Kilka miesięcy temu do redakcji TOK FM trafił mail od Łukasza Pietrzaka. To farmaceuta, który wiele lat pracował w aptece przy ulicy Kijowskiej w Warszawie. Lokalizacja nie jest tu bez znaczenia – z jednej strony to szybko rozwijająca się część Pragi-Północ, z drugiej – miejsce, które do dziś jest określane jako zagłębie narkomanii.
Z Łukaszem Pietrzakiem spotykam się u zbiegu ulic Kijowskiej i Brzeskiej. To bardzo ruchliwe miejsce, ale od razu wzbudzamy zainteresowanie. Rozgląda się, przygląda ludziom, którzy zauważyli naszą obecność.
Nie słuchasz podcastów? To dobry czas, by zacząć. Dostęp Premium za 1 zł!
– Oczywiście, że poznaję. To są te same twarze, które pojawiały się w mojej aptece. Rano widziałem ich czekających w kolejce do poradni leczenia uzależnień. Potem widziałem ich w mojej aptece, gdy przychodzili po strzykawki, igły czy inne medykamenty – mówi mi Łukasz Pietrzak, który o życiu tej okolicy może opowiadać godzinami. Napatrzył się. Zauważył też proceder, na którym, jego zdaniem, państwo traci ogromne pieniądze. Chce, byśmy się sprawie dokładnie przyjrzeli.
Dochodzenie rozpoczął aptekarz
Aptekarz zauważył, że przychodzą do niego klienci kupujący gigantyczne ilości leków psychotropowych. Głównie tych z substancją o nazwie clonazepam, ale nie tylko.
– Skala sprzedaży tego leku w mojej aptece już na początku wydała mi się nienaturalna – mówi Pietrzak, ale dodaje, że słyszał co nieco o okolicy i tłumaczył sobie to specyfiką sąsiedztwa. Któregoś dnia postanowił jednak działać. Sprawdził, ile leków wykupiło dziesięciu stałych bywalców. Od razu jasne się stało, że nie nabywali tego wyłącznie dla siebie. W aptece na własne oczy widział, jak to się odbywa. – Dość często pacjenci przychodzili z inną osobą. Ta czekała z wyliczoną kwotą. Zdarzało się, że pożyczali od nas nożyczki, żeby te blistry odpowiednio przeciąć – relacjonuje Pietrzak i dodaje, że handel najczęściej odbywał się na sztuki.
Turystyka receptowa
Clonazepam to substancja znana od lat. Wytwarza się z niej psychotropy. Ma działanie przeciwlękowe, wyciszające, przeciwdrgawkowe. – Silnie i szybko uzależnia – mówi mi Łukasz Pietrzak. Zapisuje się je m.in. osobom uzależnionym od narkotyków. Zaświadczenie od lekarza specjalisty pozwala kupować clonazepam z refundacją. Opakowanie kosztuje wtedy 3,20 zł.
W aptece, w której pracował Łukasz Pietrzak, tabletki “chodziły” na sztuki – 2,50 zł za jedną. W czasie pandemii stawki poszły w górę, bo leków jest na rynku mniej. Przebicie jest więc gigantyczne. Na opakowaniu 30 sztuk można było zarobić co najmniej 100 złotych. Osoby, które obserwował Pietrzak, nie ograniczały się do jednego opakowania. – Wystarczyło mieć to zaświadczenie od specjalisty, znać topografię przychodni, POZ-etów i szpitali i uprawiać turystykę receptową – mówi aptekarz. Rekordziści tylko w jego aptece realizowali recepty na 60, czasem 70 opakowań.
“Trzeba było zarobić na ćpanie”
Postanowiłem sprawdzić, jak to zjawisko wygląda to od drugiej strony – tych, którzy realizowali recepty na leki, a same tabletki sprzedawali z przebiciem. Dotarłem do Bartka. – Trzeba było zarobić na ćpanie – mówi mężczyzna, który sam siebie nazywa byłym narkomanem. Miał 16 przychodni, które raz w miesiącu odwiedzał. W każdej dostawał recepty na clonazepam. – Miałem notesik, żeby się nie pomylić i nie przyjść zbyt wcześnie w to samo miejsce – mówi. Bartek przyznaje, że handlował, żeby zarobić na heroinę i na przeżycie.
– Niektórzy mieszkania okradają, rowery kradną czy kradną po sklepach. Ja robiłem to tak jak kiedyś, okradałem państwo – mówi. Zaznacza, że recepty na clonazepam dostają też alkoholicy i bezdomni. Sprzedają je za kilkadziesiąt złotych. Oni mają na alkohol, a clonazepam na czarnym rynku rozchodzi się z ogromnym przebiciem.
Schodzenie z nałogu
Eksperci, którzy znają ten problem od podszewki, na każdym kroku przestrzegali mnie przed wydawaniem wyroków. Sprawa wydaje się przecież prosta: narkomani okradają “biedne państwo”, które nic o tym nie wie. Trochę światła na ten problem rzucił mi ordynator oddziału toksykologii w szpitalu praskim w Warszawie Łukasz Markiewicz. Zaznacza, że handel benzodiazepinami (grupa leków, do której należy clonazepam) i lekami nasennymi to duży i realny problem społeczny. Łatwo się od nich uzależnić, a stosowane bez nadzoru lekarza potrafią być groźne. – Do zgonu włącznie – mówi Markiewicz. Tłumaczy też, że tymi lekami wielu narkomanów próbuje sobie łagodzić stan odstawienia narkotyków. To trochę zmienia podejście, ale nie do końca tłumaczy, jak to się dzieje, że leki na receptę są przedmiotem handlu.
Dr Shopping
Zjawisko pod nazwą “Dr Shopping” jest różnie definiowane. Jedni tak określają turystykę receptową wśród pacjentów, inni mówią, że czynny udział mają tu lekarze. Zgłębiając temat, trafiłem do organizacji Jump 93, która pomaga narkomanom. To od jej szefa Jacka Charmasta sformułowanie “Dr Shopping” usłyszałem po raz pierwszy. – Ten proceder to jest lekarz, który za opłacenie u niego wizyty wypisuje, co się komu podoba. Żeby nie zerwać kontaktu z pacjentem – mówi człowiek, który w środowisku narkomanów pomaga od kilkudziesięciu lat. Twierdzi, że często recepty na clonazepam pochodzą z prywatnych gabinetów czy ośrodków.
– Najgłośniejsza sprawa dotyczyła lekarki z prywatnego gabinetu. To była, jak to się mówi, kobieta-anioł. Wszystkim wierzyła. Jak mówili, że zgubili receptę albo że ktoś ukradł, to ona wypisywała następną – mówi Charmast. O słynnej “doktor Ani” swego czasu mówiła cała Warszawa. Lekarka pracowała na warszawskiej Pradze i codziennie ustawiał się do niej sznur uzależnionych po recepty.
– Z punktu widzenia Pragi ta skala może się wydawać duża, ale to nie są gangsterzy. To są po prostu uzależnieni ludzie – mówi Charmast.
Jak się chce, to się sprawdzi
Czy to możliwe, by poza narkomanami z warszawskiej Pragi nikt inny nie wpadł na taki pomysł na “biznes”? Łukasz Pietrzak zaczął alarmować NFZ o podejrzanym procederze w 2017 roku. Ale miał problem z zainteresowaniem kogokolwiek tą sprawą. Gdy znalazł się urzędnik chętny do zbadania sprawy, trwało to miesiącami. Udało się dopiero w 2020 roku.
Wicedyrektor departamentu analiz i innowacji Filip Urbański przyznał, że NFZ badał sprawę i przekazał swoje ustalenia organom ścigania. Nie chciał zdradzić szczegółów, bo postępowanie wyjaśniające trwa, a poza tym – jak mówił – nie chce ułatwiać przestępcom działania. – Skala nadużyć jest duża. Jeśli chodzi o sytuację, o której pan mówił, w zeszłym roku przekazaliśmy policji informacje o ponad setce przypadków w zakresie czterech substancji na kwotę 14 milionów złotych refundacji. Czyli tyle kosztów poniósł płatnik – mówi Urbański.
To oznacza, że rocznie 14 milionów złotych fundusz płaci za leki, na których ktoś zarabia wielokrotnie więcej. Mówimy więc o setkach tysięcy opakowań, czyli praktycznie hurtowym nielegalnym obrocie. W naturalny sposób przekracza to możliwości narkomanów z Brzeskiej.
To niestety wierzchołek góry lodowej, ponieważ dane nie obejmują leków sprzedawanych bez refundacji. To sytuacja, gdy pacjent płaci 12 złotych za opakowanie, ale zarabia na nim nawet 20 razy więcej. Clonazepam zdecydowanie częściej jest sprzedawany właśnie w takiej formie, co potwierdzamy w resorcie zdrowia. To oznacza, że budżet do tego nie dopłaca, ale liczba leków obecnych na czarnym rynku jest jeszcze większa. To oczywiście generuje koszty leczenia uzależnień i niepoliczalne koszty społeczne.
“Z tego się praktycznie nie da wyjść”
Bartek opowiada, że z różnych narkotyków już udało mu się wyjść, ale teraz nie wyobraża sobie życia bez clonazepamu. Bierze go od 14 lat i jak sam mówi, jest tym “nasączony”. W reportażu wspomina, że tylko w tamtym roku umarło kilkanaście osób, które znał. Twierdzi, że w ośrodku z nim była dziewczyna, o której śmierci dowiedział się dzień przed naszą rozmową. Nie wie, co się stało, ale wspomina, że narkotyki mieszała z dużą ilością leków. Jacek Charmast mówi, że te leki stosowane bez nadzoru lekarza demolują życie i funkcjonowanie społeczne. Historie z apteki, które opowiadał mi Łukasz Pietrzak, tylko potwierdzają te słowa.
Są możliwości, jest szansa…
Do resortu zdrowia poszedłem przekonany, że proceder jest już znany i być może dowiem się, co ministerstwo zamierza z tym zrobić. Skoro ja znam dane NFZ od ponad czterech miesięcy, to ministerstwo pewnie ma plan działania.
– Nie widziałem tych raportów – mówi mi wiceminister odpowiedzialny za politykę lekową, Maciej Miłkowski. Na pytanie, jak to możliwe, wzrusza ramionami i odpowiada, że może jeszcze trwają analizy.
Najważniejsze jest jednak, że chce tę sprawę załatwić. Rozwiązaniem może być, zdaniem ekspertów, danie lekarzom wglądu w historię pacjenta. – To już się dzieje przy okazji leków dla osób 75+ – mówi z entuzjazmem Miłkowski i dodaje, że skoro taki problem występuje, trzeba takie rozwiązanie rozważyć również dla tych leków. Oznaczałoby to tyle, że lekarz w systemie zobaczy, czy dany pacjent dostał już taką receptę od innego medyka, czy nie.
Jest też druga opcja, którą wymyślili sami farmaceuci. Skoro można reglamentować szczepionki na grypę, można też ograniczyć dostęp do psychotropów. Wiemy, jaka jest maksymalna dawka dzienna danej substancji – trzeba uniemożliwić zakup większej ilości. Wtedy wymuszone recepty na nic się zdadzą.
– Jeśli jest już jakiś choćby wstępny raport w NFZ, zapoznam się z nim i zastanowimy się, jak to rozwiązać – mówi Maciej Miłkowski.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS