Jerzy Rostkowski
Inwazja wojsk alianckich w maju 1943 r. oznaczała dla dyrektorów włoskich muzeów konieczność wyszukiwania odpowiednich skrytek, zwanych ricoveri, gwarantujących bezcennym zasobom muzealnym spokojne przetrwanie do końca wojny. Z Neapolu ostatecznie postanowiono je przewieźć do klasztoru benedyktynów na Monte Cassino. Był niedaleko, około 80 km od Neapolu. Wielki, z ogromnymi piwnicami i ukrytymi, tajnymi pomieszczeniami. Najważniejsze, najcenniejsze eksponaty zapakowano do 187 skrzyń i przewieziono do tej nowej kryjówki ‒ jak się wydawało ‒ zabezpieczonej przed alianckimi samolotami. Ukryto tam między innymi bezcenne archiwalia, dzieła sztuki ewakuowane z Neapolu – wielką kolekcję malarstwa, około 70 tys. starych ksiąg i zbiór monet z muzeum w Syrakuzach.
Nad klasztorem zaczęły się jednak zbierać czarne chmury. Alianci w marszu na Rzym zostali zatrzymani przez Niemców na tzw. linii Gustawa, ciągnącej się od Ortony nad Adriatykiem przez Monte Cassino do Minturno nad Morzem Tyrreńskim. W tym miejscu Półwysep Apeniński jest najwęższy, a sieć dróg wiodących z południa na północ – bardzo skąpa. Apeniny zajmują tu znaczną część szerokości półwyspu. Jedynie dolina rzeki Liri, leżąca między dwoma kompleksami górskimi – na południu Monti Aurunci i na północy Monte Cassino – miała warunki komunikacyjne i terenowe pozwalające na użycie broni pancernej.
Mimo to klasztor na Monte Cassino wydawał się jednak całkowicie bezpieczny – z dwóch powodów. Jeszcze w czerwcu 1943 r. gen. Dwight Eisenhower rozkazał, żeby bezwzględnie oszczędzać włoskie zabytki. Klasztor zamierzali chronić także dwaj Niemcy na najwyższych stanowiskach dowódczych. Pierwszym był gen. Fridolin von Senger, dowódca XIV Korpusu Pancernego „trzymającego” masyw Monte Cassino. Żarliwy katolik, blisko związany z benedyktynami, nazywany przez nich „świeckim bratem”, wiedział, że być może będzie musiał podjąć decyzje, które mogą doprowadzić do zniszczenia klasztoru, a temu za wszelką cenę starał się zapobiec. Drugim był dowódca obejmującego Włochy obszaru „Süd-West”, sam feldmarszałek Albert Kesselring. Także katolik pochodzący z Bawarii. On również chciał uchronić wspaniałą budowlę przed zniszczeniem i zabronił (!) obsadzić ją wojskiem.
Czytaj także:
Komandosi spod Monte Cassino
Rabunek Göringa i bombardowanie
A oto kalendarium kolejnych wydarzeń:
wrzesień 1943 r. ‒ miejscowość Cassino przeszła pierwsze bombardowania, które spowodowały śmierć wielu cywili i ruinę domostw.
3 października 1943 r.‒ lekarz 1. Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring”, dr Max Becker, dowiedziawszy się o skarbach zgromadzonych w klasztorze na Monte Cassino, z własnej inicjatywy wybrał się do Rzymu, aby próbować je ocalić. Alianckie wojska zajęły już Neapol i kierowały się ku Rzymowi. Mogły przejść tylko jedną drogą – przez góry środkowej Italii, starożytną Via Casilina. Kluczem do jej opanowania był potężny masyw górski, na którym stał klasztor Benedyktynów. Jego 70-letni opat Gregorio IV Diamare początkowo nie zgodził się na wywiezienie skarbów z uwagi na brak decyzji ich właściciela (rządu włoskiego) i środków transportu.
14–16 października 1943 r. – dr Max Becker wrócił na Monte Cassino i wtedy opat zmienił zdanie – zgodził się na wywiezienie skarbów z klasztoru. Uchodźcy z okolicznych terenów przebywający w klasztorze pomogli zbijać skrzynie i pakować zbiory. Beckerowi towarzyszył ppłk Julius Schlegel z dywizji „Hermann Göring”, dzięki któremu przydzielono im trzy ciężarówki do przewożenia zbiorów z Monte Cassino. Jak napisano w „L’Osservatore Romano” z 1 marca 2014 r., gen. Fridolin von Senger, dowódca XIV Korpusu Pancernego dowodzący także obroną całej linii Gustawa, organizować miał transport części zbiorów muzealnych do Watykanu, ostrzegał zakonników i cywilnych uciekinierów przebywających w klasztorze przed możliwym, alianckim bombardowaniem, pomagał w późniejszej ewakuacji.
18 października–6 listopada 1943 r. ‒ archiwum i dzieła sztuki wywieziono do Villa Colle-Ferreto pod Spoleto, do magazynów 1. Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring”. Łącznie przetransportowano zawartość 127 ciężarówek.
25 października 1943 r. ‒ sztab Clarka otrzymał pierwszy rozkaz, by chronić klasztor, jeśli to tylko będzie możliwe.
4 listopada 1943 r. ‒ gen. Eisenhower przekazał identyczny rozkaz gen. Alexandrowi, przełożonemu Clarka.
koniec listopada 1943 r. ‒ zbiory z Monte Cassino zostały rozdzielone. Niewielką część zbiorów przeznaczono do zwrotu. Większość, włącznie z eksponatami muzeów Neapolu i Syrakuz, została przesłana koleją do magazynów kwatery głównej dywizji „Hermann Göring” w Reineckersdorfie pod Berlinem. Tutaj zbiory zostały przekazane Göringowi, który przewiózł je do swojej rezydencji Carinhall. Był to prezent na przypadające 12 stycznia urodziny marszałka. W tym czasie we Włoszech opat Diamare podjął działania, by ratować klasztor, w wyniku których papież Pius XII prosił Niemców, żeby nie obsadzali klasztoru, a aliantów o zaniechanie bombardowań i ostrzału artyleryjskiego. Obie strony obiecały spełnić jego prośby. Niemcy co prawda próbowali założyć w klasztorze stanowiska obserwacyjne, ale Diamare temu natychmiast zapobiegł.
8 grudnia 1943 r. ‒ do Watykanu przekazano część zbiorów – 14 ciężarówek – archiwum klasztoru (bez najcenniejszych starodruków i okazów muzealnych). Niemcy zorganizowali z tej okazji akcję propagandową. Zdjęcia transportu wykonano pod Koloseum i Zamkiem Świętego Anioła. Rozładowano około 400 skrzyń zawierających nie tylko zbiory z Monte Cassino, lecz także inne dzieła sztuki.
11 grudnia 1943 r. ‒Kesselring zakomunikował Sengerowi, że przyrzeczono Kościołowi katolickiemu, iż wojska niemieckie nie zajmą klasztoru, a sam budynek będzie oszczędzony.
5 stycznia 1944 r. ‒ niemieckie dowództwo poinformowało opata Diamare, że likwiduje utrzymywaną dotychczas trzystumetrową „strefę zdemilitaryzowaną” wokół klasztoru, ale niemieccy żołnierze nie przekroczą klasztornych murów.
11 stycznia 1944 r. ‒ w klasztor trafił pierwszy aliancki pocisk artyleryjski.
10 lutego 1944 r. ‒ „The Times” donosi, że „Amerykanie nadal tkwią w odległości kilkuset metrów od klasztoru. Ich działa z ostrożności nie celują w klasztor. Dowództwo armii bierze pod uwagę nie tylko historyczne znaczenie tego miejsca, lecz także cenne rękopisy i dzieła sztuki z uniwersytetu, biblioteki oraz muzeów Neapolu, które, jak się przypuszcza, nadal są tu przechowywane. Niemcy wykorzystują tę okoliczność i nasi żołnierze dostrzegają radiowe anteny umieszczone na dachach oraz lunety ustawione w oknach”. Ta propagandowa informacja była całkowicie fałszywa. W klasztorze nie było ani jednego niemieckiego żołnierza, a wywiad amerykański doskonale wiedział, że skarby wywieziono z opactwa już dawno temu.
14 lutego 1944 r. ‒ dowódca lotnictwa alianckiego w rejonie Morza Śródziemnego, amerykański gen. Ira C. Eaker wraz z Jacobem L. Deversem odbyli lot zwiadowczy nad opactwem. Ich samolot nie został ostrzelany, a Amerykanie nie stwierdzili obecności wojsk niemieckich na terenie klasztoru. Psychoza strachu przed wielką budowlą z całymi rzędami małych okien górującą nad okolicą zaczęła jednak działać i jeszcze tego samego dnia Eaker w wywiadzie radiowym powiedział, że widział maszt radiowy i niemieckie mundury suszące się na sznurkach. Było to oczywiste kłamstwo.
15 lutego 1944 r. ‒ 144 bombowców B-17 („latających fortec”) i 86 średnich bombowców z 2. Grupy Bombowej dokonało nalotu na klasztor Monte Cassino. Podczas II wojny światowej nigdy wcześniej ani nigdy później nie przeprowadzono równie intensywnego nalotu na tak mały obiekt. Bombowce nadlatywały nad Monte Cassino w ośmiu falach, a po ich ataku w dzienniku bojowym Sztabu Wsparcia Lotniczego Wojsk Lądowych zapisano: „Ta średniowieczna budowla została wypalona i obrócona w ruinę”.
lipiec 1944 r.‒ z ukrycia na zamku Książ wywożone są do Krzeszowa zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej.
styczeń/luty 1945 r. ‒ Göring postanowił, że skarby otrzymane z Włoch ukryje na Dolnym Śląsku. Większość zasobów z Monte Cassino, w tym zbiory watykańskie i eksponaty z Syrakuz, przewieziono pociągiem specjalnym do Wałbrzycha i ukryto w dawnej kryjówce Biblioteki Śląskiej na zamku Książ. W czasie ewakuacji eksponatów na osobistą prośbę Göringa podejść do Carinhall ostro broniło przed Sowietami niemieckie zgrupowanie pod dowództwem Obersturmbannführera SS Ottona Skorzenego.
luty/marzec 1945 r. ‒ Göring przesłał część zbiorów z Monte Cassino do kopalni Alt Aussee w okręgu Salzkammergut. Transport przez dwa tygodnie stał w wiosce St. Aghata, czekając na przerwę w opadach śniegu. Plany wysadzenia kopalni nie zostały zrealizowane i zbiory odnaleźli później Amerykanie.
20 kwietnia 1945 r. ‒ opróżniona z dzieł sztuki rezydencja Carinhall została wysadzona przez Niemców.
Wina Nowozelandczyka
Cofnijmy się na Monte Cassino przed 15 lutego 1944 r., kiedy ‒ jak mówią historycy ‒ „ta średniowieczna budowla została wypalona i zamieniona w ruinę”. W styczniu 1944 r. amerykańska 5. Armia atakowała nieskutecznie linię Gustawa, ponosząc wielkie straty. 25 stycznia jej dowódca, gen. Mark Wayne Clark, zdecydował się na coś, czego dotychczas unikał – frontalny atak na masyw Monte Cassino. Amerykanie mieli naprzeciw siebie doskonale wyszkolony i uzbrojony XIV Korpus Pancerny gen. por. Fridolina von Sengera und Etterlina. Do 11 lutego nie osiągnięto żadnych znaczących sukcesów.
Generał Harold Alexander, głównodowodzący sił sojuszniczych we Włoszech, zluzował Amerykanów i wprowadził na ich miejsce brytyjską rezerwową grupę armijną, której trzonem był nowozelandzki korpus gen. por. Bernarda Freyberga. Składał się on z 2. Dywizji Nowozelandzkiej, 4. Indyjskiej i 78. Brytyjskiej. Od tego momentu rozpoczynają się wydarzenia stanowiące wielką, a stosunkowo mało znaną tajemnicę ostatniej wojny. Tą tajemnicą jest bombardowanie klasztoru Monte Cassino, a bohaterem Nowozelandczyk gen. Bernard Freyberg. Właśnie on domagał się bombardowania klasztoru, przed atakiem przypuszczając, że w jego murach kryją się niemieccy obserwatorzy artyleryjscy.
Efekt żądań nowozelandzkiego generała jest znany: klasztor zamienił się w stertę gruzu. Czy jednak taki właśnie był cel Nowozelandczyka? Niektóre źródła mówią, że generał prosił jedynie o wsparcie 36 samolotów myśliwsko-bombowych. Taka prośba świadczyć może o zamiarze punktowego niszczenia pozycji obronnych nieprzyjaciela – schronów bojowych, ukrytych pozycji obserwacyjnych i stanowisk artyleryjskich. Takie działanie byłoby zgodne ze sztuką wojenną i z sytuacją w dolinie Liri. Jak wiemy, 15 lutego klasztor zaatakowały 144 „latające fortece” i 86 bombowców średnich.
Po co?
Kto wydał taki rozkaz? Jaki był cel nalotu na klasztor, jeśli jedynym jego wynikiem był meldunek o zbombardowaniu go, który dotarł do sztabu Kesselringa? Jaki był powód, skoro dowódca niemieckiej 10. Armii na telefoniczne zapytanie z tego sztabu: „Czy z militarnego punktu widzenia jakoś nam to zaszkodziło?”, odpowiedział: „Nie, bo nas tam nie było”. Niedługo później watykański sekretarz stanu kard. Luigi Maglione miał powiedzieć w rozmowie z amerykańskim chargé d’affaires Haroldem Tittmannem, że Niemców nie było ani w klasztorze, ani w jego najbliższym sąsiedztwie. Bombardowanie nazwał „kolosalną pomyłką… przejawem wielkiej głupoty”. I słusznie, bo naturalną koleją rzeczy 20 lutego 1944 r. niemieccy spadochroniarze zajęli ruiny klasztoru – zamienili je w twierdzę, z której przez kolejne trzy miesiące odpierali alianckie ataki.
Czytaj także:
Dmuchane czołgi i armie widmo. Jak Hitler oszukał Stalina, a Churchill Hitlera
Pytania o cel bombardowania są ogromnie istotne, bo ich powaga wsparta jest śmiercią tysięcy żołnierzy, którzy ginęli, wspinając się po zwałach gruzu osuwających się pod butami. Jeśli do tego doda się zniszczenie narodowego pomnika Włoch i śmierć pod gruzami kilkuset ukrywających się tam okolicznych mieszkańców, to z mroku zacznie się wyłaniać widmo spotykane w historii, a nazywane powszechnie zbrodnią wojenną. Pierwsze pytania, a nawet konkretne zarzuty pojawiły się już pięć lat po zakończeniu wojny ‒ 19 października 1950 r. Szerokim echem w świecie odbił się artykuł „Sunday Morning Herald” zatytułowany „Generalska kłótnia wokół bombardowania Monte Cassino”. Napisano tam:
„Dowódca Armii Stanów Zjednoczonych oskarżył Generała Porucznika Bernarda Freyberga o dokonanie tragicznej pomyłki w zamawianiu bombardowania historycznego klasztoru Monte Cassino we Włoszech, podczas ostatniej wojny światowej. […] Oskarżenie wysunął generał Mark Clark, dowodzący 5. Armią Stanów Zjednoczonych we Włoszech, w opublikowanej dzisiaj swojej książce »Obliczone Ryzyko«. […] Generał Clark twierdzi, że kiedy ten korpus zaczął zmieniać jednostki amerykańskie przed Cassino, generał Freyberg i kilku oficerów jego sztabu stwierdzili, że koniecznym jest zniechęcenie Niemców do używania budynków klasztornych. Generał Freyberg powiedział, że jeśli to konieczne, budynki powinny zostać zniszczone przez artylerię albo bombardowanie z powietrza.
Clark stwierdza: »Ani ja, ani mój sztab i personel nie widzieliśmy takiej konieczności. Nie widzieli jej także generałowie, którzy poprzedzili Freyberga w dowodzeniu pod Cassino«.
Generał Freyberg, twierdzi Clark, nalegał, aby klasztor został zbombardowany jako ważny cel. Według Clarka Amerykanie usilnie próbowali zmienić zamierzenia generała Freyberga. Argumentowali, że klasztor obrócony w gruzy dostarczy lepszych pozycji obronnych dla Niemców niż klasztor jako niezniszczona budowla oraz że jego bombardowanie stanowi zagrożenie życia dla 2000 cywilnych uchodźców w nim się ukrywających. W końcu naczelny dowódca Sprzymierzonych, generał Alexander, zdecydował, że klasztor powinien zostać zbombardowany, jeżeli generał Freyberg uważa to za wojskową konieczność. […] »Nigdy nie byłem w stanie odkryć, na czym on opierał swoją opinię« ‒ dodał generał Clark. Generał Clark mówi też dalej, że zniszczenie klasztoru nie pomogło atakowi, który załamał się po ogromnych stratach”.
Cóż, do zwycięstwa potrzebne były polskie „czerwone maki pod Monte Cassino”. Czy miał jednak rację Clark, całą winą za zniszczenie klasztoru i konsekwencje tego faktu obarczając Nowozelandczyka? Czy polska krew pod Monte Cassino potrzebna była do celów innych niż propagandowe?
Zdecydowanym przeciwnikiem bombardowania opactwa i frontalnego ataku na klasztor był bystry i wykształcony gen. mjr Francis Tuker, dowódca 4. Armii Indyjskiej, świetnie wyszkolony w prowadzeniu działań bojowych na terenach górskich. Wielką szkodą dla przyszłych działań było to, że ów znakomity dowódca, złożony chorobą, musiał oddać dowodzenie podczas walk w dolinie Liri i udać się do szpitala. Tuker przewidział, że podczas jego nieobecności pozostali dowódcy pominą główny cel, jakim było maksymalnie szybkie doprowadzenie do wycofania się Niemców przy możliwie najmniejszych stratach własnych. Jego zdaniem, a potwierdziły to przyszłe wydarzenia, można było to osiągnąć, stosując punktowe przełamania frontu wokół opactwa bez zastosowania frontalnego ataku. Należało połączyć je z jednoczesnym atakiem przez rzekę Gariglianto na południe od Cassino. Wykonany szeroko manewr okrążający wyeliminowałby konieczność ciężkich walk o bardzo silnie ufortyfikowane i obsadzone doborowymi jednostkami okolice opactwa. Zbędne by było bombardowanie klasztoru, a zbocza Monte Cassino nie stałyby się ‒ jak pisze w swej książce Peter Coddick-Adams ‒ „piekłem dziesięciu armii”.
Anders nie posłuchał Sosnkowskiego
W kontekście powyższego niesłychanie ważny polski akcent jest zwykle pomijany w literaturze historycznej. Polski Wódz Naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski już w marcu 1944 r. bardzo ostro skrytykował militarny aspekt decyzji gen. Andersa w bezpośredniej z nim rozmowie. Mało kto wie, że znacznie wcześniej, po konsultacjach z włoskim gen. Umberto Utilim, doskonałym znawcą masywu Abruzzów, którego częścią jest Monte Cassino, Sosnkowski spotkał się z francuskim gen. Juinem i zaproponował mu dokonanie podwójnego manewru oskrzydlającego Monte Cassino, który zmusiłby Niemców do opuszczenia klasztoru bez walki i obustronnych strat w ludziach. Pisał o tym w swoich wspomnieniach kpt. Jacques Mordal, oficer sztabowy Juina.
Następnie Sosnkowski zaproponował taki manewr gen. Clarkowi w piśmie, które Anders miał przekazać Amerykaninowi. Nie wiadomo, czy dowódca 2. Korpusu Polskiego wykonał rozkaz… Jakże były te plany doświadczonego, polskiego stratega, jakim był Sosnkowski, podobne do koncepcji gen. Tukera! Jeden z manewrów zaproponowanych przez Sosnkowskiego odnosił się do doliny Liri…
Do dziś także czekają na wyjaśnienie tajemnice zbiorów z Monte Cassino – zarówno w amerykańskich archiwach, jak i w podziemiach Dolnego Śląska. Potwierdzają to kolejne daty:
Około 25 kwietnia 1945 r. ‒Niemcy wzmacniali część murów zamku Książ. Według relacji świadka1 prawdopodobnie dobrze wtedy zamaskowali kryjówkę.
marzec 1947 r. ‒ ślady archiwów z Monte Cassino odkrył w Polsce, właśnie na Książu, delegat Ministerstwa Kultury i Sztuki Stefan Styczyński. Warunki pogodowe uniemożliwiły wydobycie archiwum, o czym mówią dokumenty z 1947 r.2 Dalszych poszukiwań nigdy nie podjęto. Wydobycie zrabowanych przez Göringa zbiorów z Monte Cassino i bezwarunkowe oddanie go prawowitym właścicielom bardzo wzmocniłyby prawną, polityczną i moralną pozycję Polski w trwających od lat negocjacjach, w których bezskutecznie domagamy się zwrotu zagrabionych nam przez Niemców i Rosjan dóbr kulturalnych.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS