Mimo gospodarczego koronakryzysu, import węgla, choć w porównaniu do lat ubiegłych spada, przyprawia polskich producentów i decydentów o szybsze bicie serca. Bo tak naprawdę nie ma na niego mocnych, skoro jest tańszy, a niekiedy również lepszy niż krajowy.
6,3 mln ton – tyle węgla kamiennego przyjechało do Polski w okresie styczeń-lipiec 2020 r. – wynika z dostępnych obecnie danych Eurostatu (nie ma danych za kolejne miesiące). 4,36 mln ton, czyli niespełna 70 proc. paliwa, niezmiennie przyjechało do nas z Rosji.
Lekko licząc, zaimportowany surowiec tylko w tym roku kosztował odbiorców jakieś 2,5 mld zł. Dla porównania w analogicznym okresie ubiegłego roku było to 9,38 mln ton paliwa wartego plus minus ok. 3,75 mld zł.
Jak to możliwe, że Polska – największy w Unii Europejskiej i drugi co do wielkości (po Rosji) w Europie producent węgla kamiennego – wciąż jest jego importerem? Przy krajowej produkcji rzędu 62 mln ton w skali roku w ostatnich latach importowaliśmy gigantyczne ilości tego surowca. W 2016 r. 7,71 mln ton, w 2017 r. 12,35 mln ton, w 2018 r. (rekordowym) niemal 19 mln ton (dane GUS mówiły o ponad 19 mln ton), w 2019 r. było to 16,25 mln ton. Gdyby jeszcze nasza produkcja była po prostu tylko i wyłącznie za niska w stosunku do krajowego zapotrzebowania, to nie trzeba byłoby niczego tłumaczyć. Ale jak wytłumaczyć niezahamowany import, gdy na zwałach polskich kopalń i elektrowni oraz w zapasie sprzedawców leży już dziś – jak policzyło Wysokienapiecie.pl – niemal 20 mln ton polskiego niesprzedanego surowca? Ciężko to wyjaśnić, ale spróbujemy.
Po pierwsze. Polski surowiec jest bardzo drogi. Koszty jego wydobycia są związane nie tylko z wysokimi kosztami górniczych płac, ale też z coraz trudniejszymi warunkami geologicznymi. Polskie górnictwo schodzi coraz głębiej, mamy coraz więcej poziomów wydobywczych na głębokości większej niż kilometr (najgłębszy poziom wydobywczy węgla kamiennego w Polsce to 1290 m w Ornontowicach w kopalni Budryk należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej), co wiąże się z kosztami bezpieczeństwa, ale i możliwości pracy w ogóle – im głębiej, tym goręcej, potrzeba więc na przykład coraz droższych systemów klimatyzacji. Wydajność polskiego górnictwa pozostawia wiele do życzenia, więc to wszystko nakłada się na niską konkurencyjność krajowego surowca.
Po drugie. W Polsce produkujemy za mało węgla niskosiarkowego, który jest pożądany m. in. w ciepłownictwie spalającym rocznie ok. 11 mln ton surowca oraz w gospodarstwach domowych spalających ok. 10 mln ton. W ciepłownictwie jest to nad wyraz ważne, bo unijne normy pozwalają mu na używanie węgla do zawartości siarki poniżej 0,6 proc. U nas taki węgiel – bez przenośni – jest naprawdę na wagę złota, dlatego ciepłownicy kupują go w głównie w Rosji, ale i w Kolumbii – w tych krajach bowiem łatwo dostać niskozasiarczone paliwo. Ciepłownictwo, które jest ubogim kuzynem energetyki, nie ma takich środków na inwestycje, by pozwolić sobie na drogie instalacje odsiarczania, w które z kolei wyposażone są elektrownie, dla których zasiarczony polski węgiel nie jest już większym problemem.
Po trzecie. Choć jesteśmy największym w UE producentem węgla koksowego, bazy do produkcji stali, to węgiel koksowy węglowi koksowemu nierówny, dlatego część importu tego surowca jest po prostu niezbędna dla jego odbiorców (jednym z głównych jest hutniczy gigant ArcelorMittal Poland, który potrzebuje węgla koksowego m.in. do produkcji koksu w swej koksowni Zdzieszowice).
Po czwarte. Węgiel z importu często kupowany jest w umowach wieloletnim, dlatego nawet dziś za granicą kupują go spółki Skarbu Państwa. Przykładem niech będzie PGE Paliwa, która ma kontrakt w Porcie Północnym na ok. 1 mln ton węgla rocznie. Przejęła go z tzw. „dobrodziejstwem inwentarza” kupując polskie aktywa francuskiego koncernu EDF. Zerwanie kontraktu byłoby dla PGE po prostu nieopłacalne.
Po piąte. Choć wielu polityków próbowało składać takie deklaracje, zarówno za czasów obecnej władzy, jak i poprzedniej, to importu węgla – czy to całego, czy tylko z Rosji – nie da się tak po prostu zakazać. PO-PSL próbowały udowodnić Rosjanom dumping m.in. poprzez dotowanie transportu kolejowego. Bezskutecznie. PiS zaś odgrażał się cłem importowym. Również bezskutecznie. Jak wyżej – import węgla jest nam, przynajmniej częściowo niezbędny. A ponadto do zablokowania importu w UE potrzebna byłaby jednomyślna decyzja krajów członkowskich. A np. Niemcom, którzy nie mają już żadnej kopalni węgla kamiennego, a importują kilkadziesiąt mln ton tego paliwa rocznie, konflikt z Rosją w tej sprawie nie jest potrzebny. Ponadto należy pamiętać, że Rosja jest również członkiem WTO, czyli Światowej Organizacji Handlu, gdzie takie posunięcie także trzeba by było uzasadnić.
Reasumując. Najlepszym sposobem na ograniczenie importu jest poprawa konkurencyjności i jakości polskiego górnictwa. Ale patrząc na nie z perspektywy schyłkowego biznesu będzie to naprawdę trudne.
Autor: Karolina Baca-Pogorzelska
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS