A A+ A++

48 godzin po trzymającym w napięciu do ostatnich sekund meczu trzecim, wygranym przez sopocian po dogrywce, nadszedł czas na starcie czwarte. Oba zespoły właściwie nie zmieniły swojego prowadzenia – podopieczni Marcina Stefańskiego potrzebowali zwycięstwa, aby doprowadzić do decydującego o wszystkim spotkania numer pięć.

Trener gości Oliver Vidin zaskoczył i w pierwszej piątce desygnował do gry 21-letniego Jana Wójcika (syna legendarnego Adama Wójcika), który w tej serii dotychczas rozegrał ledwie dwie minuty. Wrocławski młodzieżowiec wyszedł na boisko bardzo zmotywowany, bo już po 240 sekundach miał na koncie cztery przewinienia. Zaliczył też widowiskowy wsad, czym najwyraźniej pobudził swoich kolegów do walki. „Wojskowi” w premierowej partii byli efektowni, ale i efektywni, w wyniku czego otwierającą część zamknęli na prowadzeniu 23:13.

Sopocianie dostali od rywali kolejny w tej serii zimny prysznic, ale znów nie podziałał on na nich motywująco. Swoją fatalną, statyczną i nonszalancką grą doprowadzali Marcina Stefańskiego do furii. Po jednej z akcji, w której Łukasz Kolenda podał piłkę wprost w ręce przeciwnika i nie wrócił pod własny kosz, szkoleniowiec Trefla poprosił o time-out, a następnie wbiegł rozwścieczony na parkiet w okolice koła środkowego, by udzielić Kolendzie ostrej reprymendy. W pewnym momencie było już 22:33, ale jeszcze przed przerwą żółto-czarni zanotowali kilka trafień z faulem, m.in. Nikola Radiczewić czy Martynas Paliukenas. Dzięki temu uniknęli blamażu i zmniejszyli straty do czterech punktów (37:41). Przyjezdni górowali w niemal wszystkich elementach – skuteczności (49 do 38 proc.) czy asystach (10 do 9). Zatrważająca była też liczba strat gospodarzy (12). Jednak nawet pomimo statystycznej i optycznej przewagi Śląska, podopieczni trenera Stefańskiego wciąż mogli otwarcie myśleć o zwycięstwie.

Karygodne zachowanie koszykarzy Trefla

Podobnie jak dwa dni wcześniej, obie drużyny wyszły z szatni bardzo skoncentrowane i konsekwentne w obronie. Piłka rzadziej wpadała do obu koszy. W tych koszykarskich zapasach lepiej odnaleźli się wrocławianie. Po dwa punkty zdobyli Elijah Stewart i Mateusz Szlachetka, trzy rzuty osobiste wykorzystał Ben McCauley i przed ostatnimi dziesięcioma minutami wynik brzmiał 49:58. Wydawało się, że tym razem gracze Olivera Vidina z łatwością dowiozą korzystny rezultat i zamkną serię.

Tymczasem goście czwartą kwartę rozpoczęli od trzech kolejnych strat. Spotkały się one z natychmiastową ripostą sopocian, konkretnie Kolendy, a także Paliukenas (53:58). A gdy dwa celne rzuty z bliskiej odległości dołożył Nuni Omot, miejscowi nieoczekiwanie objęli prowadzenie! Podobnie jak w poprzednim meczu, (niestety) pusta Ergo Arena była świadkiem kolejnego horroru. Po dwóch celnych rzutach wolnych Omota na pół minuty przed końcową syreną gospodarze wygrywali 68:63. Wystarczyło zachować spokój, wybronić najbliższą akcję i dotrzymać prowadzenie do końcowej syreny. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Końcówka to pasmo błędów miejscowych. Najpierw po niepotrzebnym faulu dwa punkty z linii osobistych padły łupem Strahinji Jowanowicia (68:65). Jednak to, co sopocianie zrobili w kolejnej akcji, było już karygodne. Wbrew wszystkim podstawowym zasadom taktycznym jeden z koszykarzy Trefla wykonał długie podanie na środek boiska. Zostało ono z łatwością przechwycone przez „Wojskowych”, piłka momentalnie trafiła do Kyle’a Gibsona. Amerykanin nie kalkulował i od razu „odpalił” z dalekiego dystansu. Wszyscy w Ergo Arenie złapali się za głowy, gdy 33-latek z zimną krwią doprowadził do remisu. Odpowiedzieć próbował jeszcze Radiczewić, jego rzut, który mógł dać jego ekipie triumf, zatrzymał się na obręczy. Do wyłonienia zwycięzcy znów niezbędna okazała się dogrywka, choć zdecydowanie mogło jej nie być, gdyby nie juniorskie błędy żółto-czarnych.

Danej przez sopocian szansy na wyrwanie wygranej goście nie zmarnowali. Właściwie całe dodatkowe pięć minut upłynęło pod ich dyktando. W ostatnich minutach, w przeciwieństwie do zawodników z kurortu, którzy pudłowali z nawet najprostszych pozycji, wykazali się żelaznymi nerwami i skutecznie egzekwowali swoje zagrywki. Na nic zdały się celne trójki braci Kolenda. Po katastrofalnych ostatnich sekundach czwartej kwarty Trefl Sopot wypuścił, wydawałoby się, wygrany mecz i po dogrywce uległ Śląskowi Wrocław 81:83, kończąc jednocześnie sezon 2020/21 na 1/4 play-off. W ćwierćfinałowej rywalizacji wrocławianie zwyciężyli 3:1 i to oni zagrają o medale.

Trefl Sopot – Śląsk Wrocław 81:83 po dogrywce

Kwarty: 13:23, 24:18, 12:17, 19:10, d. 13:15

Trefl: Olejniczak 12, Ł. Kolenda 11 (2), M. Kolenda 10 (2), Radiczewić 10, Moten 0 oraz Omot 20 (1), Paliukenas 11 (2), Leończyk 5, Gruszecki 2

Śląsk: Jowanowić 16 (2), Gibson 15 (1), Dziewa 11, Wójcik 2, Gabiński 1 oraz Ramljak 13 (1), McCauley 11, Szlachetka 10 (2), Stewart 4, Gordon 0

Stan rywalizacji: 1:3

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMałopolskie: Afgańczycy zatrzymani. Dotarli do Polski pod naczepą tira
Następny artykułTYLKO U NAS. Gowin lgnie do Tuska? Mocna teza Bielana