A A+ A++

fot. Klaudia Piwowarczyk

– Obecna drużyna wydaje się słabsza niż cztery lata temu. Amerykanie tym turnieju dużo falują, Matthew Anderson nie jest w szczytowej formie. My gramy równiej i jeśli tak będzie, wygramy. Ale w tym turnieju jeszcze nie cierpieliśmy – mówi Dawid Konarski, siatkarski mistrz świat z 2014 i 2018 r. Wspomina swoje mecze z Amerykanami i analizuje siły obu drużyn.

Jakich wspomnień z meczów z USA ma pan więcej – dobrych czy złych?



Dawid Konarski,
dwukrotny mistrz świata, były atakujący polskiej kadry: –  Wyniki były różne, ale na pewno mam więcej dobrych wspomnień. Ostatnie spotkanie, kluczowe, z półfinału w 2018 r. Walczyliśmy punkt za punkt, ciężko było przełamać rywala. Ale na końcu okazaliśmy się lepszym zespołem. W mistrzostwach świata w 2014 r. mecz z USA był naszą jedyną porażką w drugiej fazie grupowej. Gdy byli w dobrej formie, zawsze grało się nam z nimi ciężko. Na razie na tym turnieju tego jednak nie prezentują. Na pewno będą szalenie groźni, Micah Christenson wrócił na mecz z Turcją. Już w tym spotkaniu Amerykanie mieli problemy. Nie możemy ich jednak zlekceważyć i na pewno tego nie zrobimy. Obstawiam, że to będzie ciężkie spotkanie. Dla nas to będzie pierwszy poważny sprawdzian. Dotąd zagraliśmy trzy sparingi i jeden mecz ze Stanami w grupie, który o niczym nie decydował. To będzie duże wyzwanie: będziemy grać ze świadomością, że jeśli przegramy, skończymy turniej.

Amerykanie byli rywalem, który często stawał w ostatnich latach na drodze reprezentacji Polski. W ćwierćfinale ważnej imprezy spotkaliście się z nimi w 2016 r. w Rio de Janeiro. To była chyba najbardziej bolesna porażka z Amerykanami.

– Wcześniej graliśmy z nimi w Pucharze Świata i wygraliśmy, ale też było ciężko. W Rio Amerykanie zbili nas okrutnie. Walczyliśmy gdzieś do 16 punktów, a później nam odjeżdżali. Nie byliśmy w stanie do nich dojść. Naprawdę, wszystkie spotkania ze Stanami były ciężkie. Nie przypominam sobie meczu, w którym “zlaliśmy” ich trzy razy do 15. Oni nas też nie. Tego lata wygrali z nami wysoko w półfinale Ligi Narodów, ale nie brałbym tego szczególnie pod uwagę przed dzisiejszym meczem. Mamy nowe otwarcie, spotkanie będzie ciekawe.

Wspomniał pan o półfinale z mistrzostw świata w 2018 r. i chyba najważniejszym zwycięskim meczu z Amerykanami. To było przełomowe spotkanie tamtego turnieju?

– To była już ostatnia faza turnieju, mieliśmy dwie szanse na medal. Kluczowe było dla nas spotkanie z Serbią, jeszcze w grupie w Bułgarii – musieliśmy wygrać, by w ogóle awansować do finałowej szóstki. Później graliśmy już dużo lepszą siatkówkę, w półfinale byliśmy nakręceni. Ale Stany dość szybko wylały nam zimną wodę na głowę. Było ciężko, w końcu udało się ich przełamać i w tie-breaku zagrać z trochę większą kontrolą. Proszę mi wierzyć na słowo: gdy wygraliśmy ze Stanami, byliśmy pewni siebie. I pewni, że wygramy finał. Brazylia musiałaby wznieść się na jakiś kosmiczny poziom, by z nami powalczyć. To zwycięstwo z USA na pewno miało wpływ na to, że skończyliśmy ze złotym medalem.

Gdzie jeszcze powinniśmy szukać siatkarskich plusów polskiej drużyny? W czym “biało-czerwoni” są lepsi od Amerykanów?

– W elemencie zagrywki. Przynajmniej tak było w fazie grupowej w Katowicach. Mam nadzieję, że zmiana hali nie wpłynie za bardzo na chłopaków. Wiem, dlaczego nastąpiła, ale ze sportowego punktu widzenia zdecydowanie lepiej byłoby nam grać cały czas w Katowicach. Tam zagrywka wyglądała naprawdę dobrze. Bartek Kurek “strzelał” regularnie, do tego Kamil Semeniuk, Mateusz Bieniek, Kuba Kochanowski. Ciężko jednak odnosić się szczegółowo do naszej gry, bo mierzyliśmy się z młodą, niedoświadczoną Bułgarią, egzotycznym Meksykiem i Tunezją. Trudno więc wyciągać wnioski. Ze Stanami Bartek Kurek pokazał kunszt i zagrał bardzo dobrze, reszta trzymała poziom. Nie mieliśmy jeszcze prawdziwego testu, w którym ktoś “nasiadł” na nas zagrywką. Na razie graliśmy na dużym spokoju.

Wielu trenerów i zawodników narzekało na regulamin turnieju. Polscy siatkarze “w nagrodę” za zwycięstwo w fazie grupowej trafiają na Amerykanów w ćwierćfinale.

Sama formuła turnieju może nie byłaby zła, ale rozstawienie gospodarzy z pierwszych dwóch miejsc było niepotrzebne. Pomysł drabinki pucharowej jest bardzo fajny, ale zostawiłbym drużynę z najlepszym ratio z numerem jeden. Nikt nie miałby żadnych wątpliwości, nie byłoby dyskusji. Rozstawienie gospodarzy pozostawia niesmak. Do samej formuły można by się przyzwyczaić. Chociaż turniej został skrócony, a można było zostawić jedną dodatkową fazę. W końcu to największa stricte siatkarska impreza na świecie.

Efektem rozstawień jest droga Słowenii do półfinału – w fazie pucharowej nie mierzyła się z żadnym zespołem ze światowej czołówki. Z kolei Amerykanie po ewentualnym odpadnięciu mogą narzekać, że przez układ drabinki dwa razy trafili na mistrzów świata, gospodarzy turnieju.

– Po fazie grupowej drogi do półfinałów były jasne. Część, w której była Słowenia, Holandia, Ukraina i Niemcy, była teoretycznie łatwiejsza. Ale tak po prostu się poukładało. Gdybyśmy przegrali 0:3 ze Stanami, to my moglibyśmy tam grać. Ale chcieliśmy zagrać dobrze, wygraliśmy. I jeżeli mamy zdobyć mistrzostwo, wygramy też dzisiaj, w półfinale i finale. Nie ma drogi na skróty. Jeśli dziś zwyciężymy, będziemy mieć dwie szanse na medal. Mam z tyłu głowy, że jeżeli pokonamy Amerykanów, zagramy w finale.

*rozmawiał Damian Gołąb, więcej w serwisie interia.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułProkuratura sprawdza, czy były dyrektor Centrum Sportu i Rekreacji w Augustowie złamał prawo
Następny artykułPierwszy milion zarobiła w wieku 19 lat. Jej majątek robi wrażenie