– Nareszcie wakacje! – kot Znaczek, od samego rana, podekscytowany przechadzał się po sklepie dla kolekcjonerów, raz po raz wskakując, a to na ladę, a to na okienny parapet, by popatrzeć na zalany słońcem rynek.
– Słoneczko jak na plaży w Gujanie, co Znaczek? – zapytał w końcu pan, widząc, że jego kocisko przyjmuje pozę niczym cynamonowy ocicat z pewnego popularnego, gujańskiego, 60-dolarowego znaczka, który trafił nawet do „Encyklopedii znaczków pocztowych”.
– Też byś tak chciał, co? Skromnością to ty, Znaczek, nie grzeszysz…
Ale kot puścił mimo uszu tę uwagę pana, który, owszem, z pięknej słonecznej pogody także się cieszył. Natomiast martwił go fakt, że – jak w każde wakacje – do sklepu zaglądać będzie znacznie mniej klientów.
– Co robić? Co robić… – zafrasował się właściciel przybytku dla kolekcjonerów. – Może zrobimy jakiś mały remont?
Znaczek na te słowa aż skulił się w sobie.
– Co to, to nie, mój panie… – błyskawicznie rzucił w myślach, co pan chyba (telepatycznie?) wychwycił, bo chwilę potem przyszedł mu do głowy już zupełnie inny pomysł.
– A może zrobimy w końcu porządek z zalegającymi nam na zapleczu znaczkami, co kocie?
Na te słowa Znaczek od razu zeskoczył z niskiego parapeciku, na którym co starsi klienci lubili czasem przysiąść, i podreptał – niby to od niechcenia – na zaplecze, by przyczaić się przy wspomnianych przez pana znaczkach.
Znajdowały się one w dwóch wielkich kartonach. Powrzucane luzem. W setkach, a może i tysiącach egzemplarzy. Nie miały wielkiej wartości finansowej, za to uciechy z oglądania było przy nich co niemiara. Więc Znaczek już nie mógł się doczekać, gdy przysiądzie na blacie biurka i zacznie się przypatrywać kolejnym egzotycznym walorom, wyciąganych przez pana z pudeł pincetą.
Pan oglądał je przez lupę – Znaczek swym doskonałym, wszechwidzącym kocim wzrokiem. Wzrokiem, którym dostrzegał nie tylko szczegóły dla ludzi niewidoczne, ale i takie, które nabierały sensu dopiero w czasie długich godzin kociego snu.
– No właśnie. Znaczki znaczkami, ale teraz już pora na drzemkę… – doszło do wniosku kocisko i pomaszerowało z powrotem na parapet, gdzie w kącie czekał na niego jego ulubiony czarno-zielony kocyk.
*
Gdy tylko wygodnie się na nim ułożył – a to Znaczek potrafił robić błyskawicznie – momentalnie zasnął, przenosząc się do krainy do złudzenia przypominającą tę, z pewnego pięknego, stufrankowego, gwinejskiego znaczka, na którym dostrzec można było palmy, latarnię morską i plażę, na której Znaczek oczywiście też się znalazł.
Cynamonowego ocicata nie było mu jednak dane tam spotkać (ten urzędował przecież na znaczku gujańskim, nie gwinejskim), więc nasz koci bohater ruszył żwawo przed siebie, ciekawy, co też może znajdować się za palmą, bo tego, na znaczku znajdującym się w klaserze pana, widać już nie było.
Jakieś zarośla? Jakiś inny, przekradający się przez nie kot?
– Felis pardalis. 25 centów. Trynidad i Tobago… – pierwsze skojarzenia przelatywały przez śniący umysł Znaczka, który jednak chwilę później myślami był już gdzie indziej. Usłyszał bowiem przedziwną melodię, graną przez jakiegoś afrykańskiego chłopca na bolonie.
Znaczek dostrzegł ten osobliwy instrument muzyczny oraz to, że głowę muzykanta, chroniło przed słonecznym żarem kufi, ale to było wszystko, co widział. Niezwykłe, hipnotyzujące wręcz dźwięki, kazały mu iść dalej, i dalej, więc, niczym w transie, poddał się im, przemierzając kolejny metry, a może i kilometry, egzotycznego pustkowia.
Nagle rozpętała się najprawdziwsza burza piaskowa. Wielbłądy? Arabowie? Znaczek chyba dostrzegał ich sylwetki w oddali, ale nie był w stanie do nich podejść. Zresztą chwilę później jakiś wir porwał go, unosząc wysoko nad ziemię, a kiedy w końcu z powrotem na niej wylądował, znalazł się już w zupełnie innym miejscu. Przed bramą wielkiego zamczyska, która chwilę potem otwarła się i wypadli przez nią rycerze na koniach.
Gdy ostatni zbrojny przejechał przez prowadzący do zamku most zwodzony, Znaczek ruszył w stronę twierdzy, na której dziedzińcu stał jakiś mężczyzna w koronie na głowie.
– Mircea cel Bătrân… – wyszeptało kocisko. I tę postać znało ze znaczków. Ale po chwili nie zwracało już na niego uwagi, bo oto na dziedzińcu pojawił się przedziwny ni to gołąb, ni to paw, którego skrzydła wyglądały niczym złote kłosy zboża.
– Ptaszysko! – odruchowo zareagował Znaczek i ruszył w pogoń za przedziwnym stworzeniem, nie pamiętając we śnie, że to tylko cień, kształt, zarys ze starego polskiego znaczka, wartego dawne 60 zł, a wydanego z okazji kongresu ZSL w 1969 roku.
Kot gonił go i gonił. Przebierał łapkami. Już łapał, to za jedno źdźbło, to za drugie, ale te wciąż wymykały mu się lub łaskotały po nosie, czy wibryssach.
W pewnym momencie Znaczek nie mógł już tego łaskotania wytrzymać. Coraz bardziej nerwowo zaczął odganiać kłosy. Bronić się przed nimi. Aż wreszcie… obudził się i zorientował, że to tylko jakieś przywiane do sklepu – przez wiatr, czy przeciąg – źdźbło trawy wylądowało na jego pyszczku, nie dając mu spokoju.
Pan zauważył kątem oka co się stało, ale wolał nie narażać się Znaczkowi, więc udawał, że nic nie widzi. Tymczasem Znaczek, chwilę później, podgryzał już niesforne ździebełko, rozmyślając, co jeszcze przyśni mu się, a może i przydarzy naprawdę w rozpoczęte właśnie wakacje…
KONIEC
Choć nie do końca, bo poniżej można jeszcze zobaczyć kilka znaczków, które tak namieszały we śnie naszemu bohaterowi:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS