A A+ A++

Album „KL Plaszow. Archeologia miejsca pamięci”, wydany przez Muzeum Krakowa, liczy 220 stron. Przewracam jedna po drugiej kartki śnieżnobiałego papieru, na którym ostro odcinają się fotografie przedmiotów wydobytych spod ziemi na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego. Ułamana zawieszka w kształcie gwiazdy Dawida. Pojemnik na mydło dentystyczne. Szczoteczka do zębów. Dwustronny grzebień. Rączka maszynki do golenia. Grzebień do upinania włosów. Mydelniczka. Drut uformowany w kształt imienia „Jerzy”. Kawałek drucianej oprawki okularów. Kawałek szklanej buteleczki na atrament Tęcza. Buteleczka po lekach. Rondelek. Kubek. Szklana brązowa buteleczka. Brzytwa… Nic, co w dzisiejszym świecie miałoby jakąkolwiek wartość materialną. Ale to okruchy ludzkich istnień. Dowody, że tu byli. Być może – jedyne.

Bo ich właścicieli już dawno nie ma.

Na powierzchni

Kamil Karski pracuje w Muzeum Krakowa od 2017 r. Koordynował badania archeologiczne na miejscu KL Plaszow. Pierwsze w historii. Muzeum Krakowa otrzymało na nie grant z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wykopaliska zrobiono w dwóch turach – najpierw w 2017 r., a potem w 2018 r. Teraz Karski nadzoruje konserwację tego, co znaleziono. Kataloguje.

Zanim jeszcze archeolodzy rozpoczęli odkrywki, w teren ruszyli specjaliści od badań nieinwazyjnych. – W miejscach naznaczonych ludobójstwem badania zawsze są wyzwaniem, nie tylko logistycznym, ale także emocjonalnym – wspomina Karski.

Najpierw przeprowadzono inwentaryzację terenu, opisano wszystkie relikty obozu i porównano ich położenie z planami i historycznymi fotografiami. Na powierzchni archeolodzy znajdowali puszki, naczynia i fragmenty drutu kolczastego, a nawet kawałki żydowskich macew. Kolejnym etapem było skanowanie laserowe pozwalające na wykonanie precyzyjnej mapy. Sam grunt – bez drzew, krzewów i trawy. Na takim modelu można ocenić, co się zmieniło od 1945 r., co naniósł człowiek, a co w naturalny sposób zarosło. Na końcu weszli specjaliści używający m.in. georadaru. Dzięki ich pracy na mapę można było nanieść anomalie terenu, czyli ślady przekształceń niewidocznych na powierzchni. Znów porównano je ze źródłami.

– Pracując wszyscy razem, uzupełnialiśmy się – tłumaczy Karski.

Wyznaczając plan wykopalisk, od razu wykluczono miejsca, gdzie mogłoby dojść do odkrycia ludzkich szczątków. Halacha, czyli religijne prawo żydowskie, zabrania ekshumacji.

– Nigdy nie chcieliśmy zakłócać spokoju zmarłych ofiar, które są pochowane w tej ziemi – zapewnia Karski. – Dlatego badania archeologiczne odbyły się poza historycznymi granicami cmentarzy podgórskiej i krakowskiej gminy żydowskiej, jak również poza miejscami masowych egzekucji, o których mówią źródła.

20–30 centymetrów ziemi

Kopanie przeprowadzono w części przemysłowej obozu i tam, gdzie stały budynki mieszkalne. Przez trzy lata archeolodzy odsłonili ziemię na 15 arach z ponad 37 hektarów zachowanych z całego KL Plaszow.

– Staraliśmy się rozpoznać miejsce, w którym stał barak przeznaczony dla dzieci. Wykopaliska objęły również rejon kuchni, piekarni oraz latryn obozowych. Punktowo badaliśmy te obszary, które możemy – charakteryzuje zakres prac Kraski. – Poznaliśmy dokładne wymiary konstrukcji obozowych i stopień ich zachowania pod ziemią. Fundamenty, rynsztoki, chodniki z macew…

– Tam naprawdę są chodniki z macew? – dopytuję.

– Tak. Proszę zgadnąć, jak głęboko pod powierzchnią?

– Nie wiem, po 75 latach… Pół metra?

– 20–30 centymetrów. Czasem wystarczy dosłownie podnieść trawę…

Fot. Katarzyna Bednarczyk

Nagle uświadamiam sobie, co to oznacza! Że dziś ludzie chodzą zaledwie 20–30 centymetrów ponad tym, co służyło codziennemu upokarzaniu więźniów zmuszonych do deptania po grobowcach przodków. Takie chodniki hitlerowcy kazali układać nie tylko na głównych drogach obozowych, tak jak przedstawił to Steven Spielberg w „Liście Schindlera”, ale także między barakami. – Są pokruszone do kawałków wielkości dłoni. Żadnej z tych, które odkryliśmy, nie jesteśmy w stanie przypisać osobie. Są fragmenty z inskrypcjami, widać zdobienia, ale nazwisk nie da się odczytać – opisuje Karski.

Błądzenie po okruchach

Wreszcie dochodzimy do „kultury materialnej”, czyli tego, co zostało po więźniach obozu. Relikty ich codziennego życia.

– Czasem to przedmioty, które przy rozbiórce drewnianych baraków obozowych wpadały do rynsztoków. Przedmioty bez większej wartości, mogły komuś wysunąć się przypadkiem albo szkoda było czasu i wysiłku, by po nie sięgnąć. Dlatego też szukaliśmy zagłębień terenu, bo tam właśnie je znajdowaliśmy. Najwięcej znaleźliśmy gwoździ. Są też fragmenty kabli, drut kolczasty. Najbardziej przejmujące są te przedmioty, których więźniowie używali na co dzień: łyżki, widelce, kubki, garnki. Czasem znajdzie się rozbita porcelana. Słowem, to, co brali w ostatniej chwili wypędzani z getta.

– Błądzimy po okruchach ich obozowego życia – mówi Karski.

– Szukaliście w latrynach? Więźniowie mogli chcieć coś w nich ukryć?

– Latryny są bardzo cennym miejscem badań z punktu widzenia archeologa. Relacje mówią, że podczas rewizji więźniowie pozbywali się „trefnych przedmiotów”. Trefnych, czyli zakazanych, takich, za które groziła im śmierć – włącza się do rozmowy Marta Śmietana, która kieruje pracownią Muzeum – Miejsce Pamięci KL Plaszow.

– Więźniowie ratowali dobytek?

– Ratowali przede wszystkim swoje życie.

Łącznie z wykopalisk wydobyto ponad 13 tys. przedmiotów. Jedna trzecia została zakonserwowana i skatalogowana. W wielu przypadkach chodzi tak naprawdę o zatrzymanie ich destrukcji. Część z nich znajdzie się na muzealnej ekspozycji w budynku Memoriału (przy ul. Kamieńskiego) oraz w Szarym Domu – obozowym karcerze (przy ul. Jerozolimskiej). Dotąd wybrano kilkadziesiąt przedmiotów. Inne zdeponowane czekają na decyzję, czy dołączą do wystawy i gdzie. Muzeum planuje przygotowanie tzw. okien archeologicznych, dzięki którym będzie można wejrzeć pod powierzchnię gruntu na odsłonięte pozostałości zabudowy obozu.

– Na wydobyciu z ziemi się nie kończy, a wręcz zaczyna odpowiedzialność za te przedmioty. Zarówno prawna, jak i taka zwykła, ludzka – wyjaśnia Śmietana.

– Najbardziej przytłacza ich masa. Jak by nie było, to są świadkowie historii – dodaje Karski.

Fot. Katarzyna Bednarczyk

Wśród tysięcy przedmiotów, które znaleźli archeolodzy, nie ma ani jednego, który historycy byliby w stanie związać z konkretną osobą.

– Natrafiliśmy tylko na pięć kawałków drutu izolacyjnego, które ktoś wygiął w kształt imion: Jonasz, Marek, Helenka, Suzi i Jerzy.

Śmietana: – Mamy nadzieję z czasem powiązać przynajmniej niektóre obiekty z ludźmi, którzy zginęli w obozie. Czasem wiedzę potrafi przynieść przypadkowe źródło.

To nie są etaty w muzeum

W czasie wykopalisk zdarzyły się dwa incydenty. Pewnego dnia w pobliżu miejsca odkrywki badacze natknęli się na fragmenty macewy. Ktoś zostawił je na drodze. Musiał wiedzieć, że będą tamtędy przechodzić. Trzymał je w domu przez lata i nagle się zawstydził? Trudno dociec. Ofiarodawca się nie ujawnił.

Ale był też przykry incydent. Kilkutygodniowe wykopaliska przerwano na jeden dzień, aby badacze mogli pojechać 1 listopada na groby swoich bliskich. Teren zabezpieczono. W nocy jednak ktoś się zakradł i rozkopał ziemię. Ukradł siekierę, łyżeczkę i dętkę (od motocykla). Sprawą zajęła się policja, ale złodzieja nie udało się złapać.

Przez czteroletnie wykopaliska i badania przewinęło się ok. 60 osób. Pracownicy muzeum KL Plaszow mówią, że mieli szczęście do firmy, która prowadziła wykopaliska. Robił je krakowski zespół pod kierownictwem Igora Pieńkosa. Archeolodzy wykazali się dużym zrozumieniem, wrażliwością historyczną i rzetelnością. Dzięki temu udźwignęli trud pracy z pamięcią o śmierci i cierpieniu tych, którzy przeszli przez KL Plaszow.

Śmietana: – Praca w takich miejscach niesie ze sobą ryzyko kosztów psychicznych. Tę pracę zabiera się potem do domu, czyta się książki, relacje świadków i więźniów. Cały czas żyjemy w tym świecie. To koszt, ale i zobowiązanie, które mają wpływ na nasze codzienne życie. To nie są etaty w muzeum i pieniądze za wykonane zlecenie archeologiczne. To coś, co jest po prostu ważne.

Czego się nie godzi?

Dziś teren KL Plaszow jest miejscem rekreacyjnym, z którego korzystają nie tylko mieszkańcy najbliższej okolicy. Wielu przyprowadza tu swoje psy. Odchody czworonogów można znaleźć wszędzie, również na żydowskich grobach i w ruinach domu pogrzebowego. A kilka lat temu pies wykopał ludzkie szczątki.

Fot. Katarzyna Bednarczyk

Karski: – Jeszcze więcej kłopotów jest z dzikimi zwierzętami. W rejonie skarpy między tarasami cmentarza (gdzie dziś łącznie jest odsłoniętych 600 fragmentów nagrobków) są nory lisów i zajęcy. Wystarczy do nich zajrzeć, by czasem zobaczyć kości. Skarpa jest niestabilna, obsuwa się. Dlatego jesienią zeszłego roku Zarząd Inwestycji Miejskich zabezpieczył ją w porozumieniu z komisją rabiniczną i służbami wojewody, który odpowiada za opiekę nad cmentarzami wojennymi. Na skarpie położono metalową siatkę i przysypano ziemią. Gdzieniegdzie widać ją jeszcze wśród trawy.

Śmietana: – Więcej problemów jest z traktowaniem tego terenu jako psiego wybiegu. Apelowaliśmy do zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Bezskutecznie. Cmentarz Rakowicki też jest terenem zielonym, ale tam odwiedzający wiedzą, czego nie godzi się robić. Tylko w KL Plaszow jakoś się godzi…

Pracy na wiele lat

Pracownia działająca w ramach Muzeum Krakowa powstała w 2016 r. Muzeum Krakowa na mocy porozumienia między Gminą Miejską Kraków, Ministerstwem Kultury i gminą żydowską ze stycznia 2017 r. zajęło się przekształceniem architektonicznego projektu upamiętnienia KL Plaszow z 2006 r. i dostosowaniem go do dzisiejszych potrzeb. Podstawą jest scenariusz, który opracowało muzeum.

Nazwa nowej instytucji powołanej niedawno przez radę miasta: Muzeum – Miejsce Pamięci KL Plaszow w Krakowie. Niemiecki nazistowski obóz pracy i obóz koncentracyjny (1942–1945). Oficjalnie rozpocznie działalność 1 stycznia 2021 r. Pracy jest na wiele lat.

Na razie przy projekcie pracują trzy osoby, plany przewidują 10 etatów. – Każda nowa osoba będzie dla nas ogromną pomocą – nie ma wątpliwości Marta Śmietana. Przed nią i jej współpracownikami długi i trudny proces inwestycyjny, rozłożony na pięć lat. Muzeum ma zostać otwarte w 2023 r. Koszt – ok. 52 mln zł.

Czym jeszcze dziś zajmuje się pracownia KL Plaszow?

– Gromadzimy rozproszony zasób archiwalny. Prowadzimy edukację na temat historii byłego obozu – wyjaśnia Śmietana.

Fot. Katarzyna Bednarczyk

Ona i jej współpracownicy przemierzyli kawał świata, żeby odwiedzić archiwa, w których mogli znaleźć dokumenty na temat KL Plaszow. Poszukiwali też relacji ludzi, którzy przeszli przez to piekło. Archiwum obozowe zostało zniszczone, ale udało im się częściowo je zrekonstruować. Byli w Izraelu, w Stanach Zjednoczonych, odwiedzili Moskwę, robili kwerendy w archiwach i muzeach niemieckich. Współpracują z Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, Instytutem Yad Vashem, Żydowskim Instytutem Historycznym i Instytutem Pamięci Narodowej. Uzyskali dostęp do 249 czarno-białych fotografii z czasów działania obozu.

– Tylko 249? – pytam.

– Raczej powinniśmy mówić „aż”. Wszystkie wykonano w latach 1943–1945 na terenie obozu – odpowiada Śmietana. Cyfrowe Archiwum KL Plaszow, dostępne w formie elektronicznej, docelowo ma się stać kompleksowym kompendium wiedzy o ofiarach obozu.

Pracownia apeluje: jeśli ktoś ma w domu jakieś przedmioty związane z obozem albo może podzielić się pamięcią o tym, co działo się na tym terenie w latach 40., 50. i 60., proszony jest o kontakt. Nawet anonimowo.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMarta Manowska wspiera protestujące kobiety. “Jesteśmy w tym razem i to jest najważniejsze”
Następny artykułSzpital w Blachowni szpitalem covidowym