A A+ A++

Jesteśmy już ponad dekadę od wybuchu kryzysu finansowego, a nadal zbiera on swoje żniwo. Wiele zagranicznych banków, które wyszły z niego pokiereszowane, straciło swój globalny potencjał do fuzji i przejęć, a co więcej: zaczęły rozglądać się za możliwościami dezinwestycji, aby zdobyć gotówkę. Najprostszą metodą jest pozbycie się tych aktywów, które są dużo warte, ale nie znajdują się na macierzystych rynkach. Dlatego konsekwencją kryzysu są ogromne zmiany na mapie bankowej w Polsce. Nasze banki kontrolowane przez zagraniczny kapitał nie ucierpiały poważnie ani na kryzysie 2008 r., ani na późniejszym w strefie euro. Uchodzą za zdrowe i atrakcyjne aktywa. I kolejne są wystawiane na sprzedaż. Ostatni przykład to zamiar pozbycia się mBanku przez niemiecki Commerzbank.

Repolonizacja = nacjonalizacja

Nie ma takiego prywatnego polskiego kapitału w finansach, który byłby w stanie repolonizować duże instytucje finansowe. Poza tym ogromną rolę odgrywa regulator, który jest w końcu urzędem państwowym i z natury rzeczy może sprzyjać ambicjom państwa. Dlatego w praktyce można w branży finansowej postawić znak równości między repolonizacją i nacjonalizacją.

zobacz także:

Wysyp ofert sprzedaży instytucji finansowych zbiegł się w Polsce ze zmianą paradygmatu gospodarczego: oto państwowa po ćwierćwieczu prywatyzacji została zrehabilitowana politycznie i nadszedł czas renacjonalizacji. Taka pokusa była jeszcze przed zmianą władzy w 2015 r. To za rządów PO-PSL państwo zaczęło renacjonalizować energetykę i odzyskało kontrolę nad PZU, a bank PKO BP przejął Nordea Bank Polska. Jednak te nie były jeszcze elementem totalnego planu zmiany filozofii gospodarki, w której własność państwowa jest politycznie uważana za lepszej jakości niż prywatna. Taką „dobrą zmianę” w gospodarce mamy dopiero od 2015 r. W sektorze finansowym jej symbolem stało się przejęcie przez państwo kontroli nad Pekao. W efekcie państwo osiągnęło wpływ już na z grubsza jedną trzecią aktywów bankowych, co niesie ze sobą poważne konsekwencje dla gospodarki.

Za dużo państwa w państwie

Niepohamowany apetyt na przejęcia sprawia, że państwo – zupełnie jak w PRL-u – zna się na zarządzaniu praktycznie wszystkim: od kolejek linowych po produkcję rur, tramwajów i przeładunki kontenerowe. Jednak to przejmowanie instytucji finansowych jest najbardziej niepokojące, bo oznacza wejście do sterowania krwiobiegiem gospodarki, jakim jest akcja kredytowa i kontrola nad depozytami ludności. W ten sposób państwo uzyskuje władzę nad kierunkami rozwoju gospodarki, bo to od niego w dużej mierze zależeć będzie, kto dostanie kredyt w banku kontrolowanym przez państwo, a kto nie. Przejęcie mBanku, mającego z grubsza 8-proc. udział w aktywach branży, byłoby milowym krokiem zbliżającym państwo do zdominowania całego sektora bankowego. I możliwości finansowania projektów, które ze względów ostrożnościowych nie zostałyby podjęte przez banki prywatne.

Premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher powiedziała kiedyś, że rząd nie ma żadnych pieniędzy, tylko te, które zbiera z podatków. Jednak kontrolując ogromne ilości depozytów ludności i w bankach, tak naprawdę otrzymuje dostęp do pieniędzy, których teoretycznie nie ma. Stąd prosta droga do anga … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPonad 80 rannych w starciach separatystów z policją w Barcelonie
Następny artykułBrexit: EU ministers to be updated as talks continue