Jako widzowie mamy do czynienia nie tylko z aktorami grającymi w spektaklach, lecz także z efektami tzw. decyzji repertuarowych. Dlaczego ten, a nie inny tytuł, autor? Co dyrekcja i reżyser ze swoją ekipą mieli albo nie mieli na myśli? Podjęli decyzję, żeby się oglądało, żeby się podobało, żeby się grało? A może chcą sobie za pomocą tytułu pofilozofować albo zabrać głos w tej słynnej, mitycznej „debacie społecznej”? Tego rodzaju myśli towarzyszyły mi w drodze do domu po obejrzeniu „Dekalogu”, najnowszej premiery w warszawskim Teatrze Narodowym. Do konkluzji nie dotarłem, dokładnie tak samo jak reżyser Wojciech Faruga, który śmiało sięgnął po narodowy skarb – scenariusze Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza składające się na cykl 10 filmów fabularnych.
Dekalog, ten biblijny, a także filmowy, jak wiadomo, jest na 10 różnych tematów. Teatralny „Dekalog” Farugi opowiada je wszystkie naraz, w skondensowanej formie spektaklu długachnego, gęstego od przeplatających się wątków. Ambitne to przedsięwzięcie, wszechogarniające, niczym misterium rozpoczynające się od Adama i Ewy, a zakończone Męką Pańską i jeźdźcami Apokalipsy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS