Nie trzeba być urbanistą, a tym bardziej miejskim aktywistą, by zrozumieć, że miasta zaprojektowane tak, by wszędzie dało się szybko i wygodnie dotrzeć samochodem, istnieją jedynie w wyobraźni. Nie będąc prezydentem kraju, który z łupków wydobywa ropę, łatwiej jest też przyjąć, że większość naukowców ma jednak rację i globalne ocieplenie jest realnym zagrożeniem. Szacuje się, że za 30 lat ¾ ludności za swoje miejsce zamieszkania wybierze teren mniej lub bardziej zurbanizowany. Wybór odpowiedniej polityki transportowej w miastach staje się ważniejszy niż kiedykolwiek.
Można uznać, że Holendrzy z 22 milionami rowerów na 17 milionów mieszkańców to regionalne dziwactwo, będące pochodną rzeźby geograficznej kraju pozbawionego praktycznie wzniesień. Można sobie powiedzieć, że Kopenhaga to kolejna skandynawska anomalia, związana z socjaldemokratycznymi poglądami i zbyt dużą ilością pieniędzy wydawanych na cele społeczne. Ale jak przejść do porządku dziennego z Wiedniem, Berlinem czy Monachium? Z miastami różnej skali i jeszcze bardziej zróżnicowanej historii, które są o wiele mniej samochodowe, a bardziej rowerowe niż Wrocław, Warszawa czy Trójmiasto?
Tak myślałem, obserwując z dumą, jak gęstnieje sieć rowerowych ścieżek, jak zmienia się myślenie miejskich urzędników w Polsce, którzy coraz mocniej stawiają na zrównoważony rozwój. Do niedawna łudziłem się, że ruch na rowerach stanie się w Polsce tak masowy jak w innych miejscach w Europie. Tak się jednak nie dzieje. Statystyki rosną, ale są daleko nieadekwatne. Tak mocno nieadekwatne, że aż boję się, kiedy ktoś zacznie podsumowywać, jak wiele wydaje się na infrastrukturę rowerową, z której korzysta tak relatywnie niewiele osób. Szacuje się, że w dużych miastach w Polsce ruch rowerowy to kilka procent wszystkich wykonywanych podróży. To wciąż kilkukrotnie mniej niż w Berlinie czy Wiedniu, nie przytaczając Kopenhagi, która od lat zwycięża w takich rankingach.
Przemek Żebrowski Przemek Żebrowski, właściciel antymateria.com
Dlaczego samochód wygrywa z rowerem?
Kluczowe więc staje się pytanie, dlaczego tak się dzieje? Prowadziłem i prowadzę rozmowy na temat poruszania się po mieście. Lista powodów, dla których wybieramy własny samochód (lub rzadziej metro, tramwaj lub autobus), zamyka się zwykle w kwestiach odległości (“dojeżdżam 20 km, odwożę dziecko do szkoły”), wygody (“nie mogę w spoconych ciuchach iść do biura”; “chciałbym, ale jest za zimno/ciepło/za często pada”) i bezpieczeństwa (“tam, gdzie mieszkam nie ma ścieżek rowerowych”).
Część tych odpowiedzi wskazuje na istotny problem, jakim jest brak kompleksowego myślenia o transporcie w mieście. Ścieżki rowerowe są jedynie częściowym rozwiązaniem problemu. Rower sprawdza się najlepiej na krótkich dystansach (ok. 5-7 km). Idealny jest, jeśli musimy wykonywać częste, krótkie podróże (hasłowo praca, sklep, szkoła czy uniwersytet). Ale takie podróże możliwe są w dwóch przypadkach. Albo mieszkamy w strefie zurbanizowanej (kłania się polityka mieszkaniowa i rozsądek w planowaniu przestrzennym). Albo inne formy transportu głównie szynowego (pociąg, tramwaj, metro) pozwalają się nam sprawnie przemieszczać między “centrami” naszej aktywności. Dlatego właśnie połowa podróży pociągiem w Holandii zaczyna się od roweru, który trafia na parking przed stacją (akurat w Holandii najczęściej pod).
Czyli dochodzimy pośrednio do zjawiska, które w dłuższym okresie stanie się koszmarem dla wszystkich mieszkańców. Mówię o “urban sprawl”. Jeśli mieszkasz w Warszawie w jednej z centralnych dzielnic, to nie myśl, że problem cię nie dotyczy. Bo spaliny samochodów, które zatruwają twoje powietrze, pochodzą z samochodów tych, którzy wybrali piękny ogródek za miastem. Dla jasności – to nie ich wina. To odpowiedzialność tych, którzy zezwolili na budowę domów tam, gdzie można wyłącznie dojechać samochodem osobowym.
Ale jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego wybieramy samochód. Nie pojawia się w wynikach ankiet ani w prywatnych rozmowach. Bo często jest albo wstydliwy, albo podświadomy.
Dla wielu z nas jazda na rowerze jest źródłem nieuświadomionego wstydu. Na rowerze z dziećmi do lasu – proszę bardzo. W opiętych gaciach na kolarce – jeszcze chętniej. Ale codziennie do biura w garniturze? Może niekoniecznie. Samochód zapewnia tak potrzebny nam status. To miłe nieokreślone uczucie, dla którego wyłącznie część osób wybiera w samolocie miejsca w biznes klasie. Trudno się nam do tego przyznać, ale w naszej kulturze rowerem niektórym po prostu przemieszczać się “nie wypada”. Jesteś przecież ważną(ym) specjalist(k)ą, a może nawet kierowniczką(kiem) czy dyrektorką(em). Rowerem do pracy przyjechać może dzieciarnia albo, ostatecznie, rowerowy świr, który trenuje do triathlonu. Ale reszta poważnych osób musi wybrać własny samochód lub ostatecznie metro czy autobus.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS