9 września 1971 roku doszło do tragicznego w skutkach buntu więźniów w zakładzie karnym Attica. Nie był to jednak spontaniczny zryw a efekt trwających latami nadużyć. Więźniowie zdecydowali się na krwawą zemstę…
Williams i Sternberg ze szczególną obojętnością odnosili się do potrzeb osadzonych w Attice Portorykańczyków. Żaden z lekarzy nie mówił po hiszpańsku i żaden z nich ani razu nie poprosił zarządców więzienia o tłumacza. Angel Martinez mógł poinformować lekarzy o silnym bólu nóg tylko w jeden sposób: podciągnąć nogawki i pokazać opuchlizny. Mimo to nie zrobili nic, aby mu pomóc. Jeszcze mniej lekarze ci robili dla mężczyzn osadzonych w bloku Z. Jeden z więźniów w tej wydzielonej jednostce mieszkalnej miał złamane kości dłoni. Ból był tak przejmujący, że mężczyzna nie mógł poruszać palcami. Na jego błagania o pomoc Sternberg odwrócił się plecami i powiedział, żeby napisał list ze stosowną prośbą do innego doktora.
Pierwsze próby protestu
Lekarze w Attice tak regularnie wykazywali się całkowitą obojętnością względem potrzeb medycznych więźniów, że w 1969 roku cywilni pracownicy z bloku E podjęli próbę wszczęcia jakichś działań. Tego roku na dyżurze dr. Williamsa zmarł trzydziestoletni osadzony z bloku E, a pracownicy więzienia postanowili zwołać spotkanie i omówić kwestię pociągnięcia lekarza do odpowiedzialności. Brano pod uwagę kilka ewentualności, takich jak pikieta pod jego prywatnym gabinetem, opublikowanie w gazecie artykułu szczegółowo opisującego przyczyny śmierci więźnia, wystosowanie listu do któregoś z kongresmenów oraz zachęcenie osadzonych, by sami napisali podobną petycję do swoich przedstawicieli w rządzie. Jeden z dyskutantów chciał posunąć się o krok dalej postawić dr. Williamsa przed prokuratorem okręgowym hrabstwa, oskarżając go o błąd w sztuce lekarskiej. Ostatecznie jednak plany te spaliły na panewce, a dr Williams ani trochę nie zmienił swojego podejścia do podopiecznych.
Od czasu do czasu rodziny więźniów podejmowały próby interwencji, mające na celu zapewnienie ich bliskim lepszej opieki medycznej. Pewna kobieta była tak poirytowana brakiem niezbędnego jej synowi leczenia w Attice, że poprosiła o pomoc jednego z liderów FIGHT, organizacji społecznej z Rochester. Był to pewien duchowny, który z kolei listownie zwrócił się do zastępcy komisarza w Department of Correctional Services: „jeśli sytuacja nie zostanie rozwiązana przez pańskich ludzi, będziemy zmuszeni wysłać własnych lekarzy celem przeprowadzenia badań [więźnia]”. Zamiast zapoznać się z sytuacją, przedstawiciel ministerstwa poczuł się urażony i odparł lakonicznie: „Żaden zapis prawny nie daje panu upoważnienia do wysyłania lekarzy celem zbadania jakiegokolwiek więźnia”.
Eksperymenty medyczne
Choć urzędnicy więzienni w Attice nie palili się do naciskania na lekarzy, by ci zapewnili osadzonym lepszą opiekę, chętnie zgadzali się na przeprowadzanie na osadzonych eksperymentów medycznych. Pewien lekarz, pracownik szpitali Rochester i Strong Memorial, przeprowadził w placówce „badania nad reakcją układu odpornościowego na infekcje wirusowe”. Lekarz ten wiedział, że do prowadzonych badań będzie potrzebował ochotników, a ponieważ znalezienie stałej puli chętnych okazało się niełatwe, był bardzo wdzięczny za pozwolenie na wykorzystanie w tym celu więźniów Attiki.
Ponieważ w zamian za poddanie się eksperymentowi osadzeni w Attice otrzymywali tak potrzebne im pieniądze, wielu zgłosiło się do testów działania wirusa. Lekarz wprawdzie zadbał o to, by każdy z osadzonych podpisał stosowną zgodę, ale przyznał potem, że ich wiedza na ten temat mogła budzić wątpliwości.
Zwolnienia warunkowe?
Powszechny brak poszanowania dla zdrowia więźniów w Attice bezsprzecznie podkopywał ich morale, ale podobny wpływ miały inne sprawy związane z modus operandi stanowego systemu penitencjarnego, takie jak przepisy dotyczące zwolnień warunkowych. Pozwolenie na przedwczesne opuszczenie murów zakładu było, oczywiście, marzeniem każdego więźnia, ale sposób, w jaki można było na to zasłużyć, owiany był mgłą tajemnicy. Raz w miesiącu do Attiki przybywała komisja decydująca o przedterminowym zwolnieniu, ale nigdy nie było jasne, dlaczego niektórzy więźniowie kwalifikowali się do wcześniejszego wyjścia, a inni nie. Jak odnotował jeden z osadzonych: „To bardzo arbitralne”.
Ale nawet u tych, którym jakimś trafem udało się otrzymać szansę na wcześniejsze zwolnienie, radość zwykle trwała krótko, bo tak naprawdę nie mogli opuścić Attiki, dopóki nie załatwili sobie jakiejś pracy poza murami zakładu. Z tą myślą wręczano osadzonym dawno już nieaktualną książkę telefoniczną, by poszukali w niej namiarów na przedsiębiorstwa, z którymi mogliby się skontaktować w sprawie ewentualnego zatrudnienia. Ponieważ wielu więźniów ledwie umiało pisać, a wszyscy musieli zapłacić za papier i znaczek, znalezienie pracy w ten sposób było niezmiernie trudne.
Znane były przypadki osadzonych, którzy oszczędzali pieniądze i napisali dwieście albo trzysta listów, a pomimo tego tkwili w zakładzie jeszcze długo po przyznaniu decyzji o zwolnieniu warunkowym, zanim otrzymali jakąkolwiek odpowiedź. Procedury zwolnień warunkowych były tak kapryśne, że ich ułomność dostrzegali nawet strażnicy. Znacznie większych trudności przysparzało im zajmowanie się osadzonymi, którzy czuli się wielokrotnie wykpieni i pozbawieni zyskanego czasu.
Koszty, koszty, koszty
Niepotrzebnych napięć w więziennym życiu przysparzało też ciągłe cięcie kosztów przez administrację. Część strażników uważała, że zamiast pozwalać więźniom siedzieć bezczynnie, należałoby im zapewnić więcej możliwości doskonalenia zawodowego i nauki, ale DOCS zawsze zasłaniał się poważnymi brakami budżetowymi. Z powodu niedopinającego się budżetu administratorzy nadmiernie oszczędzali też na wyżywieniu osadzonych. Jeden z rozżalonych strażników ujął to następująco: „Wystarczyłby dodatkowy dolar na żywienie, aby rozwiązać wiele naszych problemów”.
Według urzędników stanowych pieniędzy ledwie starczało jednak nawet na podstawowe potrzeby. Zaledwie 6,19% budżetu operacyjnego Attiki było przeznaczone na wyżywienie, 0,69% na środki medyczne, 1,6% na doskonalenie zawodowe i edukację, a 1,65% na odzież.Choć środków brakowało dla wszystkich penitencjariuszy, oczywistym było, że ze względu na silnie dyskryminujący sposób zarządzania instytucją przez naczelników niektórzy z osadzonych zmagali się z większymi przeciwnościami niż inni. O ile każdy więzień Attiki musiał pracować i na różne sposoby kombinować, by zadbać o uzupełnienie podstawowych środków do życia, o tyle Afroamerykanie i Portorykańczycy byli zmuszeni do znacznie większych manipulacji, bo ich praca była na ogół gorzej opłacana.
Choć zaledwie 37% więźniów było białych, to właśnie oni obsadzali 74% stanowisk w węźle energetycznym Attiki, 67% upragnionych posad biurowych i 62% etatów w stołówce dla pracowników placówki. Dla porównania 76% marnie opłacanych zajęć w budzącym grozę warsztacie metalowym oraz 80% uciążliwych prac budowlanych wykonywali Afroamerykanie i Portorykańczycy. Nawet jeśli biały dostał którąś z podlejszych prac, często już na wstępie był lepiej opłacany.
Rasowa cenzura
Czasami dyskryminacja rasowa działała w sposób, który godził szczególnie w osobiste dobro osadzonych w Attice. Na przykład, choć wszyscy teoretycznie podlegali cenzurze korespondencji, w praktyce najbardziej cierpieli na niej czarnoskórzy i portorykańscy więźniowie. Co miesiąc komisja administracyjna wybierała publikacje przeznaczone do ocenzurowania, ale na listę zakazanych tytułów w przytłaczającej większości trafiały pozycje zgłaszane przez osadzonych o innym niż biały kolorze skóry.
Czy chodziło o gazety czarnej społeczności, takie jak „Amsterdam News” albo „Buffalo Challenger”, czy publikacje o charakterze religijnym, w rodzaju „The Messenger” albo „Muhammad Speaks”, lektury zamawiane przez kolorowych więźniów rzadko przechodziły przez kancelarię pocztową. Z powodów, których nigdy nie musiano uzasadniać, administratorzy zakładu uznawali te materiały za zbyt niebezpieczne. Jak ujął to jeden z prawników DOCS, reguły dla „czarnych muzułmanów” były „zasadniczo takie same jak te odnoszące się do innych sekt religijnych, z tym zastrzeżeniem, że w ramach tej grupy należało zachować jeszcze większą ostrożność i czujność”. Ponadto wszelkie listy po hiszpańsku bądź publikacje w tym języku nie musiały być nawet uznane za podżegające, aby je skonfiskowano. Jeśli coś nie było napisane po angielsku, trafiało do kosza.
Więźniowie portorykańscy i afroamerykańscy podlegali też znacznie większym ob-ostrzeniom w kwestii wizyt rodzinnych. W nieformalnych związkach było 26,6% portorykańskich i 20,4% czarnoskórych więźniów Attiki, ale zasady placówki jasno stanowiły, że partnerkom i dzieciom z takich związków nie wolno odwiedzać osadzonych. Konfiskowano nawet listy przesyłane przez partnerów. W jednym z takich listów, napisanych przez osadzonego do matki jego dziecka, tłumaczy on, w jaki sposób mogłaby się potencjalnie z nim skontaktować w trakcie odsiadki w Attice.
Kochanie, wiem, że zaskoczy cię ten list, przeczytaj go więc uważnie, kilka razy. Przemyciłem go (…). Kiedy będziesz pisać, nie popełnij błędu i nie podpisuj się swoim nazwiskiem”. W razie, gdyby jej listy mimo wszystko do niego nie dotarły, tłumaczył dalej: „Słucham radia WMYR Rochester, od 18.30 do 19.30 po kolacji. Możesz zadzwonić i o coś poprosić prowadzącego. Posłucham twojego głosu przez słuchawki. Poproś o piosenkę »I’m so afraid of losing you« i pozdrów mnie. Zacznę nasłuchiwać od razu po wysłaniu tego listu”.
Dyskryminacja rasowa w Attice była tak rażąca, że nawet biali więźniowie bez wahania potwierdzali, iż względem czarnoskórych i Portorykańczyków zasady są przez strażników egzekwowane inaczej. Choć tego rodzaju dyskryminacja w jakimś stopniu przyczyniła się do eskalacji napięć w Attice, to podobny skutek miał pogłębiający się problem przepełnienia placówki, który nasilał stres zarówno wśród więźniów, jak i strażników.
Pomimo narastającego w Attice pod koniec lat 60. przeludnienia, zamiast zatrudnić kolejnych strażników, kierownictwo zakładu postanowiło zrzucić na barki istniejącej służby więziennej odpowiedzialność za pilnowanie jeszcze większej liczby osadzonych. Po przejściu do Attiki w 1971 roku strażnik John Stockholm nie mógł uwierzyć, że jak się okazało, ma być „odpowiedzialny za w przybliżeniu 60 – 70 osadzonych jednocześnie (…). Czasami zabieraliśmy na śniadanie nawet 120 więźniów”.
Fakt, że administracja więzienia oczekiwała od jednego strażnika zapanowania nad dwiema albo nawet trzema kompaniami mężczyzn w drodze na stołówkę, do pracy i na spacerniaki i robienia tego kilka razy dziennie tylko z policyjną pałką u boku, wywierał na funkcjonariuszach więzienia ogromną presję i budził niepokój także wśród osadzonych.
Prawda była taka, że w tych okolicznościach stabilne funkcjonowanie więzienia zapewniał jedynie fakt, że osadzeni zwykle przestrzegali przepisów i robili to, czego żądali odpowiedzialni za nich strażnicy. W miarę wzrostu liczby penitencjariuszy o porządek i spokój było jednak coraz trudniej.
Rośnie świadomość
Znacząco zmienił się też profil typowego więźnia trafiającego do Attiki. Wielu osadzonych było młodych, świadomych politycznie i zdecydowanych zabierać głos w kwestii panujących w placówce niesprawiedliwości. Byli to czarni i brązowi młodzi, będący pod wielkim wpływem rozgrywających się wówczas batalii o prawa człowieka oraz prac Malcolma X, Mao i Che Guevary.
Ci ludzie jasno dawali do zrozumienia, że są bardziej skłonni do bronienia swoich praw i mniej niż weterani z Attiki skorzy do uległości wobec złego traktowania. Ten nowy rodzaj więźniów budził obawy wśród strażników, a ich strach i podejrzliwość wobec bardziej elokwentnych osadzonych przyczyniały się do nasilenia napięć w placówce.
Wychodząc z założenia, że powinni ostrzej traktować owych młodszych, bardziej bojowo nastawionych więźniów, strażnicy raz po raz uciekali się do zastraszania, obelg i egzekwowania błahych, uciążliwych przepisów, co praktycznie gwarantowało agresywną reakcję więźnia. Wzmożone „przejawy solidarności i buntowniczości osadzonych” w rezultacie budziły jeszcze większą agresję wśród strażników. Choć gros dozorców więziennych w głębi duszy wiedziało, że ich własne bezpieczeństwo jest uzależnione od dbania o to, by więźniowie — jak to ujął jeden ze strażników — „mieli respekt i poczucie, że wszystkie uzasadnione skargi (…) zostaną uwzględnione”, to wielu z nich było zbyt zgorzkniałych, gniewnych, a nawet wystraszonych, aby kierować się tymi pryncypiami.
Artykuł stanowi fragment książki Krwawy bunt. Historia powstania w amerykańskim więzieniu Attica wydawnictwa Editio
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS