Hiszpania jest najbardziej dotkniętym przez koronawirusa krajem w Europie. Z powodu kwarantanny wychodzić z domu można tylko do pracy i po zakupy. Ograniczenia dotyczą też 50,000 mieszkających tu Polaków, ale… 10 maja, żeby zagłosować, będą musieli udać się do Barcelony lub Madrytu. Jedynie taką opcję zostawił im polski rząd. I nic to, że niektórych z nich od najbliższego punktu wyborczego dzielą nawet 2,000 kilometrów. I ocean.
W Hiszpanii od 14 marca obowiązuje stan alarmowy. Według statystyk hiszpańskiego Ministerstwa Zdrowia, do dnia 25 kwietnia włącznie w kraju zanotowano w kraju ponad 223 tys. przypadków koronawirusa. Z powodu pandemii zmarło już ponad 26 tys. osób. W ubiegłym tygodniu premier Pedro Sanchez zapowiedział, że restrykcje potrwają przynajmniej do 9 maja. Oficjalnych informacji, co nastąpi po tym, na razie brak, ale wiadomo że wychodzenie z kwarantanny będzie się odbywać stopniowo i może potrwać do końca maja. Pierwszym krokiem do normalizacji będzie zapewne możliwość opuszczania domu bez zaświadczenia, że jest to konieczne.
Dopóki stan alarmowy trwa, wychodzenie z domu jest możliwe tylko w celu realizacji niezbędnych potrzeb (zakupy spożywcze, wizyty w aptekach i bankach, dojazdy do miejsca zatrudnienia, opieka nad osobami starszymi i niepełnosprawnymi), a kierowcy przemieszczający się po krajowych drogach mają obowiązek okazywania odpowiednich zaświadczeń od pracodawcy. W samochodach prywatnych może podróżować tylko kierowca, a taksówki muszą przewozić pasażerów indywidualnie. Krajowe środki transportu – samoloty, pociągi i autobusy – ograniczyły liczbę kursów o połowę. Na kursy, które się odbywają, mogą sprzedać tylko 33 proc. dostępnych miejsc. Loty komercyjne i prywatne na Wyspy Kanaryjskie i Baleary zostały zawieszone – dla tych, którzy podróż absolutnie muszą podjąć, pozostawiono po jednym locie dziennie do kilku największych miast na półwyspie. Podróżować można tylko w sprawach „niecierpiących zwłoki”. To w teorii. W praktyce, kiedy ktoś próbuje kupić bilet kolejowy z Walencji, do Madrytu (odległość: 357 km), okazuje się że jest to niemożliwe. Z Majorki można by przylecieć i wylecieć 10 maja. Za to mieszkańcy Wyspach Kanaryjskich – Polaków jest tam 4,500 – aby móc zagłosować musieliby spędzić w Madrycie trzy noce. Wszystkie hotele są oczywiście zamknięte, a Madryt i okolice to krajowe epicentrum pandemii.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaapelowało do Polaków przebywających w Hiszpanii o przestrzeganie lokalnych przepisów. Informacje o restrykcjach, aktualizacje rozporządzeń i szczegółowe wytyczne dostępne są też na stronie Ambasady RP w Madrycie. W środę 22 kwietnia na tej samej stronie pojawił się komunikat o utworzeniu okręgów wyborczych i powołaniu komisji w celu przeprowadzenia 10 maja wyborów na Prezydenta RP. Oddanie głosu będzie możliwe tylko w trzech placówkach – siedzibach konsulatów w Madrycie i Barcelonie, oraz w budynku Ambasady.
To duża zmiana w porównaniu z poprzednimi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi, które przeprowadzane były 8-10 okręgach – oprócz głównych placówek dyplomatycznych, głosować można było również w Maladze, Walencji i Pampelunie, oraz na Teneryfie, Gran Canarii i Majorce. W obecnej sytuacji, wyborcy z Alicante musieliby pokonać 400, z Andaluzji – 500 km, a z Teneryfy – prawie 2,000 km do najbliższej komisji wyborczej.
Placówki dyplomatyczne wydają tylko potwierdzenia wpisania do spisu wyborców. Czy taki dokument wystarczy, aby przejechać przez kraj do najbliższego punktu głosowania, nie wiadomo. Rafael Novella, prawnik z Walencji, uważa że zaświadczenie o wpisaniu na listę wyborców powinno wystarczyć. Ale – zastrzega – jest to sytuacja bez precedensu. Nie wiadomo więc, jak należałoby zastosować istniejące normy prawne. Polskie placówki dyplomatyczne są terytorium Polski, wobec czego nie muszą się stosować do przepisów o stanie alarmowym. Ale już obywatele Polski w drodze na głosowanie muszą tych przepisów przestrzegać. Czy policja będzie skłonna uznać głosowanie za „wyższą konieczność”?
Chcąc zagłosować, próbowałyśmy dowiedzieć się, czy konsulat byłby w stanie nam w tym pomóc. Konsulowie, również honorowi, do których udało się dodzwonić, mówią że na ewentualne wybory będziemy musiały się dostać we własnym zakresie. Pojawiają się też wątpliwości dotyczące tego, czy Hiszpania zezwoli na organizację wyborów.
– Tylko nie wiadomo, który organ państwowy mógłby ich zabronić – komentuje Rafael Novella, zastrzegając, że jego wypowiedź to niewiążąca opinia. Radzi skontaktować się ze specjalistą od prawa konstytucyjnego, a po namyśle dodaje, że najlepiej by było zasięgnąć również opinii eksperta od prawa międzynarodowego publicznego. Przepisu o stanie alarmowym używa się niezwykle rzadko. Odkąd w 1978 uchwalono w Hiszpanii obecną konstytucję, korzystano z niego tylko dwa razy, a ten poprzedni miał związek z kryzysem w ruchu lotniczym, nie z pandemią. Nie wiadomo więc, jak stan alarmowy może wpłynąć na możliwość głosowania hiszpańskiej Polonii.
– Do tej pory głosowałam we wszystkich wyborach – mówi Monika Jakacka Márquez, prezes Stowarzyszenia Polskiego w Grenadzie „Sami Swoi”. – Ale cztery godziny jazdy w jedną stronę, w stanie alarmowym i z koniecznością tłumaczenia się policji? – nie wyobrażam sobie tego. Poza tym, liczba zachorowań w Madrycie jest dużo większa, niż na południu kraju. Przecież nie po to rząd wprowadził ograniczenia, żeby ludzie masowo zjeżdżali się do centrum epidemii, a potem wracali do swoich miasteczek.
Danuta Chałat, mieszkanka Katalonii, wspomina jesienne wybory parlamentarne: – Do głosowania ustawiały się bardzo długie kolejki. Jeśli 10 maja sytuacja się powtórzy, wszyscy czekający przed konsulatem ryzykują otrzymanie mandatu. Poza tym, w takiej sytuacji bardzo trudno zachować zalecany dystans.
Na swojego kandydata raczej nie zagłosuje też Ewa Pawłowska, prezes Polskiego Stowarzyszenia Kulturalnego Polonia w Galicji. gdzie mieszka około tysiąca Polaków. W regionie już wcześniej nie było obwodu wyborczego i do 2018 roku lokalna Polonia głosowała tam korespondencyjnie.
– Była to bardzo prosta i wygodna procedura, nie rozumiem, dlaczego potem z niej zrezygnowano – mówi Pawłowska – Wypełnione karty odsyłało się pocztą do Ambasady, najpóźniej dwa dni przed wyborami musiały znaleźć się w Madrycie. Wybory korespondencyjne to dobre rozwiązanie dla Polonii, zwłaszcza tej, która mieszka w mniej centralnych regionach – dodaje.
Nadzieję na przeprowadzenie wyborów w formie korespondencyjnej wyraził w środowym wywiadzie dla RFM wiceminister spraw zagranicznych, Szymon Szynkowski vel Sęk. Zdaniem wiceministra, powszechne głosowanie korespondencyjne ma szansę się odbyć, pod warunkiem, że przyjęta zostanie ustawa z 6 kwietnia, nad którą od ponad dwóch tygodni pracuje Senat.
– W tym momencie brzmi to nierealnie. Nie dostaliśmy żadnych informacji od konsulatów, a sama hiszpańska poczta działa w bardzo ograniczonym trybie. Śledzimy statusy naszych przesyłek międzynarodowych, nadanych jeszcze przed wybuchem pandemii – od 17 marca paczki i listy są zatrzymywane w punkcie kontrolnym w Madrycie – dodaje Monika Jakacka Márquez.
W konsulatach i ambasadzie zostały już powołane komisje wyborcze. Mimo obaw, że nikt nie odważy się w nich zasiąść, placówkom udało się zapełnić wymagane pięć miejsc w każdym obwodzie.
Urszula Sas, mieszkanka Katalonii i jedna z założycielek grupy na Facebooku „Polonia NIE ma wyboru”: – Zgłaszają się do nas Polacy z całej Hiszpanii – z Andaluzji, Walencji czy Galicji, skąd do najbliższych komisji wyborczych jest kilkaset kilometrów. W praktyce zagłosują tylko ci, którzy mieszkają w Madrycie lub w Barcelonie – przecież nawet wjazd do miasta wiąże się z koniecznością okazania zaświadczenia Za nieuzasadnione poruszanie się po mieście grozi mandat, minimum 600 euro. Być może część policjantów zrozumie obywatelską potrzebę oddania głosu, ale wolimy tego nie sprawdzać. Chcemy wziąć udział w wyborach, ale w normalnych warunkach, nie ryzykując mandatu i przede wszystkim – zdrowia swojego i naszych bliskich – mówi Sas.
Wybory prezydenckie 10 maja. Cała Polonia ma problem
W akcję „Polonia NIE ma wyboru” włączyli się Polacy mieszkający, m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji i we Włoszech, gdzie poruszanie się po kraju jest bardzo ograniczone. Oficjalne restrykcje obowiązują tam do 3 maja, a dalsze decyzje rząd ma podjąć w przyszłym tygodniu. Wiadomo jednak, że ograniczenia będą znoszone powoli i stopniowo.
Kalabria jest zamknięta do końca maja, nie mamy możliwości głosować – mówi mieszkanka tego regionu, Józefina Plesner. – Walczyliśmy o utworzenie tu obwodu wyborczego. Wysłaliśmy petycję do MSZ, wystosowaliśmy interpelacje – senatorską (Marcin Bosacki) i poselską (Marcelina Zawisza). Wyszło jak wyszło. W czasie ostatnich wyborów czekaliśmy pod Ambasadą w Rzymie 3-4 godziny – dodaje Plenser i wysyła nam zdjęcia tłumu pod ambasadą. – Niemożliwe, aby burmistrz Rzymu zgodziła się teraz na takie zgromadzenie.
Ambasada RP w Rzymie ostrzega na swojej stronie internetowej że „należy liczyć się ze znaczącymi utrudnieniami wynikającymi z podejmowanych ad hoc przez władze włoskie działaniami prewencyjnymi, w tym kontrolami na lotniskach, dworcach i drogach publicznych” Jednocześnie Ambasada informuje, że na terenie Włoch zostały powołane trzy komisje wyborcze: w Rzymie, Mediolanie i na Sycylii.
Czytaj też: Po pięciu latach wylądowaliśmy w punkcie, w którym Kaczyńskiemu pozostaje wypowiedzenie zaklęcia „szach i mat”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS