Spróbuje odpowiedzieć na to pytanie…
Podczas ostatniego roku studiów obiecałam sobie, że jak tylko je skończę, przez najbliższych kilka lat nie tknę żadnej książki polskiego autora. Będę czytać wyłącznie zagranicznych, wyłącznie po angielsku. Łatwo się domyślać, że studiowałam filologię polską i po pięciu latach obcowania niemalże wyłącznie z rodzimą literaturą i to jeszcze głównie z czasów dość zamierzchłych, miałam dość. Na wszelkie możliwe prace semestralne i tak starałam się wybierać tematy, które pozwalały mi pobyć przy innych autorach: pisałam np. o symbolach u Kafki, porównywałam postaci kobiece w Emancypantach i Idiocie, bo była okazja, by legalnie spotkać się z Dostojewskim. Jednak na dobre rozkręciłam się dopiero wtedy, gdy studia skończyłam, bo wreszcie można było czytać to, co się chce, a nie to, co jest na liście lektur. Jakaż to była radość! Do dziś ją pamiętam.
Dwa lata przerwy
Mniej więcej przez dwa lata czytałam wyłącznie po angielsku, głównie pisarzy brytyjskich, amerykańskich i kanadyjskich. Sięgałam po nowości (moimi ulubionymi autorami byli wtedy Nick Hornby i Tom Perrotta) i starsze bestsellery, jak choćby God Father, Mario Puzo. Czytałam wszystko, nawet sagę Twilight, która wtedy była hitem (na ekrany kin miała wejść pierwsza część ekranizacji).
W międzyczasie wyjechałam na dwa lata do Londynu, gdzie siłą rzeczy, jeszcze łatwiej było o anglojęzyczne książki, więc rozkręciłam się na dobre. Whaterstones przy Piccadilly stało się moim drugim domem. Chodziłam tam przynajmniej raz w tygodniu, by zaciągnąć się zapachem papieru i odkryć nowego autora, który mnie porwie. Można tam było znaleźć wszystko!
Zatęskniłam za polskimi pisarzami i językiem
Jednak na emigracji człowiek zaczyna tęsknić i już po kilku miesiącach poprosiłam mamę o Świetlickiego (do dziś pamiętam, że jego Dwanaście, to była moja pierwsza pozycja po odwyku od polskiej literarury, a było to dziesięć lat temu!), a potem już poszło. Czytałam pół na pół i miała taką zasadę: po angielsku czytałam tych autorów, którzy oryginalnie po angielsku piszą, a całą resztę w polskich tłumaczeniach.
Dziś proporcje się zmieniły. Czytam głównie polskie tłumaczenia lub polskich autorów z kilku powodów: po pierwsze lubię, po drugie jestem zagranicą, mam mniejszy kontakt z polskim językiem. Piszę po polsku, więc zależy mi na tym, by się rozwijać. Mój angielski przez to leży i kwiczy w porównaniu do czasów świetności, ale powoli wracam, kupuje sobie przyjemne lektury z półki Young Adult i co kilka książek polskich, czytam coś w oryginale. I właśnie te moje ostatnie obserwacje podsunęły mi pomysł na tekst, który czytacie.
Czytajcie w innych językach!
Nie bójcie się, że czegoś nie zrozumiecie, że będzie za trudne. To nie prawda. Zdziwicie się, jak wiele książek jesteście w stanie przeczytać po angielsku czy innym języku, który znacie. Większości się domyślicie z kontekstu. Nie czytajcie historii, które was nudzą, tylko dlatego, że w księgarni stoją na półce oznaczonej B2, czy C1. Ja np. wolałam przeczytać Devil Wears Prada niż Robin Hood Stories, (okazuje się, że dla mnie bardziej przydatna jest znajomość słów takich jak węglowodany czy torebka-kopertówka niż typy łuków i strzał, ale to już kwestia indywidualna. co komu w duszy gra!). Nigdy nie czytałam książek z tej serii. Próbowałam, ale nie wciągały mnie, więc gdy miałam jakieś trzynaście lat sięgnęłam po Carrie Stephena Kinga i to było to! W liceum czytałam Sparksa, Candance Bushnell i wszystko to, co wydawało mi się mało wymagającą literaturą, ale jednocześnie rozrywką na poziomie. Dodam, że ani w liceum ani na studiach nie miałam angielskiego. Jeszcze w liceum chodziłam na weekendowy kurs, ale wiadomo jak chętnie się uczy w sobotę i niedzielę rano 😉 więc angielski, który opanowałam na dalszym etapie życia, to książki i filmy.
Pojedyncze słowa można sprawdzić POTEM
Z czasem mierzyłam wyżej i zaczęłam sięgać po wszystko, co chciałam przeczytać. Często nie rozumiałam pojedynczych słów. Czasem domyślałam się z kontekstu, innym razem powtarzały się często, więc je zaznaczałam ołówkiem i sprawdzałam potem. Ważne słowo: POTEM, nie w trakcie lektury. Takie czytanie ze słownikiem zupełnie nie było dla mnie. Nie sprawiało mi przyjemności, wybijało z fabuły (w epoce Kindle mamy ułatwione zadanie – używałam słownika na bieżąco, gdy czytałam Mikołajka po francusku). Innym razem nieznane słowo już tak mi się wbijało do głowy, że przy okazji pytałam o nie brytyjskich znajomych.
We Francji też starałam się czytać. Najbardziej lubiłam Mikołajka – było łatwo, bardzo dużo potrzebnych w codziennym życiu słów mogłam przyswoić i nabrać płynności. Tak się dzieje, gdy czytamy, w każdym języku.
I taka myśl na zakończenie…
Wy już dobrze wiecie, że tak, jak przez długie lata zachęcałam was do biegania, teraz będę zachęcać do czytania – bo tamtą misję uważam za osiągniętą! Czytajcie w każdym języku, czytajcie, co tylko wam się podoba. To czysta przyjemność i jeszcze piękny rozwój. Miejcie fazy na kryminały, na obyczajówkę, na klasykę, na wybranego autora. I próbujcie, testujcie, odważnie, by znaleźć to, co lubicie, co wam służy i odrzucić to, co nudzi czy męczy.
Powodzenia!
A tu podrzucam tekst na ten temat, jak ja organizuję sobie czas na czytanie:
Może zainteresują Cię także:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS