Jak powszechnie wiadomo, rzut karny jest skończonym dziełem sztuki. A, jak równie powszechnie wiadomo, skończonego dzieła sztuki w żaden sposób zmieniać nie wolno. Niemniej wiedząc o tym, biorę motykę i ruszam na słońce.
Rzut karny ma wielką moc. Wykracza poza sport. Ileż razy widziałem – ileż razy wy też na pewno widzieliście – że ktoś, zupełnie niezainteresowany piłką nożną, przystawał na czas wykonania rzutu karnego. Szedł z czymkolwiek, mijał telewizor, zatrzymywał się, bo jedenastka. Nie interesował go klub, który mógł zyskać lub stracić gola. Nieważne były rozgrywki, nieważny był wynik. Aby rzut karny działał, fascynował. Wystarczał anonimowi strzelec i bramkarz. Bo wszystko w rzucie karnym zamyka się w prostym:
Czy strzeli?
Powinien strzelić.
Bo to karny.
Ale jeśli nie strzeli, będzie sensacja.
A sensację zawsze człowiek chętnie zobaczy.
Moje uwielbienie do rzutów karnych jest nieskończone. W dogrywkach zawsze kibicuję rzutom karnym. Ba, uważam, że nie jestem w tym sam, myślę, że znam dość wiele podobnych mi osób, by zakładać istnienie podziemnego plemienia, które może i kibicuje tym lub tamtym, ale przede wszystkim zobaczyłoby karne.
Karny w meczu ma jednak rzecz jasna nieporównywalnie większą wagę, a wynika to z głównych zasad piłki nożnej.
Sam wielokrotnie o tym pisałem, ba, poświęcili się temu zagadnieniu nieporównywalnie poważniejsi ode mnie ludzie. W piłce – pozwólcie na oczywistość – pada mało bramek. To wyjątkowy pod tym względem punktacji sport, gdzie o wszystkim potrafi przesądzić jeden łącznie zdobyty przez cały mecz punkt. Z tej przyczyny każdy zdobyty punkt nabiera wielkiej wagi. Płyną z tego różne konsekwencje – choćby większa nieprzewidywalność piłki, większa liczba niespodzianek, często też większe meczowe emocje, bo częściej wynik jest na ostrzu noża.
Innymi słowy to cechy, które pomogły sprawić, aby piłka nożna była najpopularniejszy m sportem świata.
Gdzieś już kiedyś czytałem też jednak w konsekwencji powyższego pracę, według której karny ma zbyt wielki wpływ na mecz. Za faul w szesnastce, nawet nieznaczny, od razu tak wielka szansa na gola – kara, według analizujących, niewspółmiernie wielka do przewinienia, bo często decydująca o losach spotkania. Porównajmy to do takiej choćby koszykówki i jaka tam jest waga przewinienia pod koszem.
Ja się z tamtą pracą nie zgadzam. Bo nawet, jeśli karny jest niewspółmiernie wielką do winy karą – często karne to przecież faule, kiedy nawet nie śmierdziało golem – to karny jest kolejną składową wyjątkowości futbolu. Nie dodaje mu sprawiedliwości, ale czyni go ciekawszym. Amerykanie od dawna sprzedając sport uznali, że liczy się przede wszystkim to drugie, byleby nie złamać wajchy. Karny się o nią opiera, ale jej nie łamie, raczej znowu dając coś ekstra, pewien uniwersalny fenomen.
Ale uważam, że – uwaga, będzie świętokradztwo – piłka nożna mogłaby sobie podarować dobitki karnych w trakcie meczu.
Uważam, że one są już przesadą.
Strzelasz z jedenastego metra. Ktokolwiek kiedykolwiek był na jedenastym metrze wie, że to naprawdę blisko. Tak blisko, że nawet amator z karnego miałby szansę pokonać cenionego bramkarza. Masz stojącą piłkę. Masz czas. Nikt ci nie przeszkadza, nie ma obrońców. Masz bramkarza, który jest w coraz trudniejszej sytuacji – kiedyś jeszcze wychodził ten metr, dwa, sędziowie przymykali na to oko, bo i tak bramkarze są nacją przeklętą, a przy karnym z góry skazanym na klęskę. Ale teraz trzymanie się linii jest pilnowane tak, że bramkarze zaczynają praktycznie w głębi bramki.
To wszystko naprawdę wystarczy.
Strzelający i bez dobitki ma wszystkie argumenty po swojej stronie.
A jak będzie okazja do dobitki, to wiadomo, że on będzie pierwszy do zbiórki – kto ma być, jak ma na przestrzeni szesnastu metrów pięć metrów przewagi.
Nie widzę uroku płynącego z dobitek. Pewnie jakby ważnego karnego strzelała Polska i go dobiła, to bym widział. Niemniej w taki sposób można uargumentować w piłce wszystko. Nawet wymuszanie fauli – pamiętam sprzed kilkunastu lat, gdy podczas jakiegoś meczu biało-czerwonych, komentator zachwycał się nad sposobem, w jaki Kamil Kosowski naciągnął na rzut wolny.
Czy mógł Schmeichel wczoraj lepiej odbić, czy nie mógł – to karny. Jak go nie wpuścił, i tak jest mistrzem. I na tym powinno się poprzestać.
Dobitki karnych zdają mi się wręcz bezduszne. Oto napisała się wielka historia, oto bramkarz wykazał się nadludzkim wysiłkiem, heroizmem. A wszystko zepsute, bo napastnik, mimo porażki, miał najbliżej do dobitki. Jak strzelec strzeli, to można się zachwycić – no, wygrał mentalny pojedynek. Utrzymał nerwy na wodzy. Klasa. Ale jak nie trafi, a dobije – i tak partacz. Partacz przeciągnięty za uszy przez piłkę nożną.
Dobitki to robienie przestrzeni pod zupełnie niepotrzebne epilogi. Rzut karny ich nie potrzebuje.
Jak mówiłem na wstępie, karny jest skończonym dziełem sztuki, a skończonych dzieł sztuki się nie zmienia, nie reformuje. Sęk w tym, że tym, że dobitka już nie mieści się w jego ramach. To rzecz zewnętrzna, przyklejona, dla mnie – do odcięcia. Z korzyścią dla piłki nożnej, dla emocji, dla balansu gry, dla samych rzutów karnych.
Taka zmiana rzutu karnego zamiast być na niego zamachem, w moim przekonaniu brałaby go właściwie pod ochronę. Dobitki psują tę piękną, podstawową zasadę, istotę karnego, zawierającą się w pytaniu:
Czy strzeli?
Bo nawet jak nie strzeli, to jeszcze może dobić.
***
Zapraszam was na nasze programy. Świeżutki Stan Euro z rana.
Leszek Milewski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS