A A+ A++

Policja szturmem próbuje odbić Główny Bank Hiszpanii, losy dwóch członków ekipy komplikują się na tyle mocno, że zazwyczaj opanowany Profesor traci rezon i kontrolę – takimi smaczkami kończy się trzecia odsłona serialu. Specjalistom od rabunków wyraźnie osuwa się grunt spod nóg i tylko pozostało czekać na czwarty sezon, który przedstawi kulisy sromotnej przegranej lub dokonania niemożliwego i zatopienia się w glorii chwały, bo oto ponownie system dał się oszukać. Do kolejnej części tej wielkie układanki podeszłam ze sporym dystansem, który utrzymał się przez te 8 odcinków pozostawiając po sobie całkiem niemały niesmak. A dlaczego? Do rzeczy.

Dom z papieru 4 – „Tokio jest jak Maserati”

Najnowsza część tej hiszpańskiej opowieści dawała nadzieję na spore emocje – z każdej strony Profesor, Tokio, Palermo i spółka zostali przyparci do muru. Tymczasem gdy opada pył bitewny, fabuła spowalnia na kilka odcinków, jednak i później nie możemy mówić o utrzymaniu dynamicznej akcji. Tak naprawdę w tym sezonie coraz mocniej drażnią momenty, kiedy nic się nie dzieje, jest ich coraz więcej i są coraz dłuższe, a bohaterowie przede wszystkim gadają. Czy nie braliśmy czasem udziału w największym napadzie w historii Hiszpanii, która miał wprowadzić chaos w funkcjonowaniu państwa?

Już w trakcie wcześniejszych sezonów „Domu z papieru” poznajemy poszczególnych członków ekipy Profesora, co dodawało pikanterii całemu temu niemożliwemu przedsięwzięciu – bo jak przystało na najlepszych w swoim fachu, wybijających się i trudnych charakterków nie brakowało w zespole. Różnorodność bohaterów była niewątpliwym atutem tego serialu, chociaż nie wszystkich dało się momentami znieść na ekranie (a postać chociażby Arturo Romana już w trzeciej odsłonie nie powinna się pojawić). Początek najnowszego sezonu „La casa de papel” był dobrą okazją do pokazania, że bez Sergio spece od największych zbrodni muszą pokombinować, natrudzić się i wykorzystać swoje niezliczone talenty, by wyjść cało z opresji. Mam jednak wrażenie, że od pierwszego odcinka serialu wiele się zmieniło, a klimat znany z produkcji heist jak i owe umiejętności się rozmyły – rabusie niczym baranki potrafią tylko podążać za głosem Profesora, który przeżywa tragedię.

Dom z papieru 4 recenzja 2

Dom z papieru 4 – „Rodzina robi dla siebie wszystko”

Tokio, Nairobi, Denver, Helsinki i reszta zbyt wiele ze sobą już doświadczyli i za dużo poświęcili, by nazwać ich tylko partnerami w kolejnych akcjach. Z upływem odcinków, twórcy dobitnie to podkreślają – nie tylko czas spędzony na przygotowaniach do misji, ale i same do bólu wymagające i nieco nieprzewidywalne rabunki, zbliżyły wszystkich do siebie. Motyw ten jest tak mocno wysunięty na pierwszy plan, że zamiast sensacyjnej produkcji, otrzymujemy już serial momentami przypominający hiszpańską telenowelę.

Scenarzyści jednak poszli w zaparte i w czwartym sezonie zabrnęli w jeszcze więcej scen, sztywnych dialogów o miłości, rodzinie i lojalności. Aż chciałoby się powystrzelać kilka mord i krzyknąć: „Halo! Jesteście przestępcami, specami w swym fachu z idealnym planem – do roboty, a nie bredzicie o uczuciach!”. Chociaż postać Profesora przechodzi lekką przemianę i przeżywa osobisty kryzys, mam wrażenie, że wszelkie obrane przez niego rozwiązania i zarzucone pomysły gdzieś już widziałam – ach tak, w pierwszym i drugim sezonie, teraz tylko nieco straciły na finezji i są przewidywalne, jakkolwiek nie byłoby ich sporo.

Poprzez wcześniejsze sezony starano się utrzymać wszelkie rabunki pod maską wojny z systemem, co pasowało do założeń – maska Dalego stała się hiszpańskim symbolem walki z opresją. Podczas tego sezonu ni w ząb walki z władzą, choć pod bankiem coraz większy tłum protestujących, którzy sprawiedliwość na własną rękę wyszarpaliby z gardeł urzędników. Nie brakuje typowych dla wcześniejszych odcinków działań pobudzających opinię publiczną, które tylko sprawiają, że Tamayo i Sierra mogą wyrywać włosy z głowy, a Hiszpanie dowiadują się o jeszcze większych niegodziwościach władzy. Z zorganizowaną grupą bój rozpoczyna „jeden sprawiedliwy” wariat, który bierze na barki chaos zafundowany przez głównych bohaterów i stając do walki funduje im niemałe piekiełko, na które aż miło się patrzy. Szkoda tylko, że tak idealnie dopasowana grupa o ogromnym doświadczeniu, która zęby zjadła na sytuacjach bez wyjścia, dostaje srogie baty od jednej osoby – ale przecież takich nonsensów nie brakuje w całym serialu i albo to przyjmujemy, albo wyłączamy Netflixa. Nowy sezon jest niczym powtórka z rozrywki, brakuje mu świeżości, a nie uratuje tego ani kolejny skrzętnie opracowany plan, ani nieco głębsze pochylenie się nad nowymi członkami zespołu (w moich oczach Palermo to już ciepłe kluchy, a nie egocentryk, któremu w głowie szaleje chaos), nowe postacie, które nie wiadomo skąd się wzięły czy jeszcze więcej głośnych wybuchów. Muszę jednak przyznać, że twórcy nie bali się kilkukrotnie zaryzykować i zaskakują – w niektórych przypadkach owe zabiegi dodają nieco smaku, są też takie, gdy chwycimy się za głowę zastanawiając się ciężko po co ten motyw został wpleciony do całej fabuły.

Dom z papieru 4 – Ja już podziękuję

Tego sezonu już nie powinno być, Netflix jednak odciął kolejny kupon i planuje to robić dalej. Zakończenie czwartego sezonu było jednym z lepszych momentów, ale gdy włączyły się napisy końcowe zadałam sobie pytanie: „a gdzie ostatni odcinek?”. Przez osiem epizodów widzowie zostali poprowadzeni po równi pochyłej, w której nie brakowało jednak kilku uskoków emocji czy niespodziewanych momentów. To jednak za mało, by po raz kolejny z niemałą ekscytacją śledzić losy tej ekipy. Ja już się chciałam pożegnać.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLokalne firmy patrzą niepewnie w przyszłość
Następny artykułNowe przypadki zakażenia koronawirusem na Podkarpaciu