W czwartkowy poranek rynek walutowy wysłał nam dwie informacje: kiepską i trochę lepszą. Ta druga jest taka, że złoty próbuje odrabiać straty. Zła jest taka, że zaczął to robić, dopiero gdy kurs euro dotarł do 4,60 zł.
Za nami cztery fatalne sesje w wykonaniu polskiej waluty. Przez te cztery dni kurs euro podjechał z 4,50 zł do 4,60 zł. W normalnych czasach 10-groszowy ruch na parze euro-złoty byłby czymś sensacyjnym. W czasach obecnych jest to smutny standard.
W czwartek o 9:43 kurs euro kształtował się na wysokości 4,5783 zł, choć jeszcze nad ranem przekraczał 4,60 zł. Być może ten okrągły poziom posłuży za opór, przynajmniej na jakiś czas powstrzymujący deprecjację polskiego pieniądza. Marcowy szczyt – będący zarazem 11-letnim maksimum – wypadł na poziomie 4,6323 zł za jedno euro.
O blisko grosz w dół podążały notowania dolara. Za amerykańską walutę w czwartek rano trzeba było zapłacić niespełna 4,19 zł. Zmienność kursu USD/PLN jest jeszcze większa niż w przypadku euro. Na tej parze przez ostatni miesiąc wykonaliśmy ruch na trasie 3,91 zł – 3,76 zł – 4,30 zł przez 4,06 zł w zeszłym tygodniu do przeszło 4,21 zł wczoraj wieczorem.
Bardzo wysokie pozostaje kurs franka szwajcarskiego. O poranku helwecką walutę wyceniano na blisko 4,33 zł, czyli podobnie jak dzień wcześniej. Przez ostatni tydzień frank podrożał już o 10 groszy po tym, jak w tygodniu poprzednim skorygował się z 4,38 zł do 4,23 zł. Cały czas są to poziomy bliskie historycznym rekordom ze stycznia 2015 roku.
KK
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS