A A+ A++

Dom. Parę pokoi, kuchnia, łazienka. Swoje łóżko, szafa. Stół, przy którym zbiera się rodzina. Ulubione obrazy na ścianach, kwiaty na parapecie. Znajomy widok za oknem. Na podwórku auto. Nagle przychodzą okupanci z bronią i wszystko zabierają, niszczą. Szczęście, jeżeli uda się ujść z życiem. Tylko dokąd uchodzić, jeżeli rosyjskie rakiety zabijają w całej Ukrainie.

Siedzimy w przestronnym, niedawno odremontowanym pokoju na pierwszym piętrze budynku przy Szykowskiego 1. Parkiet lśni świeżością, piętrowe łóżka z Ikei, kilka krzeseł, dwa stoliki, a na nich laptopy, na parapecie kwiatki i jakieś kolorowe maskotki. Tania z mężem i trójką dzieci mieszkają tutaj od dwóch miesięcy.

– Mieliśmy dom w Kachowce, nad Dnieprem, w obwodzie chersońskim

– opowiada Tania i pokazuje w telefonie zdjęcia rozległych naddnieprzańskich łąk i Dniepru, który ciągnie się aż po horyzont. Do rozmowy włącza się jedenastoletni Sergiej. 

–  O, tam się kąpaliśmy

– pokazuje na zdjęciu. Szesnastoletnia Kasia poprawia brata:

– To nie było tam, tylko trochę dalej.

Słuchając, jak dzieci się przekomarzają, byłem ciekaw, jakie jeszcze obrazy pamiętają sprzed wojny, ale widząc, że najmłodsza, dziewięcioletnia Liza nie najlepiej znosi wspomnienia, nie nalegałem. 

Wszystko się skończyło

– Zaczęła się wojna. Widzieliśmy, jak z drugiej strony rzeki nadlatywały rosyjskie samoloty i puszczały rakiety albo zrzucały bomby

– kontynuowała Tania.

– Stałam w ogrodzie i czułam, jak ziemia się trzęsie. Chowaliśmy się w piwnicy, a potem przyszli okupanci. Chodzili z karabinami od domu do domu i robili rewizje. Wszystko przeszukiwali. Sprawdzali telefony. Zabierali wszystko, co tylko chcieli. Dzieci bardzo to przeżywały. Wszyscy musieliśmy być cicho, bo za jakieś odezwanie się albo sprzeciw zabierali kogoś z rodziny i najczęściej ten ktoś już nie wracał. Sołtysa wzięli, rozebrali do naga, pobili i wepchali mu do gardła ukraińską flagę. Potem gdzieś go wywieźli i znikł. Okupanci zauważyli, że ludzie chowają się i żyją w piwnicach, to chodzili po domach i zaminowywali piwnice. Wprowadzili rosyjskie paszporty, które wydawali tym, którzy podporządkowywali się wszystkiemu. Jeżeli czyjeś dzieci nie chodziły do szkoły, to wówczas nie dostawał paszportu i mogli go z całą rodziną gdzieś wywieźć. Nie mając paszportu, nie można było pójść do lekarza, ani niczego załatwić. Wtedy też ujawnili się kolaboranci, którzy poszli na służbę do okupanta. Pozostawali kierownikami, dostają kasę po sto tysięcy rubli, piją i donoszą na sąsiadów Ukraińców.

Exodus

Zaczął się „ruski mir”, a jak to wyglądało, wiemy ze wstrząsających relacji z innych miejscowości zajmowanych przez Rosjan. Trudno się dziwić, że ci, którzy mogli, starali się na różne sposoby jak najprędzej wyjechać w bezpieczniejsze miejsca.

– Podjęliśmy z mężem decyzję, że wyjeżdżamy, dokąd się da, byle w bardziej spokojniejsze miejsce. Liza bardzo źle znosiła strzały i wybuchy. Bardzo się bała i do dzisiaj nie pozbyła się traumy. Ciężko było, bo moi rodzice nie mogli wyjechać. Ojciec jest już stary, a matka jest sparaliżowana i nie było możliwości ich wywieźć. Znaleźliśmy człowieka, który za dziesięć tysięcy hrywien od osoby obiecał nas wywieźć do Zaporoża. To nie było takie proste. Na ostatnim „blokpoście” (posterunek kontrolny – przyp. J.S) Rosjanie pod pozorem rewizji rabowali, co chcieli. Potem, kiedy przebiegaliśmy przez rzekę po jakimś zniszczonym, pontonowym moście, zaczęli za nami strzelać. Wtedy Liza pośliznęła się i upadła. To był dla niej tak ogromny szok, że długo nie mogła wyjść ze stresu. Wreszcie dotarliśmy do Zaporoża. Tam się okazało, że jest dużo uchodźców i dla nas już nie było miejsca. Skierowali nas do małej wioski pod Połtawą, ale tam też zaczęły się ostrzały. Pojechaliśmy do Polski. Dziewiątego marca dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku przekroczyliśmy granicę w Korczowej. Potem niedługo byliśmy w Jarosławiu, następnie przenieśli nas do ośrodka dla uchodźców w Radymnie, a od dwóch miesięcy jesteśmy razem tutaj.

– Tania uśmiecha się do dzieci, które za chwilę będą musiały wrócić do zdalnej nauki. Kiedy rozmawialiśmy, mąż Tani cały czas trzymał się z boku, nie uczestnicząc w rozmowie, dopiero przy pożegnaniu powiedział:

– Nie chcę niczego wspominać. Po prostu nie mogę.

Dom

W budynku przy Szykowskiego 1, oprócz rodziny Tani, w tej chwili mieszka jeszcze dwanaście osób, również uchodźców, w tym pięcioro dzieci, dla których na parterze przygotowana jest świetlica do nauki oraz coś w rodzaju pokoju zabaw. Obok urzęduje Switłana, psycholożka i pedagożka.

– Dwadzieścia dwa lata i sześć miesięcy przepracowałam w Żytomierzu. Teraz od półtora roku pracuję w Przemyślu z uchodźcami. Ich największym problemem są stres i traumy po tym, co przeszli, co stracili. Jedni potrzebują się wygadać, wyrzucić z siebie wszystko, inni zapadają się w siebie i milczą. Każdy potrzebuje innego podejścia, na przykład dzieci, które są bardziej wrażliwe i bardzo długo noszą w sobie traumy. Program, który tu realizujemy dla uchodźców, można zawrzeć w hasłach: stabilność, integracja, kreatywność, zwłaszcza w poszukiwaniu pracy. Uczymy ich, jak poruszać się po urzędach i wszystkiego, co ułatwi im życie w Polsce

– podsumowuje Switłana. O inicjatywie zorganizowania takiego miejsca dla uchodźców opowiada Jarosław Jakubowski z przemyskiego Oddziału Związku Ukraińców w Polsce, koordynator projektu.

– Ten obiekt kupiliśmy od prywatnego właściciela wspólnie z międzynarodową organizacją „CARE”, która wsparła nas finansowo. Pierwsi uchodźcy zaczęli tu mieszkać pod koniec lipca ubiegłego roku i od tego momentu działa tu średiookresowy hostel dla uchodźców z Ukrainy. Osoby, które nie mają mieszkania, poszukują pracy i potrzebują pomocy, mogą tu mieszkać nawet do trzech miesięcy. Mają swoje pokoje, łazienki, do dyspozycji kuchnię z pełnym wyposażeniem, pralnię. Od kiedy nasz hostel funkcjonuje, skorzystało z niego sto czterdzieści pięć osób. Na razie przygotowaliśmy tylko pierwsze piętro, na którym może mieszkać maksymalnie dwadzieścia osób. Trwa właśnie remont drugiego piętra i po jego zakończeniu razem będzie mogło mieszkać czterdzieści osób. Wymieniliśmy już dach, teraz remontowana jest elewacja. Dopóki będzie trzeba, obiekt będzie służył uchodźcom, a potem chcemy urządzić tu bursę dla dzieci z ukraińskich szkół

– kończy Jarosław i prowadzi na drugie piętro, żeby pokazać remontowane pomieszczenia.

Jacek Szwic

*CARE (ang. skrót Cooperative for Assistance and Relief Everywhere – „Kooperacja na rzecz Wsparcia i Pomocy Wszędzie”, równocześnie care znaczy „opieka, troska”) – międzynarodowa organizacja pozarządowa, założona w 1945 r., zajmująca się dostarczaniem pomocy humanitarnej i wspieraniem długoterminowych projektów rozwojowych, przede wszystkim w krajach trzeciego świata. Jest to jedna z najstarszych i największych organizacji humanitarnych, zajmujących się walką ze światowym ubóstwem.


Дім. Кілька кімнат, кухня, ванна кімната. Власне ліжко, шафа. Стіл, за яким збирається родина. Улюблені картини на стінах, квіти на підвіконні. Знайомий краєвид за вікном. Автомобіль на подвір’ї. Раптом приходять окупанти зі зброєю і все забирають, руйнують. Пощастить, якщо вдасться врятуватися втечею. Тільки куди тікати, якщо російські ракети вбивають по всій Україні.

Сидимо у просторій, нещодавно відремонтованій кімнаті на першому поверсі будинку по вул. Шиковського, 1. Паркет виблискує свіжістю, двоярусні ліжка з “Ікеї”, кілька стільців, два столики з ноутбуками, на підвіконні квіти та якісь різнокольорові м’які іграшки. Таня з чоловіком і трьома дітьми живуть тут уже два місяці. – У нас був будинок у Каховці, над Дніпром, у Херсонській області, – розповідає Таня і показує фотографії на телефоні з розлогими придніпровськими луками та Дніпром, що тягнеться аж до самого горизонту. До розмови приєднується одинадцятирічний Сергій.  – О, там, ми купалися, – показує він на фото, а шістнадцятирічна Кася виправляє брата: – Не там, а трохи далі. Слухаючи, як діти жартують, мені було цікаво почути, які ще образи вони пам’ятають з довоєнного часу, але, бачачи, що наймолодшій  дев’ятирічній Лізі було вкрай нелегко згадувати про це, я не наполягала.

Усе закінчилося.

– Почалася війна. Ми бачили, як російські літаки прилітали з іншого боку ріки і випускали ракети або скидали бомби, – продовжує Таня. – Я стояла в саду і відчувала, як земля трясеться. Ми ховалися в підвалі, а потім прийшли окупанти. Вони ходили з гвинтівками від хати до хати і робили обшуки. Обшукували все. Перевіряли телефони. Забирали все, що хотіли. Діти це дуже сильно переживали. Ми всі повинні були бути тихими, тому що якщо ми говорили або заперечували, вони забирали когось із родини, і, як правило, ця людина ніколи не поверталася. Сільського голову забрали, роздягли догола, побили і запхали йому в горло український прапор. Потім його кудись відвезли і він зник. Окупанти помітили, що люди ховаються і живуть у підвалах, тому ходили по хатах і мінували підвали. Вони впровадили російські паспорти, які видавали тим, хто виконував усі вимоги. Якщо чиїсь діти не ходили до школи, то вони не отримували паспорта, і їх могли депортувати кудись разом з усією родиною. Без паспорта не можна було піти до лікаря, не можна було нічого вирішити. У той час також стали явними колабораціоністи, котрі пішли служити окупантам. Вони залишалися керівниками, отримували гроші по сто тисяч рублів, пиячили і доносили на своїх сусідів-українців.

Втеча

Почався “русскій мір” і як він виглядав ми знаємо з моторошних розповідей з інших населених пунктів, окупованих росіянами. Тож не дивно, що ті хто міг, намагалися в різний спосіб якнайшвидше виїхати в безпечніші місця. – Ми з чоловіком прийняли рішення виїхати куди завгодно, аби тільки в більш спокійне місце. Ліза дуже болісно переживала постріли і вибухи. Вона дуже боялася і до цього часу не оговталася від пережитої травми. Було важко, тому що мої батьки не могли виїхати. Батько вже старий, а мама паралізована, і не було ніякої можливості їх евакуювати. Ми знайшли чоловіка, який за десять тисяч гривень з людини обіцяв вивезти нас до Запоріжжя. Це було не так просто. На останньому “блокпості” (“пункті пропуску” – прим. J.S.) росіяни під приводом обшуку вкрали все, що їм хотілося. Потім, коли ми перебігали через річку якимось пошкодженим понтонним мостом, вони почали стріляти нам услід. Тоді Ліза послизнулася і впала. Для неї це було настільки сильним шоком, що вона довго не могла відійти від стресу. Нарешті ми дісталися Запоріжжя. Там виявилося, що біженців дуже багато і для нас вже не було місця. Направили в маленьке село під Полтавою, але і там почалися обстріли. Ми поїхали до Польщі. Дев’ятого березня дві тисячі двадцять третього року перетнули кордон у Корчовій. Потім деякий час були в Ярославі, далі нас перевезли в центр для біженців у Радимно і ось уже два місяці ми тут разом”, – посміхається Таня, дивлячись на своїх дітей, яким незабаром доведеться повернутися до дистанційного навчання. Коли ми розмовляли, чоловік Тані весь час тримався осторонь, не беручи участі в розмові, лише на прощання сказав: – Я не хочу нічого згадувати. Просто не можу.

Дім

У будинку на вулиці Шиковського, 1, окрім сім’ї Тані, наразі мешкає ще дванадцять осіб, також біженців, у тому числі п’ятеро дітей, для яких на першому поверсі є спільна кімната для навчання та своєрідна ігрова кімната. Світлана – психолог і педагог, працює в сусідній кімнаті. – Двадцять два роки і шість місяців я пропрацювала в Житомирі. Тепер півтора року працюю з біженцями в Перемишлі. Найбільша їхня проблема – це стрес і травма від пережитого, від того, що вони втратили. Одним потрібно виговоритися, виплеснути все це назовні, інші занурюються в себе і мовчать. До кожного потрібен свій підхід, наприклад, до дітей, які є більш чутливими і дуже довго носять у собі травми. Програму, яку ми тут реалізуємо для біженців, можна описати гаслами: стабільність, інтеграція, творчість, зокрема, у пошуку роботи. Ми вчимо їх, як ходити по установах і всьому, що полегшить їхнє життя в Польщі, – підсумовує Світлана. Про те, як виникла ініціатива організувати таке місце для біженців, розповідає Ярослав Якубовський з перемиського відділення Об’єднання українців у Польщі, координатор проекту. – Ми купили це приміщення разом з міжнародною організацією “CARE”, яка підтримала нас фінансово, у приватного власника. Перші біженці почали мешкати тут наприкінці липня минулого року і відтоді тут працює хостел середньострокового перебування для біженців з України. Ті, хто не має житла, шукає роботу і потребує допомоги, можуть проживати тут до трьох місяців. Вони мають у своєму розпорядженні власні кімнати, ванні кімнати, повністю обладнану кухню та пральню. Від початку роботи хостелу ним скористалися 145 осіб. Поки що ми підготували лише другий поверх, який може вмістити максимум двадцять осіб. Зараз триває ремонт третього поверху і коли він буде завершений, тут зможуть проживати сорок осіб. Ми замінили дах і зараз займаємося ремонтом фасаду. Поки буде потреба, будинок служитиме біженцям, а потім ми хочемо організувати тут гуртожиток для дітей з українських шкіл, – підсумовує Ярослав і веде нас на третій поверх, щоб показати відремонтовані кімнати.

Яцек Швіц

Autor: Życie Podkarpackie

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDylatacja doraźnie załatana. Most przejezdny
Następny artykułKonkurs: Kultura Dostępna z filmem „PORADY NA ZDRADY 2” – Kto chce bilety?