A A+ A++

Czytaj też: „Widzę, jak po wyjściu ze SPA rośnie jej samoocena i bryluje na spacerach”. Traktujemy psy jak dzieci

– Stajemy na głowie, żeby usprawnić naszą sówkę. Mam nadzieję, że uda się doprowadzić do takiego momentu, że będzie mogła wrócić na wolność. Jeszcze długa droga przed nią – opowiada lekarka weterynarii z Przemyśla na filmiku, który pokazuje pracę Ośrodka.

– Przychodzi do na zwierzę ciężko chore, ranne. Opowiadamy, jak jest leczone. A na końcu pokazujemy, czy jego stan pozwala, aby wypuścić je na wolność w przypadku zwierząt dzikich, czy musi zostać z nami, czy niestety umiera na naszych rękach, a także czy idzie do adopcji w przypadku psów i kotów – tłumaczy Radosław Fedaczyński, weterynarz i właściciel Ośrodka

Konająca Sarenka Gabi

Wszystko zaczęło się od małego gabinetu w garażu, który założył ojciec Radosława Fedaczyńskiego, również weterynarz. – Ludzie pukali się w głowę, kiedy widzieli, że ojciec kładzie płytki. Zastanawiali się, po co zwierzętom takie rzeczy? To były lata 90., a on chciał, żeby lecznica przypominała te, które poznał w czasie pracy w Danii lub Holandii – opowiada Radosław Fedaczyński.

Na początku przywozili psy i koty wymagające leczenia, ale szybko okazało się, że zwierząt potrzebujących pomocy jest znacznie więcej. – To był dla nich szok, kiedy mogli przywieźć małego rannego ptaszka, a mój ojciec im pomagał – dodaje weterynarz.

Przez wiele lat robił to charytatywnie, ale z każdym rokiem zwierząt było coraz więcej. – Koszty, organizacja i to, że chcieliśmy pomagać wszystkim, zaczęło nas przerastać. Stąd pomysł, aby założyć fundację – Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt Chronionych. Współtwórcą był Jakub Kotowicz – obecny Wiceprezes Zarządu Ośrodka. – tłumaczy Fedaczyński. Kilka lat później stworzono Centrum Adopcyjne „Ada”. – Pomagaliśmy bezdomnym zwierzętom, skrajnie zaniedbanym, maltretowanym, zapomnianym i niechcianym. Cel był taki sam jak obecnie – wyleczyć, znaleźć prawdziwy dom i kochających opiekunów – dodaje Fedaczyński.

Do Ośrodka codziennie zgłaszają się osoby, które znalazły umierające zwierzę. – Ludzie przywożą je do nas, bo gdy proszą o pomoc urzędników, odbijają się od ściany – tłumaczy Fedaczyński. Jego zdaniem problem tych zwierząt jest w ogóle niedostrzegany przez państwo. Stąd pomysł na zmianę nazwy ze zwierząt dzikich na „zwierzęta wykluczone”. – Nie mają nawet prawa do godnego odejścia. Już nie mówię o profesjonalnym leczeniu i rehabilitacji – komentuje.

Ze smutkiem opowiada historię ciężarnej sarny – nazwanej Gabi – która umierała w rowie. Miała ślady uderzenia, złamany kręgosłup. Nie udało się jej uratować. – Takie zwierzę czeka nawet kilka dni, aż znajdzie się urzędnik i sposobność, żeby mu ulżyć – dodaje. Podkreśla, że po całej Polsce jest rozsianych wielu społeczników, którzy podobnie do niego niosą pomoc, ale z chwilą, kiedy ktoś umrze lub zachoruje, to cały system pada.

Potrącony Wilk Wolfik

Fedaczyński opowiada również o wilku Wolfiku, który został potrącony na drodze krajowej. Zdaniem urzędników należało go uśpić. Lekarz weterynarii, który była na miejscu, stwierdziła, że na to nie pozwoli. – Przywiozła go do nas – mówi Fedaczyński.

Przyznaje, że również miał czarne myśli. Wilk był w dramatycznym stanie. Po kilku miesiącach doszedł jednak do siebie. – A na końcu odnieśliśmy wielki sukces, mogliśmy wypuścić Wolfika. Nikt nie dawał mu szans, a on pokazał wszystkim, że dał radę dzięki naszej pomocy – mówi.

Za jeden z najsmutniejszych widoków Fedaczyński uznaje oczy zwierzęcia, w których widzi ból, bo wie, że już nigdy nie będzie mógł go wypuścić na wolność. Niejednokrotnie trafiło do nic zwierzę, którego gniazdo lub nora zostało zniszczone przez człowieka. Młode były przemieszczone z dala od matki. – To jest dramat. W tej chwili taki lisek jest śliczny, miły. Dzisiaj cieszy się tym, że zje miseczkę mięsa i pobawi się. Ale jak wyrośnie, będzie chciał czegoś innego od życia, a my nie będziemy mu w stanie tego zapewnić, bo jak go wypuścimy, to po prostu zginie – tłumaczy weterynarz.

Sówka Ewa


Sówka Ewa

Fot.: archiwum własne

Maltretowany Pies Oczko

Do Centrum Adopcyjnego „Ada” równie często trafiają psy w krytycznym stanie. Jak pies Oczko, który został pobity tak ciężko, że wypadły mu gałki oczne. Dzięki leczeniu odzyskał wzrok w jednym oku.

– Trafił później do wspaniałej rodziny w Przemyślu. Niestety, zegar biologiczny jest nieubłagany. Pies zmarł ze starości – mówi Fedaczyński. Wspomina psy, które były tak okrutnie maltretowane, że nie miały już w ogóle skóry, były praktycznie oskalpowane. – To bardzo spektakularne historie, kiedy potem taki pies z falującą grzywą i pięknymi włosami biega gdzieś nad morze ze swoimi nowymi opiekunami. To są dla nas najpiękniejsze chwile – dodaje.

Często słyszy pytanie „Czym Centrum Adopcyjne Ada różni się od schroniska?”. Zawsze odpowiada, że wszystkim. – Nie negujemy istnienia schronisk, bo bez nich sytuacja psów byłaby bardzo trudna w Polsce, jednakże my jesteśmy czymś innym – mówi.

Wstawił na Facebooka post, na którym widać, jak siedzi w psiej klatce. – Na osiedlu, gdzie mieszkałem jako dziecko, był stary pies Misiek. Żył sobie kilkanaście lat, nikomu nie przeszkadzał. Nagle przyszedł urzędnik, bo podobno Misiek kogoś przestraszył. Zamknięto go w schronisku i ostatnie lata życia żył strasznie, w klatce. To nie jest zbawienie dla psa, bo dla niego nie jest ważne, żeby był pod dachem w klatce i dostawał o stałej porze posiłek. Dla niego ważne jest też szczęście, a nie zazna go w klatce. My nie chcemy, żeby zwierzęta spadały z deszczu pod rynnę. Nam chodzi o prawdziwy dom – tłumaczy.

Inicjatywa Psia Wioska to kompleks kolorowych domków z małymi ogródkami, a wokół miejsce do biegania i spacerów, lecznica i grono wyspecjalizowanych weterynarzy i wolontariuszy. W każdym domku znajduje się biurko, krzesło, kanapa, a w jednym nawet wanna, gdzie można wykąpać czworonoga – to profesjonalne Psie SPA. – Cała idea Psiej Wioski polega na tym, żeby przystosować psy do takiego życia, jakbyśmy dla nich chcieli – tłumaczy. Aby adoptować psa z Centrum należy zacząć do wypełnienia ankiety. Pracownicy od dawna nie przyjmują zgłoszeń typu: pies jest nam potrzebny do pilnowania magazynu, trafi na podwórko. – Szukamy osób, które mówią, że pies może leżeć na kanapie i nikt nie będzie miał pretensji, że puszcza sierść. Takie jest nasze motto i takie są nasze zasady. Psy mają być pełnoprawnymi członkami rodziny – dodaje Fedaczyński.

Skrajnie zaniedbana owieczka Helenka

Helenka to owieczka wykupiona przez Fundację z gospodarstwa pod Mielcami. Była chora, cierpiała, ale poprzedni właściciel nie chciał jej leczyć, bo to wiązało się z kosztami. Miała dwa olbrzymie guzy i poważne zwyrodnienie kręgosłupa. Badania krwi wykazały anemię. Oprócz tego była w ciąży, w związku z czym część zabiegów musiała zaczekać, a leczenie farmakologiczne nie było możliwe. – Niestety los zabrał Ją do nieba. Zostawiła nam synka Henia – napisali wtedy na Facebooku.

Każde zwierzę w Ośrodku lub Centrum Adopcyjnym dostaje imię. – Przeżywa taki „chrzest”. To wyrywa je z anonimowości. Łatwo się mówi anonimowo o tysiącu świń, które idą na rzez, ale jeśli będziemy mieć świnię, nazwiemy imieniem i ona się komuś skojarzy, to inaczej na to spojrzy – tłumaczy Fedaczyński. Za misję fundacji uznaje działanie globalne. – Żeby nasza ciężka praca nie przeciekła między palcami, bo nasze życie też się kiedyś skończy. Chcemy każdego dnia pokazywać, co można zrobić dla zwierząt, zmieniać myślenie na ich temat.

Czytaj też: Czasem sprawa jest beznadziejna. Wtedy poddajemy ptaki eutanazji, żeby nie cierpiały bez sensu

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrognoza pogody. Czy to już koniec lata? Co nas czeka we wrześniu?
Następny artykułJan Bednarek zyskał konkurenta w obronie Southampton