A A+ A++

Cóż to był za wieczór. Liverpool ośmieszył Manchester United, wygrywając 7:0 (tak, to nie błąd). Gospodarze byli zabójczo skuteczni, oddali osiem celnych strzałów. O przyjezdnych lepiej nie wspominać. To była kompromitacja w ich wykonaniu.

Tomasz Galiński

Tomasz Galiński


PAP/EPA
/ Peter Powell
/ Na zdjęciu: Cody Gakpo (w środku)

Może i Liverpool doznał klęski w meczu z Realem Madryt w 1/8 finału Ligi Mistrzów, ale w Premier League radzi sobie w ostatnim czasie bardzo dobrze, co potwierdził w niedzielnym starciu z Manchesterem United, demolując rywala aż 7:0. Pięć ostatnich meczów w lidze to cztery zwycięstwa, jeden remis i zero straconych goli.

To był magiczny wieczór na Anfield. Kolejny. Chyba nawet najbardziej optymistycznie nastawieni kibice nie spodziewali się aż tak imponującej wygranej. Gospodarze wznieśli się na poziom po prostu nieprawdopodobny i nie dali najmniejszych szans drużynie Erika ten Haga, dzięki czemu tracą do czwartego miejsca w tabeli już tylko trzy punkty, a mają o jeden mecz rozegrany mniej niż Tottenham.

Bohaterów było wielu, natomiast na pierwszy plan wybijają się Cody Gakpo, Darwin Nunez i Mohamed Salah, którzy strzelili po dwa gole, ale to był tylko dodatek, bo wykonali świetną pracę przez całe spotkanie. Wybornie zagrał też choćby Andrew Robertson (doskonała asysta przy golu na 1:0), a w środku pola dyrygował Fabinho. Tak można wymieniać i wymieniać.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: dla takich akcji przychodzi się na stadion

Liverpool strzelał gole w newralgicznych momentach. Tuż przed końcem połowy oraz na początku drugiej, gdy gospodarze ukąsili dwukrotnie. Już wtedy sprawa wydawała się rozstrzygnięta. Z czego wziął się pierwszy gol? Alisson wznowił grę z piątego metra, a potem całą robotę zrobił Robertson. Z kolei trzeci to perfekcyjnie rozegrany kontratak. Ekipa z Manchesteru była totalnie rozbita. A później z ich perspektywy było jeszcze gorzej, bo dublety skompletowali wspomniani Darwin Nunez i Salah, a dzieła zniszczenia dopełnił Roberto Firmino. Defensywa United po prostu się kompromitowała. Dla Liverpoolu nie miało znaczenia, czy na tablicy wyników wyświetlało się 4:0, czy 7:0. Oni cały czas pressowali, chcieli jak najmocniej upokorzyć przeciwnika.

Tak jak podopieczni Juergena Kloppa byli konkretni, tak rywale zdecydowanie nie. Trudno przypomnieć sobie jakąkolwiek klarowną sytuację z ich strony. Raz, jeszcze przy wyniku 0:0, minimalnie obok bramki strzelał głową Bruno Fernandes. Trochę mało, żeby powalczyć z tak dobrze dysponowanym przeciwnikiem. Po przerwie była jeszcze niezła okazja Marcusa Rashforda, który trafił w słupek, ale o czym tu w ogóle rozmawiać. Przyjezdnych na boisku zwyczajnie nie było.

Liverpool FC – Manchester United 7:0 (1:0)
1:0 Cody Gakpo 43′
2:0 Darwin Nunez 47′
3:0 Cody Gakpo 50′
4:0 Mohamed Salah 66′
5:0 Darwin Nunez 75′
6:0 Mohamed Salah 83′
7:0 Roberto Firmino 88′

Składy:

Liverpool: Alisson – Trent Alexander-Arnold, Ibrahima Konate, Virgil van Dijk, Andrew Robertson – Jordan Henderson (78′ Stefan Bajcetić), Fabinho (79′ James Milner), Harvey Elliott (85′ Curtis Jones) – Mohamed Salah, Cody Gakpo (79′ Roberto Firmino), Darwin Nunez (78′ Diogo Jota).

Man. United: David de Gea – Diogo Dalot, Raphael Varane, Lisandro Martinez, Luke Shaw – Antony, Casemiro (77′ Marcel Sabitzer), Fred (58′ Scott McTominay), Wout Weghorst (58′ Alejandro Garnacho), Bruno Fernandes – Marcus Rashford (85′ Anthony Elanga).

Żółte kartki: Fabinho, Salah (Liverpool) oraz Antony, Lisandro Martinez, McTominay (Man. United).

Sędzia: Andy Madley.

CZYTAJ TAKŻE:
Cztery minuty, które wstrząsnęły Barceloną. Kompromitacja dublera “Lewego” [WIDEO]
Co z powołaniem dla Milika? Te słowa wiele wyjaśniają


Skomentuj

11

Zgłoś błąd


Komentarze (11)

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMarek Mioduszewski zrezygnował z funkcji prezesa
Następny artykułPaweł Halaba: Rywale dominowali