Kiedy kilka lat temu Iza dostała propozycję wyjazdu na kontrakt w USA, najpierw się ucieszyła, a potem zmartwiła.
– Kiedyś zgodziłabym się bez wahania, ale teraz miałam rodzinę: dwuletniego synka i męża – początkującego lekarza, który zainwestował wiele czasu i pieniędzy w swoje wykształcenie. Wyjazd do Ameryki był dla mnie ogromną szansą, ale dla Maćka krokiem do tyłu – opowiada Iza, warszawianka. – Bez zdania amerykańskich egzaminów nie mógłby wykonywać zawodu w USA. Zdobycie tamtejszych uprawnień to drogi i długotrwały proces. Pod wieloma względami mąż musiałby zaczynać od początku. W parę miesięcy trudno byłoby mu przekwalifikować się na grafika, programistę albo inny zawód, który można wykonywać zdalnie. Poza tym zwyczajnie nie chciał. Zdecydowaliśmy, że przez parę lat spróbujemy żyć na dwa domy. I nawet się to udawało, dopóki nie wybuchła pandemia.
W marcu 2020 r. Stany Zjednoczone zamknęły swoje granice dla podróżnych. Do dziś tylko posiadacze amerykańskich paszportów lub tzw. zielonej karty mogą liczyć na pozwolenie na wjazd do kraju. Pozostali muszą ubiegać się o specjalne zgody, przyznawane tylko w szczególnych przypadkach. Inna droga to spędzenie dwóch tygodni w kraju, z którego można swobodnie podróżować z USA, na przykład w Meksyku.
– To strasznie skomplikowane – opowiada Iza. – Z powodu tych trudności utknęliśmy po dwóch stronach oceanu. Od roku jestem z dzieckiem w USA, a mąż w Polsce. W czasie pandemii Maciek jest potrzebny w szpitalu, poza tym stale jest narażony na zakażenie, więc nie powinien podróżować. Ja próbowałam przylecieć do Polski, ale ambasada odmówiła mi zgody na powrót do pracy w USA. Jedynym wyjściem byłoby przerwanie kontraktu. Nie zrobiłam tego, bo wydawało mi się, że pandemia to kwestia maksymalnie kilku miesięcy. A właśnie mija rok. Niedługo moja umowa wygasa i nie będę jej przedłużać. Zdecydowanie wracamy do Polski.
Główny problem młodych ludzi na emigracji to brak najbliższych, na których pomoc można liczyć w codziennym życiu. Boleśnie odczuła to Justyna z Krakowa. Po trudnym rozwodzie wystąpiła w swojej firmie o przeniesienie do biura w Bostonie. – Chciałam zmienić otoczenie, żeby zapomnieć i znów zacząć cieszyć się życiem. To był strzał w dziesiątkę. Szybko znalazłam znajomych, dużo pracowałam, w weekendy imprezowałam albo zwiedzałam Stany. Ten styl życia był jak terapia – opowiada w rozmowie z WP.
Wszystko zmieniło się wraz z wybuchem pandemii. Biuro Justyny, do którego tak lubiła chodzić, zostało zamknięte. Codziennie pracowała z kawalerki, w której szybko poczuła się jak w klatce. Znajomi zrezygnowali ze spotkań w obawie przed wirusem. Podróżować się bała.
– Zostałam zupełnie sama. Na początku pandemii mama codziennie do mnie dzwoniła, kontrolując mój stan zdrowia. Zabraniała mi wychodzić z domu nawet po zakupy, kazała mi je zamawiać online. Powtarzała, że jestem sama i w razie choroby nikt mi nie pomoże. Miała rację. Dotąd nie zachorowałam, ale psychicznie czuję się fatalnie. Nie mam pojęcia, co dalej. Nie umiem tak funkcjonować, ale nie wyobrażam sobie przeprowadzki do Polski. Zostawiłam tam swoją przeszłość, do której nie chcę wracać – wyznaje Justyna.
Na emigracji człowiek jest zdany sam na siebie w kłopotach, chorobie albo opiece nad dziećmi. Ta ostatnia stanowiła w ciągu minionego roku prawdziwe wyzwanie. Zamknięte szkoły, praca z domu Jeśli nie ma babci i dziadka, którzy mogą zająć się dziećmi, jest ciężko.
– Po kilku miesiącach pracy z domu z naszą trzylatką pod jednym dachem byliśmy wykończeni – opowiada Marek z Chicago. – Na szczęście mamy polskie i amerykańskie paszporty, więc możemy swobodnie podróżować.
Pracodawcy Marka i jego żony zgodzili się, żeby ci przez kilka miesięcy pracowali z Polski. Problemem była jedynie strefa czasowa – musieli pracować od polskiej 15 do 23. Ale dziadkowie obiecali pomóc przy wnuczce. Niestety, zdaniem Marka wyjazd do Polski okazał się klapą.
– Zatrzymaliśmy się w domu moich rodziców, których szybko przerosła codzienna opieka nad aktywną wnuczką. Nie byli przyzwyczajeni do codziennego hałasu i bałaganu. Zaczęliśmy się spierać, bo dziadkowie pakowali w małą słodycze, przez co robiła się jeszcze bardziej pobudzona – opowiada Marek. – Wieczorem histeryzowała, nie pozwalając nam pracować. Liczyliśmy, że w czasie tego wyjazdu trochę odpoczniemy, a byliśmy wykończeni pracą do późna i napiętą atmosferą. Z ulgą wróciliśmy do Chicago i wynajęliśmy nianię. Jeśli przed wyjazdem mieliśmy jakieś wątpliwości, czy wrócić do Polski, to ten pobyt je rozwiał. Nasz dom jest w Ameryce.
Niektórzy Polacy w czasie pandemii zatęsknili za rodziną. Inni dostrzegli w Polsce szansę na zwiększenie dochodów. Agnieszka z Rzeszowa wraz z mężem Amerykaninem skorzystali z możliwości pracy zdalnej i przyjechali na lato do Polski. Szybko docenili tutejsze niskie koszty utrzymania, zwłaszcza przy amerykańskich pensjach w dolarach. Po namyśle wynajęli swoje amerykańskie mieszkanie, a za uzyskane w ten sposób pieniądze opłacają wygodny dom w rodzinnych stronach Agnieszki.
– Jeśli zwyczaj pracy zdalnej utrzyma się także po pandemii, zamierzamy zostać w Polsce na stałe – mówi Agnieszka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS