A A+ A++

fot.Narodowe Archiwum Cyfrowe, Sygnatura: 37-703-2 Jan Zumbach, ps. „Kaczor Donald”, „Johan” – podpułkownik dyplomowany pilot Wojska Polskiego, podpułkownik Królewskich Sił Powietrznych.

Choć Polacy odegrali niebagatelną rolę w czasie Bitwy o Anglię, to wyspiarska historia o nich zapomniała. Nawet w Polsce słynny Dywizjon 303 kojarzymy głównie dzięki lekturze w szkole średniej…

Kilka lat temu jedna z brytyjskich partii politycznych umieściła na swoich ulotkach sławny Supermarine Spitfire, ważną i wzbudzającą wielkie uczucia ikonę historii Wielkiej Brytanii, niezrównanego obrońcę jej niepodległości oraz idealny symbol niezłomności narodu. Wizerunek ten miał reprezentować rdzennie brytyjskie tradycje i wartości, odwołując się do narodowej dumy Brytyjczyków, lecz przede wszystkim obrazować nieprzejednaną politykę wspomnianej partii (której nazwy nie wymienię wyłącznie dlatego, że jej członkowie mają całkowite prawo do odmiennych poglądów i opinii) w odniesieniu do imigrantów z niektórych krajów, w tym Polski. Ktoś jednak nie przyłożył się do zadania.

Spitfire – brytyjski czy polski?

Samolotem o numerze RF-D, przedstawionym na błyszczącym papierze, latał zazwyczaj major Jan Zumbach, dowódca polskiego Dywizjonu 303. Na gładkim, zgrabnym nosie maszyny wyraźnie widoczny był charakterystyczny i niemożliwy do pomylenia biało-czerwony znak Polskich Sił Powietrznych. Oczywiście można by powiedzieć: ci cudzoziemcy korzystali z naszych wspaniałych samolotów, których uprzejmie zgodziliśmy się im użyczyć, aby mogli walczyć nie tylko za naszą wolność, lecz również o wyzwolenie własnej ojczyzny. Wygląda więc na to, że nie ma problemu: to nasi dłużnicy. Ale czy naprawdę?

Artykuł stanowi fragment książki Piotra Sikory Tych niewielu. Polscy lotnicy w Bitwie o Anglię, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Rebis

Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, który zaczynał być dla gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee nie tyle niewygodny, co wręcz kłopotliwy, otrzymał rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów. Suma ta miała stanowić pokrycie wszelkich wydatków związanych z działalnością Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Krótko mówiąc, Polacy powinni zapłacić za każdą bombę zrzuconą na niemieckie cele, każdy pocisk wystrzelony we wspólnego wroga; każdy przywdziany mundur i każdy przyszyty na tymże mundurze guzik, każdą spożytą kromkę chleba i każdy opatrunek dla rannych.

Czy zatem ten Spitfire był bardziej brytyjski czy polski? Co zadziwiające, kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, zabrakło na nim emblematów polskich dywizjonów 302 i 303, uwzględnionych w oryginalnym projekcie. Jednak, jak na ironię, w wyniku późniejszej naprawy owego błędu odznaki te zyskały na monumencie honorowe centralne i w pełni zasłużone miejsce. Nie sposób ich przeoczyć.

Po długich rozważaniach postanowiłem przybliżyć czytelnikom podobne, cokolwiek kontrowersyjne przypadki, nie po to, by wkładać kij w mrowisko, lecz aby pokazać, jak wiele trzeba wciąż jeszcze zrobić dla uniknięcia w przyszłości takich krzywd wyrządzonych rozmyślnie lub z ignorancji. Gwoli sprawiedliwości, wina leży na równi po obu stronach.

Pomyłki i kontrowersje

W 2005 roku Polska Organizacja Turystyczna w Londynie promowała swoją kampanię zatytułowaną „Londoners, we are with you again!” (Londyńczycy, ponownie jesteśmy z wami!) plakatem przedstawiającym pilota stojącego obok samolotu Hawker Hurricane, na którym domalowano znak PSP w postaci biało-czerwonej szachownicy.

I znów ktoś nie odrobił pracy domowej. Niefortunnie przeoczono istotną informację o pilocie, który zamiast Polakiem okazał się kapitanem Johnem Kentem, kanadyjskim asem myśliwskim służącym w RAF-ie, a później w polskim dywizjonie.

Kolejny przykład? W popularnej polskiej piosence To my – Dywizjon 303, napisanej po wojnie, znajdują się słowa „na skrzydłach naszych błyszczą polskie znaki” ( To my – Dywizjon 303. Marsz lotników Dywizjonu 303, słowa Czesław Kałkusiński, muzyka Henryk Fajt. Piosenkę napisano w 1944 r. – źródło: Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki; przyp. tłum.). Całkowicie zignorowano fakt, że Polskie Siły Powietrzne wykorzystywały samoloty brytyjskie z kokardami RAF-u na obu płatach. W rzeczywistości nie dysponujemy w tej chwili dowodami na obecność polskich znaków na maszynach Dywizjonu 303 w okresie bitwy o Anglię.

fot.Domena publiczna Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, otrzymał od gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów

Wiele należy jeszcze na tym polu poprawić, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. Niestety pół wieku istnienia żelaznej kurtyny, która przedzieliła Europę, budując wizerunek ubogich wschodnioeuropejskich sąsiadów, skutecznie spełniło swoje zadanie. Wobec braku dokładniejszych informacji przeciętny Brytyjczyk niewiele wie o Polakach wykonujących loty bojowe z Wielkiej Brytanii, pływających u boku Royal Navy na własnych okrętach albo walczących wraz z Armią Brytyjską w Afryce, we Włoszech czy w Europie Zachodniej.

Wciąż wydaje się dziwne, że podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i kobiet z Polskich Sił Powietrznych, dla których Zjednoczone Królestwo było tymczasowym i jedynym domem. Z drugiej strony większość Kowalskich i Nowaków żyjących ponad półtora tysiąca kilometrów stąd, w Polsce, najczęściej nie ma pojęcia o skali polskiego zaangażowania w alianckie siły na Zachodzie. Jest to efekt komunistycznej cenzury.

Polskie zasługi w Anglii

Polacy, jeśli znają wybrane podstawowe informacje na temat Dywizjonu 303, zawdzięczają to jedynie napisanej w 1942 roku powieści Arkadego Fiedlera Dywizjon 303, która jest w polskich szkołach lekturą obowiązkową. Ludzie ci, obecne dorosłe pokolenie wolnej Polski, a co jeszcze bardziej niepokojące, także i młodzież, nie mają pojęcia o jakimkolwiek większym udziale i osiągnięciach Polaków podczas wojny. Być może mówi im coś sformułowanie „bitwa o Anglię”, lecz ze względu na nazwę zawierającą odniesienie geograficzne kojarzy się ono ze wszelkimi operacjami prowadzonymi przez Polskie Siły Powietrzne z baz w Wielkiej Brytanii w latach 1940–1945, nie zaś z tym jednym konkretnym rozdziałem wojny, który miał tak brzemienny wpływ na historię.

Skrajnym optymizmem byłoby oczekiwać od brytyjskiej opinii publicznej znajomości zaangażowania Polaków w programy odszyfrowywania Enigma i Ultra czy dzielności żołnierzy polskiego II Korpusu, którzy we Włoszech w 1944 roku przypuścili rozstrzygający szturm na Monte Cassino.

Kto wie, że wykrywacz min opracowali dwaj polscy oficerowie lub że polska Armia Krajowa zdobyła rakietę dalekiego zasięgu V2 i przewiozła jej elementy do Wielkiej Brytanii? Jaki jest stan naszej wiedzy na temat działań polskiej Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich podczas obrony Tobruku w 1941 roku lub 1 (polskiej) Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która ocaliła brytyjskich spadochroniarzy generała Roberta Urquharta, otoczonych w Oosterbeek podczas tragicznej operacji „Market Garden” we wrześniu 1944 roku?

fot.Ad Meskens / Wikimedia Commons Kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, zabrakło na nim emblematów polskich dywizjonów 302 i 303. Dopiero w późniejszym czasie dodano polskie dywizjony

Czy zdajemy sobie sprawę, że istniał ktoś taki jak Roman Czerniawski? Ten polski lotnik jako podwójny agent, „Brutus” i „Armand”, odegrał kluczową rolę we wprowadzeniu Niemców w błąd co do miejsca lądowania aliantów we Francji w 1944 roku. Ile powiedziano o polskich dywizjonach, które odniosły najwięcej zwycięstw podczas katastrofalnego rajdu na Dieppe w 1942 roku?

Po konferencjach w Teheranie, Jałcie i w końcu w Poczdamie, gdzie przypieczętowano los najwierniejszego sojusznika Wielkiej Brytanii, niesławne usunięcie Polski z mapy powojennego świata bardzo utrudniło ludziom dochowanie wierności prawdzie; dlatego też wszystkie wymienione powyżej dokonania zostały nieomal z kretesem pogrzebane w niepamięci. Prawdą jest, że latem 1940 roku, w obliczu ciężkich strat, Fighter Command, dowództwo jednostek myśliwskich, oraz stojący na jego czele generał Hugh Dowding zmagali się z problemem znalezienia wykwalifikowanego personelu latającego zdolnego stawić czoło obezwładniającej potędze niemieckiej Luftwaffe.

Polscy piloci w akcji

Kiedy wykorzystano już wszelkie zasoby, a nawet obsadzono samoloty myśliwskie pilotami bombowców, RAF rozpaczliwie potrzebował doświadczonych i zaprawionych w bojach lotników. I z Polski przybyli tacy właśnie ludzie, mający na swoim koncie dwie kampanie: pierwszą w ojczyźnie, w 1939 roku; drugą we Francji w 1940 roku.

Doświadczywszy straszliwych tragedii na ojczystym niebie, polscy piloci pragnęli znów stanąć do walki. Wbrew niektórym źródłom, błędnie głoszącym, że wojna w Polsce została przegrana w ciągu kilku dni lub nawet godzin od niemieckiej napaści, Polacy walczyli o swój kraj wystarczająco długo i zaciekle, aby w pełni zapoznać się ze stosowaną przez przeciwnika taktyką. Niemcy dobrze poznali umiejętności i determinację polskich pilotów, ponosząc stosunkowo poważne straty. Polacy ci stanowili cenny i doskonale wyszkolony personel wojskowy. Nabyli doświadczenie w zakresie zaawansowanej taktyki walki w Polsce, w tym słynnej i praktycznej formacji czterech palców, często błędnie przypisywanej jedynie Niemcom.

Większość z nich miała również okazję pilotować nowoczesne myśliwce podczas służby we Francji przed jej kapitulacją. Jedynymi przeszkodami trapiącymi Polaków były bariera językowa oraz specyfika obsługi brytyjskich maszyn. Ogólnie rzecz biorąc, układ kokpitu był całkowicie odmienny od tego, do którego przywykli w Polsce, a następnie we Francji. Nie byli również zaznajomieni z imperialnymi jednostkami miary; nie znali galonów, cali, stóp, jardów i mil, bardzo często musieli więc uczyć się rozpoznawać różnice na własnych błędach, niekiedy wręcz za cenę twardego lądowania.

fot.Domena publiczna Winston Churchill przeglądający polskie oddziały w Anglii. Podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i kobiet z Polskich Sił Powietrznych

Nienawidzili ponadto brytyjskiej taktyki latania w szyku klucza (vic), który uważali za zbyt ryzykowny. Opisać codzienność polskich dywizjonów podczas bitwy o Anglię na podstawie oczywistych źródeł jest łatwo, nawet jeśli nie będzie to opis zadowalający. O wiele trudniej jednak o większą dokładność. Stosunkowo prosto da się na przykład prześledzić historię Dywizjonu 303, choćby ze względu na jego sławę, rosnącą popularność i niemal kultowy status, jakim cieszy się w polskiej, a nawet brytyjskiej kulturze oraz literaturze.

Poza dziennikiem operacyjnym, Operations Record Book, comiesięcznymi sprawozdaniami z działań czy meldunkami posiadamy doskonale znany dziennik zapoczątkowany przez osobiste zapiski Mirosława Fericia, które później płynnie przekształciły się w oficjalny dokument. Bez wątpienia ważną rolę odegrały również niezliczone spisane wspomnienia, książki historyczne, a często i nieznane szerzej opowieści, przekazywane przez ojców i dziadków następnym pokoleniom. Także dokumentacja fotograficzna działań Dywizjonu 303 podczas bitwy o Anglię jest dzięki jego szybko zdobytej popularności znacznie bogatsza niż ta poświęcona drugiemu polskiemu dywizjonowi czy pojedynczym pilotom z owego okresu.

W przypadku Dywizjonu 302 stan wiedzy dalece odbiega od ideału, ponieważ brakuje znacznej części danych operacyjnych. Zachowało się niewiele fotografii przedstawiających pilotów lub maszyny jednostki w tym szczególnym rozdziale wojny. Dzięki fragmentarycznym relacjom z udziału Dywizjonu 302 w bitwie o Anglię, opublikowanym przez jego pilotów, między innymi Juliana Kowalskiego, Wacława Króla czy Jana Malińskiego, wiemy dużo więcej nie tylko o ich obowiązkach jako zespołu, ale też o osobistych emocjach i sprzeczkach pomiędzy poszczególnymi osobami.

Tego rodzaju materiały pozwalają autorom i badaczom dokładniej prześledzić historię obu jednostek. Polakom, którzy latali w dywizjonach brytyjskich, jeśli nie zestrzelili wroga lub sami nie zostali strąceni, urzędnicy RAF-u poświęcali mniej uwagi. Zmagali się z zapisem ich obcych nazwisk, bardzo często błędnie je notując w dzienniku operacyjnym dywizjonu. Możemy ustalić, jak często podrywali się z lotnisk lub uczestniczyli w patrolach albo potyczkach z wrogiem. Mniej natomiast wiemy o tym, gdzie przebywali na co dzień i z czym się borykali.

Artykuł stanowi fragment książki Piotra Sikory Tych niewielu. Polscy lotnicy w Bitwie o Anglię, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Rebis

Tych, którzy pozostawili po sobie świadectwa w postaci książek lub pojedynczych luźnych spostrzeżeń, z różnych względów było niewielu. Więcej o ich uczuciach, problemach z językiem i doświadczeniach bojowych na firmamencie Albionu dowiadujemy się od ich brytyjskich towarzyszy broni, którzy uprzejmie raczyli wspomnieć w swoich pamiętnikach tych dziwnych awanturników o słowiańskich nazwiskach.

Historyków i badaczy brytyjskiego i polskiego lotnictwa oraz wiedzionych zwykłą ciekawością amatorów wciąż czeka wiele pracy. Bezpośrednim badaniom i poszukiwaniom oddają się tylko nieliczni specjaliści, czule zwani „maniakami”. Póki mogą liczyć na zachęty i wsparcie ze strony rządów, rozmaitych organizacji i pojedynczych osób, póty na końcu tunelu wciąż będzie majaczyć światełko. W mojej pracy, nie tylko nad tą książką, lecz również w ramach ogólnych badań, miałem szczęście otrzymać wsparcie wielu osób; dzięki Bogu nie było ich „niewielu”.

Źródło:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWielki finał 15. edycji konkursu Miss Polonia Województwa Łódzkiego 2020. Poznaj finalistki! [ZDJĘCIA]
Następny artykułPorozmawiajmy o pasjach: Wojciech Kocot gościem Perspektywy