Podróż ku Bożej niedoskonałości
Taki tytuł, będący wtłoczonym w formę pytania stwierdzeniem, które głosi, że Bóg nie jest doskonały, to oczywista prowokacja. Teologia uczy bowiem – i każdy chyba katolik, który choćby tylko częściowo uczestniczył w katechezie, a pewnie nawet i niejeden nie-katolik jest tego, jak się spodziewam, świadomy – dokładnie odwrotnie, że Bóg właśnie jest doskonały. Że jest – ot, weźmy może tę najpopularniejszą, co rusz powtarzaną triadę Platońską – najwyższą prawdą, najwyższym dobrem i najwyższym pięknem – po łacinie: summum verum, summum bonum et summum pulchrum – a więc, inaczej mówiąc, doskonałą prawdą, doskonałym dobrem i doskonałym pięknem, w których to prawdzie, dobru i pięknie wszystko, co prawdziwe, dobre i piękne, o tyle, o ile jest prawdziwe, dobre i piękne, uczestniczy. Lecz ujmijmy na chwilę, szanowni Państwo, tę całą naszą teologiczną wiedzę w nawias. Nie chodzi o to, żeby przekreślić ją i wyrzucić do kosza, uznawszy ją za nieadekwatną, za nieprzystającą do stanu faktycznego; ale o to idzie, żeby wiedzę tę zawiesić, żeby na moment o niej zapomnieć, by na chwilę ją zarzucić. Po to, żeby poprzez taką operację, poprzez taki eksperyment myślowy na nowo odkryć Boga, to, jaki jest. I żeby tym, jaki jest, jeszcze raz może, kolejny, wzruszyć się, przejąć i zafascynować.
Za przewodnika w tej naszej podróży ku Bożej niedoskonałości – bo na podstawie tego, co dotąd powiedziałem, tak tę naszą podróż możemy krótko scharakteryzować – obierzmy sobie Zbigniewa Herberta; właściwie – muszę wyznać, by nie gniotło mnie sumienie – to nie ja, obmyśliwszy sobie ideę niniejszego tekstu, znalazłem Herberta: było bowiem dokładnie odwrotnie, to Herbert, na którego natrafiłem, który został mi przez kolegę – studenta, ks. Michała Łukaszczyka, ofiarowany, znalazł mnie, zapładniając mój umysł, inspirując mnie, skłaniając mnie do refleksji określonego rodzaju. Otóż w 1957 roku wydał Herbert tomik Hermes, pies i gwiazda, w którym znalazł się wiersz Siódmy anioł. Przeczytajmy tu najpierw ten utwór. Z uwagi na ograniczoność miejsca – zgoda, mało szlachetna to racja dla takiego barbarzyństwa, dla takiej profanacji! – przepisuję go tutaj, brutalnie go zniekształcając: niech będzie mi ten postępek wybaczony. Poszczególne partie – nie strofy, a strofoidy – wiersza znaczę natomiast kolejnymi cyframi.
A zatem: „[1] Siódmy anioł / jest zupełnie inny / nazywa się nawet inaczej / Szemkel [2] to nie co Gabriel / złocisty / podpora tronu / i baldachim [3] ani to co Rafael / stroiciel chórów [4] ani także / Azrael / kierowca planet / geometra nieskończoności / doskonały znawca fizyki teoretycznej [5] Szemkel / jest czarny i nerwowy / i był wielokrotnie karany / za przemyt grzeszników [6] między otchłanią / a niebem / jego tupot nieustanny [7] nic nie ceni swojej godności / i utrzymują go w zastępie / tylko ze względu na liczbę siedem [8] ale nie jest taki jak inni [9] nie to co hetman zastępów Michał / cały w łuskach i pióropuszach [10] ani to co Azrafael / dekorator świata / opiekun bujnej wegetacji / ze skrzydłami jak dwa dęby szumiące [11] ani nawet to co / Dedrael / apologeta i kabalista [12] Szemkel Szemkel / – sarkają aniołowie / dlaczego nie jesteś doskonały [13] malarze bizantyjscy / kiedy malują siedmiu / odtwarzają Szemkela / podobnego do tamtych [14] sądzą bowiem / że popadliby w herezję / gdyby wymalowali go / takim jak jest / czarny nerwowy / w starej wyleniałej aureoli”.
Najintensywniejsze istnienie
Żebyśmy mogli zrozumieć zacytowaną poezję, powiedzieć musimy o dwóch przynajmniej kwestiach. Byłoby ich do omówienia znacznie więcej – ponieważ trzeba by się zagłębić w meandry angelologii – ale ograniczmy się tylko do owych dwóch spraw zasadniczych. One nam tu wystarczą. Zainteresowanych pełnym, a z pewnością pełniejszym od tego objaśnieniem utworu Herberta odsyłam do artykułu Tajemnica siódmego anioła Władysława Panasa: „Roczniki Humanistyczne” 47 (1999) 1, s. 9-26 (tekst jest dostępny online).
Zadanie pierwszorzędne stanowi analiza imienia Herbertowego siódmego anioła, to jest rozczłonkowanie miana „Szemkel” na elementy pierwsze. Imię to poeta najprawdopodobniej wymyślił. Ukuł je zaś on, erudyta, z dwóch słów hebrajskich oraz z jednej hebrajskiej literki. Pierwszy z dwóch tych wyrazów brzmi „el” i oznacza Boga. Z kolei wyraz wtóry to „szem” i znaczy „imię”. „W zasadzie tyle wystarczy – pisze Panas – żeby poznać wielką tajemnicę siódmego anioła, która jest też wielką tajemnicą tego wiersza”. Wiedząc, co wskazano, pojmujemy bowiem, iż „Szemkel” to „Imię Boże”, „Imię Boga”. Choć dochodzi jeszcze do onych dwóch słów literka „k”. Dociekliwy czytelnik będzie chciał z pewnością wiedzieć, czy i to „k” coś znaczy. Tak, znaczy. Ponieważ język Żydów ma tę niebywałą właściwość, że jego potencjał semantyczny jest nieomal nieograniczony, możliwe są dwie wykładnie znaczenia tego naszego skromnego „k”. Po pierwsze, można je interpretować jako końcówkę sygnującą drugą osobę liczby pojedynczej rodzaju męskiego. Wówczas miano siódmego anioła tłumaczy się tak: „Twoim imieniem jest Bóg”. Po drugie natomiast „k” można uznać za „szkielet spółgłoskowy wyrazu formującego wyrażenie o charakterze porównawczym”. W takim zaś układzie odpowiadałoby mu polskie „jak”. Przyjmując taką perspektywę, imię „Szemkel” należy więc przeistoczyć w następujące wyrażenie: „Twoje imię jest jak Bóg”. Niezależnie jednak od tego, jak rozstrzygniemy kwestię „k” w jej szczegółach, wolno nam skonstatować, że „Szemkel” to „Imię Boże”. „Imię Boże – podsumowuje Panas – czyli […] prawdziwa i pełna nazwa Stwórcy. Święte, wielkie i tajemnicze imię, którego pobożni Żydzi nigdy nie wymawiali, a jeśli pisali, to jedynie w formie spółgłoskowego tetragramu JHWH, imię objawione przez samego Boga Mojżeszowi na Synaju: Jestem, Który Jestem, Jahwe. I tak właśnie w wierszu Herberta nazywa się siódmy anioł. Jak Bóg”.
Przejdźmy do sprawy wtórej. O swoim siódmym aniele mówi Herbert w czytanym tu wierszu zupełnie inaczej niż o pozostałych sześciu jego towarzyszach. Owóż wyłącznie w odniesieniu do Szemkela podmiot liryczny używa czasownika „jest”, a co za tym idzie, tylko kiedy rzecze o Szemkelu, posługuje się konstrukcjami syntaktycznie pełnymi, a zatem zdaniami, podczas gdy w przypadku pozostałych istot duchowych konsekwentnie operuje równoważnikami zdań, to jest składnią eliptyczną, w której pomija się owo „jest”. Pięć razy występuje w naszym wierszu imię „Szemkel” i sześć razy stwierdza osoba mówiąca w utworze, jaki Szemkel jest albo jaki nie jest: „jest zupełnie inny”, „jest czarny i nerwowy”, „był wielokrotnie karany”, „nie jest taki jak inni”, „dlaczego nie jesteś doskonały”, „popadliby w herezję / gdyby wymalowali go / takim jak jest”. O innych zaś aniołach poeta mówi tylko w taki sposób: „Gabriel / złocisty / podpora tronu”, „Rafael / stroiciel chórów”, „Azrael / kierowca planet / geometra nieskończoności”. Jaki z tej filologicznej obserwacji płynie wniosek? Taki: Szemkel jest tym spośród aniołów, któremu właściwe jest najintensywniejsze istnienie; ze wszystkich aniołów on jeden istnieje najsilniej, ze wszystkich aniołów on jeden jest tym, który najbardziej jest. Tak uzmysławiamy sobie, że między Szemkelem a pozostałymi aniołami istnieje różnica ontologiczna: on nie jest taki jak oni, a oni nie są tacy jak on; innymi słowy różnicę tę można by wyrazić tak: podczas kiedy on jest, oni nie-są albo są w jakieś tylko marnej, lichej mierze. I znów myśl nasza biegnie ku objawieniu się Boga Mojżeszowi na Synaju: „Jestem, Który Jestem”. Szemkel jest jak ten, który mówi o sobie: „Jestem, Który Jestem”. Jest Szemkel jak Bóg.
Szkoła uczenia się Boga
Za Władysławem Panasem objaśniwszy sobie dwie konstrukcyjne – gdyż powiedzieć o nich, że są filologiczne, to chyba jednak powiedzieć o nich za mało – osobliwości zajmującego nas tu wiersza Herbertowego, możemy, mniemam, przejść do interpretacji tegoż utworu, naturalnie, do jakieś tylko propozycji interpretacji tego utworu. Przyjmijmy, że opowiada on o rzeczywistości duchowej, którą stanowi zastęp anielski. O rzeczywistości tej, usiłując ją opisać, wypada nam powiedzieć nie tylko, że jest niecielesna, niematerialna, czyli duchowa, ale także, że jest doskonała, ponieważ tworzących ją aniołów jest siedem, a siedem to liczba w tradycji biblijnej symbolizująca całość, pełnię, a zatem doskonałość. Z tym, że doskonałość owej rzeczywistości anielskiej uobecnia się i objawia w wypadku sześciu tylko aniołów: Gabriela, Rafaela, Azraela, Michała, Azrafaela i Dedrael, całych złotych, dostojnych, wszechmądrych. Siódmy bowiem anioł, Szemkel, Bóg – tak, wszystko wskazuje na to, iż w Szemkelu widzieć trzeba Boga! – od nich odstaje, będąc ich przeciwieństwem: jest czarny, nerwowy, a jego głowę zdobi zniszczona, zużyta już aureola. Tamtych sześciu robi wszystko podług swojej doskonałości, stosownie do swojej wielkiej, wspaniałej godności: przede wszystkim odpowiedzialnie, pieczołowicie i kompetentnie zajmują się oni powierzonymi sobie dziedzinami. Ponadto zaś z całego tekstu zdaje się wynikać – odnotujmy, iż podmiot liryczny nie mówi o tym wprost, co może nie być bez znaczenia – że, jak to na aniołów przystają, parają się oni także, owszem, ratowaniem grzeszników, ale ratowaniem grzeszników legalnym, prowadzonym zgodnie z ustanowionymi regułami, w porządku, jaki w tym celu przewidziano. Tymczasem Szemkel-Bóg nie troszczy się o swoją doskonałość, ba, ma ją za nic: gorliwie, niezmordowanie i niestrudzenie, uwijając się, w wiecznym pośpiechu wbrew zasadom wyciąga grzeszników z otchłani i przemyca ich do nieba. Za to, co czyni, wiele razy był już dotychczas ganiony i karany, lecz nie przejął się on wcale i nie zamierza się on wcale przejmować tymi przyganami i karami, nic owe nagany i kary nie zdołały i nic nie zdołają w nim i w podejmowanej przezeń aktywności zmienić. Wie on wszak, jakie jest jego zadanie, jakie jest jego posłannictwo, i to swoje zadanie i posłannictwo wiernie, arcywiernie spełnia, bo kocha je spełniać. I jeszcze – co zakrawa na absurd – tamci anieli, wyzłoceni i prześwietni, żywią przekonanie, że to oni, doskonali, udzielają jemu, Szemkelowi-Bogu, niedoskonałemu, łaski, zezwalając być mu w znakomitej swojej drużynie, bo tak w istocie, sądzą, biedni, by sprawiedliwości stało się zadość, za swoje sprawowanie winien on z ich teamu zostać wykluczonym. Prawda zaś jest dokładnie odwrotna: to on, Szemkel-Bóg, niedoskonały, a w tej swojej niedoskonałości o całe lata świetlne doskonalszy jednak w gruncie rzeczy od doskonałości, im, doskonałym, którzy jednak okazują się nie tak znów doskonali, wyświadcza łaskę, znosząc ich niedoskonałą doskonałość, pozwalając im przebywać w swoim doskonale niedoskonałym towarzystwie.
Wiersz Herberta, uważam, stanowi zakamuflowaną co prawda, ale zadziwiającą, wprawiającą w olśniewający zachwyt, gdy się już ją rozkoduje i dobrze zrozumie, pochwałę Boga i Bożego miłosierdzia. Uświadamia on – może dlatego, iż w bardzo konkretny sposób portretuje Boga, iż przedkłada nam jego, Boga, sugestywny, zapadający w pamięć obraz – na nowo, z jakąś niesamowitą siłą, jakże mocno Bóg kocha ludzi, grzeszników i jak wielce o nich, o zdobycie ich dla siebie na wieczność się stara. Nie, nie brzydzi się grzesznikami, nie gardzi nimi, w jakimkolwiek stopniu nie są mu oni niemili; co więcej, odczuwa z nimi wspólnotę, jest im podobny, jest całym sobą z nimi związany. Bez reszty pochłania go jego misja, zapamiętale oddaje się wypełnianiu swojego przeznaczenia: w tę i we w tę, z dołu do góry i z góry do dołu, biega pośpiesznie, nosząc na ramionach swoje ukochane, grzeszne łupy. Czyż taki Bóg nie fascynuje? Czyż taki Bóg nie przyprawia o szybsze bicie serca?
Zarazem utwór Herberta stawia pytanie – ważne, doniosłe pytanie – o nasz obraz Boga, o nasze wyobrażenie Bożej doskonałości. Czy nasza koncepcja Bożej doskonałości nie zafałszowuje, nie wykrzywia aby naszego obrazu Boga? Acz nie dość to jeszcze powiedziane: trzeba by tu bowiem spytać dosadniej. Mianowicie: czyż wizerunek Boga, jaki w sobie pielęgnujemy, jaki mamy odciśnięty w naszej duszy, nie jest w swej naturze zdeformowany, czyż nie jest on w swoich podstawach zniekształcony, wykoślawiony doszczętnie, tak, że do Boga samego przystaje on, jeśli w ogóle, w niewielkim tylko stopniu? I dalej: czy nie jesteśmy czasem więźniami naszej wizji doskonałego Boga? Czy ta nasza wizja Boga doskonałego nie utrudnia nam czasem z Bogiem obcowania i kontaktu? I czy prócz tego nie komplikuje nam ona relacji z bliźnimi, z naszymi siostrami i braćmi – ludźmi? Wróćmy, mili Państwo, do tytułu niniejszego felietonu. Coś mi się zdaje, że mógłby on być piękną modlitwą, krótką a głęboką, mógłby stanowić on dla nas szkołę uczenia się Boga, miejsce pojmowania prawdy, miejsce wdrażania się w prawdę o Bogu: dlaczego, Boże, nie jesteś doskonały?…
ks. Łukasz Libowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS