuny. Mecze z Wieczystą i Świdniczanką pokazały, że jest w Świdniku potencjał i zapotrzebowanie na fajne mecze. Avia jest doskonałym miejscem do rozwoju dla zawodników, czy to młodszych czy starszych.

– Jak wyglądało Twoje pierwsze zderzenie z trzecioligową rzeczywistością?

– Zastanawiałem się, co mnie tu czeka. Jak grają te drużyny, jak wyglądają boiska. Faktycznie są zespoły, które tylko bronią, przeszkadzają i wybijają, ale są także takie, które fajnie grają od tyłu, chcą naprawdę grać w piłkę. Mimo to, uważam, że w drugiej lidze grałoby się nam łatwiej. Chyba jedyny przeskok, który jest dość wyraźny, to te boiska i w wielu przypadkach bardzo niska frekwencja. Jest różnica, gdy jedziemy do np. Ożarowa na mecz ze Starem, a jak jeszcze kilka miesięcy temu grałem przy 7 tysiącach ludzi na Stali w Rzeszowie. Ja jednak wychodzę z założenia, że trzeba się cieszyć z tego co się ma, bo zawsze może być gorzej.

– Czego zabrakło w Waszej grze jesienią? Co wg Ciebie jest do poprawy?

– W lecie było kilka zmian. Ja też przyszedłem z marszu, nie do końca przygotowany. Potrzebowałem kilka miesięcy, by poznać zespół na 100 procent. Taka prawdziwa drużyna stworzyła się po meczu z Chełmianką, gdzie zaczęliśmy serię zwycięstw. Spotkaniem, w którym dobitnie wszyscy przekonali się, że możemy dominować nawet na boiskach groźnych przeciwników, był mecz w Białej Podlaskiej, gdzie świetnie wyglądaliśmy jako zespół. Gdybyśmy tak grali za każdym razem, to pewnych wpadek by nie było jak choćby te z Karpatami czy ze Świdniczanką. Musimy być skoncentrowani i grać dojrzale. Umieć wygrać nawet, gdy mamy słabszy dzień.

– Najważniejsze pytanie – jak zdrowie? Kiedy możemy się Ciebie spodziewać na boisku?

– Myślę, że jest to kwestia kilku tygodni. Chcę wrócić do zespołu w pełni przygotowany i zdrowy, a nie żeby tylko wrócić.

– Wiadomo, że będziesz grał dopóki zdrowie pozwoli, ale czy masz już w głowie plan na to, co będziesz robił po zakończeniu piłkarskiej kariery?

– Chciałbym zostać przy piłce. Myślę, że znam się na niej, mam niezły kontakt z młodymi chłopakami, więc tak jak mówię, chciałbym pracować dalej w piłkarskim świecie. Skupiam się jednak teraz na graniu, na tym, by dość do pełni zdrowia i pomóc Avii.

– Zdajesz sobie sprawę, że masz nazwisko, które idealnie pasuje do świata freak fightów?

– Nie wiem czy ja tam pasuję. Robić z siebie nie wiadomo kogo za pieniądze… Widzę te konferencje, te wyzwiska. Czy to ma sens? Być może kiedyś nie będę miał co robić i nagle wymyślę sobie MMA, ale na razie o tym nie myślę. Wiele osób już mnie o to pytało, ale zawsze powtarzam: piłka nożna jest u mnie zawsze na pierwszy miejscu.

Mateusz Ostrowski

Głos Świdnika MKS Avia Świdnik Patryk Małecki

Last modified: 14 marca, 2024

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułАгент РФ готував диверсію на об'єктах Укрзалізниці
Następny artykułLiceum Broniewskiego otwiera drzwi dla francuskiej edukacji – kolejne Dni Campus France