A A+ A++

Nie miał łatwo. Niby dysponował genialną lewą nogą i nieprzeciętnym talentem technicznym, ale długo ograniczały go warunki fizyczne. Wątły, szczupły, niepozorny. Chucherko. – Czy ze mną jest wszystko w porządku? – zastanawiał się. Uspokajali go rodzice. Matka, której zależało, żeby dobrze się ucząc miał alternatywę dla futbolu i ojciec, który jest jego pierwszym mentorem, pierwszym trenerem i pewnie największym fanem. Z czasem okazało się, że jego organizm po prostu później dojrzewa. Że biologicznie jest młodszy o ponad dwa lata od swoich rówieśników. Pogodził się z tym. Tak samo jak z tym, że kontuzja stopy o mało nie przerwała jego kariery, zanim w ogóle zdążyła się ona na dobre zacząć, że nigdy nie dostał poważnej szansy zaistnienia w Jagiellonii Białystok, że późno zadebiutował w reprezentacji Polski, że późno wyjechał z kraju na podbój Europy. Bohaterem kolejnego odcinka Kopalni Talentów, realizowanego przy współpracy PKO Banku Polskiego, jest Damian Kądzior. 

I

Osią historii musi być dramat. A ten przydarzył się Damianowi Kądziorowi w najmniej oczekiwanym momencie. Wszystko się układało. Talent kwitł. Piłka cieszyła. Utalentowany lewonożny pomocnik dostał właśnie możliwość trenowania z pierwszym zespołem Jagiellonii Białystok i właściwie nie schodził z murawy, jeżdżąc również na zajęcia juniorów, na rozgrywki szkolne i nie zapominając o kolegach z podwórka, którzy też od czasu do czasu nagabywali na wspólne kopanie. Ale futbol to gra pełna przypadków, zwrotów akcji, zbiegów okoliczności. Raz na wozie, raz pod wozem, raz jest hossa, raz jest bessa.

Z przemęczenia pękła piąta kość śródstopia.

Kądzior wylądował na wózku inwalidzkim. Ból nie pozwalał mu zrobić samodzielnego kroku. Cały czas grymas na twarzy, koślawe kuśtykanie i bezowocne próby oparcia ciężaru całego ciała na drugiej nodze. Uziemienie. W tym czasie jego rodzice przeczesywali internet i przedzwaniali znajomych w poszukiwaniu informacji na temat tej niewiele mówiącej kontuzji. Z każdym kolejnym artykułem, z każdym kolejnym telefonem martwili się coraz bardziej. Ich syn też szybko zrozumiał, że nie jest dobrze. Tym bardziej, że wiele osób z podlaskiego środowiska piłkarskiego orzekło, że złamanie piątej kości śródstopia oznacza koniec kariery.

Postawiono na nim krzyżyk.

II

– Mam wrażenie, że to był kluczowy moment w historii piłkarskiego mentalnego dojrzewania Damiana. Ważne, że spytał siebie: „dlaczego przytrafiło się to akurat mnie, skoro jestem takim młodym i takim dobrym człowiekiem, tak ciężko pracuje i tak dobrze się uczę?” To był impuls, to była chwila, kiedy zrozumiał, że zawsze można wrócić do normalności i nigdy nie można się poddawać – opowiada Robert Kądzior, ojciec Damiana.

Przy pomocy znajomych udało się dotrzeć do doktora Urbana w Krakowie, specjalizującego się w tego typu urazach, umówić się z nim na zabieg i liczyć szczęście, które pozwoli młodemu utalentowanemu piłkarzowi wrócić na murawę. Operowane zostały obie nogi. Śruby pozostaną w jego stopach do końca kariery. Wyjątkowy przypadek.

– To nie był koniec. Jeszcze jeden incydent. Wracamy z Krakowa po operacji. Damian leży na tylnych siedzeniach. Nieprzypięty pasami, bo nie miał jak. Stoimy w korku, ja patrzę w lusterka, a za nami jedzie bus i uderza nas w tył samochodu. O tyle szczęście, że w bagażniku miałem dwa worki piłek, które zamortyzowały uderzenie i Damianowi nic się nie stało. Mogło być niekolorowo, niefajnie. Pewnie czekałyby nas kolejne operacje. Z dwojga złego ten incydent, ta kontuzja, która okazała się nie być wcale taką straszną jak się początkowo wydawało, spowodowało, że wszyscy staliśmy się silniejsi – ciągnie swoją opowieść Robert Kądzior.

Wszystko zaczęło się odwracać.

III

Damian Kądzior: – Po kontuzji zobaczyłem, że piłka jest brutalna, że wymaga poświęceń, że nie zawsze jest kolorowo. Piłkarzem trzeba być dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dwie godziny treningu nie wystarczą. Zmieniłem podejście do zawodu. Stwierdziłem, że jeśli chcę coś osiągnąć w piłce, to muszę zaryzykować i podporządkować cały dzień pod to, żeby być piłkarzem. Wtedy też pierwszy raz zetknąłem się z fizjoterapeutami, z treningiem motorycznym. Otworzyło mi to trochę oczy. Może to źle zabrzmi, ale cieszę się, że przydarzyła mi się ta kontuzja, bo gdyby nie ona, nie byłbym tak świadomym człowiekiem i piłkarzem. 

IV

Budynek klubowy MOSP Białystok, w którym szkolił się Damian Kądzior, wygląda niepozornie. Parę elementów graficznych z logiem ośrodka. Kilka kosmopolitycznych efekcików w postaci nazwania szatni nazwiskami światowej sławy piłkarzy. Jedna łacińska sentencja prawiąca o niepoddawaniu się i roli zaangażowania w drodze do sukcesu – nulla tenaci invia est via. Zaczepia nas jeden z lokalnych zarządców obiektu, który sam o sobie mówi, że zajmuje się wszystkim, ale też nic nie może, bo od wszystkiego są ludzie wyżej. Klasyka materiału. Człowiek starszej daty. Widać, że zaangażowany w swoją rolę. Dzieli się z nami kilkoma starymi dykteryjkami z czasów, kiedy pracował we Włókniarzu Białystok i zaraz przechodzi do wspominek o Damianie Kądziorze i jego ojcu.

– Obu ich znam. Roberta doskonale, przyjeżdża tu od wielu lat, bardzo zaangażowany, pracowity i uczynny człowiek. Ale jego syna znam jeszcze lepiej, jeszcze bardziej zaangażowany, jeszcze bardziej pracowity, jeszcze bardziej uczynny. Od takiego łebka go kojarzę – rozmarza się, pokazując ręką wysokość, sugerującą, że faktycznie kojarzy sześciokrotnego reprezentanta Polski od czasów jego dzieciństwa. Ale nam ważniejsza wydaje się inna kwestia – rola ojca w piłkarskim wychowaniu syna. A ta jest olbrzymia.

V

Roberta Kądziora spotykamy w Grabówce pod Białymstokiem. Prowadzi tu lokalny zespół, mieszka parę kilometrów stamtąd. Jest ciemno, późny wieczór, mróz, pada śnieg, więc 50 latek ubrany jest w zapiętą pod brodę kurtkę i szczelnie osłaniającą głowę czapkę. Ale i tak widzimy uderzające podobieństwo. Te same rysy, ta sama werwa, ta sama gestykulacja, bardzo podobny głos. Na naszą uwagę ojciec Damiana tylko się śmieje. Doskonale to wie. Od razu rzuca dwie anegdoty.

Pierwsza. Mecz Górnika Zabrze. Damian na murawie. Robert na trybunach w strefie VIP. W identycznym usytuowaniu znajdują się bracia Wolsztyńscy – jeden z nich jest zdrowy i wychodzi w pierwszym składzie, drugi leczy kontuzję, więc zasiada wśród innych rekonwalescentów, niepowołanych, żon, dziewczyn i rodzin piłkarzy na odpowiedniej trybunie. Mija trochę czasu i coraz częściej jeden z Wolsztyńskich patrzy a to na boisko, a to na Roberta. Boisko, Kądzior senior, boisko, Kądzior senior. Coś mu ewidentnie nie pasuje. W pewnym momencie odwraca się i mówi:

Panie, jakbym nie wiedział, że Damian gra i może mieć podobnego tatę, to krzyczałbym do pana, żeby pan biegł na boisko, bo gramy w dziesięciu!

Druga. Czasy gry Damiana Kądziora w Dinamo Zagrzeb. Robert Kądzior stoi pod szatnią. Wychodzą kolejni zawodnicy chowackiej drużyny. Nagle jeden z nich, zupełnie Robertowi nieznajomy, zatrzymuje się i mówi szeroko się uśmiechając:

Oh my god, Damian’s father!

Piątka. Przytulenie. Urocze.

VI

Ojciec, który sam był piłkarzem, który zagrał sześć razy w Ekstraklasie w barwach Jagiellonii, był dla Damiana Kądziora pierwszą inspiracją do wszystkiego, co związane z piłką.

– Pierwsze urodziny – piłka. Każdy prezent na kolejne urodziny też związany z futbolem. Czy to buty, czy to stroje, czy jakieś inne gadżety. Każdy wyjazd na wakacje miał jakiś związek z piłką nożną. Damian pasję wyssał z mlekiem matki i przejął w genach po ojcu. Dzieckiem był fajnym. Żadnych problemów wychowawczych. Dobre oceny. Przez wiele lat miał bardzo dobre oceny i wiele świadectw z paskiem. Jako trener stawiałem go za wzór nie tylko pod kątem piłkarskim, nie tylko pod kątem czysto ludzkim, ale też naukowym. Nigdy nie musiałem namawiać go na trening. Nawet jak coś przeskrobał i mówiliśmy mu, że ma szlaban z wyjściami na podwórko, to jego wymówką był pies. Przecież trzeba było go wziąć na spacer. Wychodziłem na balkon, patrzyłem, a pies latał z chłopakami, którzy oczywiście grali w piłkę – wspomina Robert Kądzior.

***

Na dobre oceny i przyziemne wychowanie chłopca duży wpływ miała też jego mama.

Damian Kądzior: – Mama mobilizowała mnie do nauki. Goniła mnie do niej, przypominała, że szkoła jest równie ważna jak talent do piłki. A, wiadomo jak jest, kiedy jesteś młody, myślisz, że złapałeś pana Boga za nogi. Debiutujesz w Młodej Ekstraklasie, jeździsz na treningi z pierwszym zespołem… Każdemu wydaje się, że poradzi sobie w piłce. Ale nie, tak nie jest.

Trenerzy czasami mówią: „w roczniku mamy dwudziestu czterech zawodników i jeśli trzech z nich zagra w pierwszym zespole, to już będzie sukces”. Na początku nie bierze się tego do siebie. Dopiero z czasem przychodzi refleksja, że tak faktycznie jest. Na szczęście miałem mądrych rodziców, którzy dbali o moje wykształcenie, dbali o to, żebym zawsze miał alternatywę. Nikt nie wiedział, czy będę mógł z tego żyć, czy będę mógł się w tym realizować. I z tego też jestem dumny. Na koniec to mi w życiu pozostanie. Nie boję się, że nie poradzę sobie w życiu. Znam języki. Mam papiery. Jestem inteligentnym człowiekiem. W szkole nigdy nie miałem problemów. Żona śmieje się ze mnie, że byłem kujonem. Chodziłem do renomowanego białostockiego liceum, które jest jednym z najlepszych na Podlasiu, więc musiałem uczyć się dobrze.

VII

Rodzice przekonali go, żeby nie martwił się problemami ze wzrostem, z budową ciała, z warunkami fizycznymi. Bo faktycznie rósł wolniej niż inni. I jakiej nie miałby techniki, jakiej nie miałby lewej nogi, to zawsze ciut lepsi byli inni – ci, którzy mężnieli szybciej. Dlatego Damian Kądzior męczył rodziców. Jego ojciec nazywał to domowymi awariami:

Tato, jeżeli ja będę jeszcze niższy od ciebie, to jak ja sobie poradzę w piłce?

Zachęcał do przeprowadzenia badań, może nawet poszukania jakiegoś alternatywnego rozwiązania medycznego pobudzającymi hormony wzrostu. Rodzice uspokajali, ale w końcu dali się namówić na badanie z kości, z którego wyszło, że ich organizm ich syna jest biologicznie o ponad dwa lata młodszy niż organizmy jego rówieśników.

– Różne myśli kotłowały się w głowie. Czy jest wszystko okej? Bo faktycznie wolniej rosłem. Na koniec stwierdziliśmy, że zrobimy badania. Rodzice zainwestowali pieniądze, żebyśmy wiedzieli, na czym stoimy. Okazało się, że później dojrzewałem. W PESEL-u mam wpisane 1992, a moje biologiczne dojrzewanie to rocznik 1994 albo 1995. Miałem dwa-trzy lata do tyłu w porównaniu do moich rówieśników. Sam czułem to po sobie. Inaczej rosłem, z czasem dopiero nabrałem masy mięśniowej, a chłopaki mieli po osiemnaście lat i przechodzili boom dojrzewania. U mnie to przyszło potem, w wieku dwudziestu jeden lat. 

VIII

O piłkarskim rozwoju Damiana Kądziora opowiada nam Dariusz Jurczak, który prowadził go przez osiem lat w młodzieżowych grupach Jagiellonii Białystok.

Ile miał lat Damian, gdy zaczął go pan trenować?

Miał 7 lat. Pierwszy trening odbyliśmy 1 grudnia 1999 roku i był w grupie dwunastu zawodników, z których aż dziewięciu kilkanaście lat później zdobyło mistrzostwo Polski juniorów starszych w barwach Jagiellonii.

Wyróżniał się? 

W młodzieżowej piłce decydują okresy, a to był faktycznie bardzo mocny rocznik. Był okres, że Karol Mackiewicz był lepszy piłkarsko, był okres, że Jan Pawłowski dominował fizycznie, bo dysponował dobrymi warunkami fizycznymi, wytrzymałością, szybkością. Pawłowski był wyższy od reszty o połowę głowy, co tworzyło przewagę. Damian Kądzior zaś wyróżniał się pracowitością, solidnością, lewą nogą, ale na pewno nie było tak, że był z tych chłopaków najlepszy.

Ponoć wasza drużyna była bardzo silna. 

Jacek Góralski, który jest z tego samego rocznika, zawsze mówił, że jak grało się przeciwko tamtej Jagiellonii, to praktycznie nie dało się dotknąć piłki. Na tym tle Damian Kądzior potrafił się sprzedać. Wizja, widzenie gry, przegląd pola. To wszystko miał. Idealnie to wykorzystywał. Dobrze wyglądał, strzelał ważne bramki. Odpalał, ale nie powiedziałbym też, że był okres, kiedy był najlepszy z całej grupy. No dobra, może momentami. Zawsze za to się wyróżniał.

Potem oddał pan prowadzenie tego rocznik Arturowi Woronickiemu, a sam był pan jednym z asystentów pierwszych trenerów Jagi. I to pan też polecił Damiana Kądziora na obóz pierwszej drużyny. 

W Jagiellonii pracowali wówczas trener Hajto i trener Dźwigała, byliśmy na obozie w Cetniewie, w sobotę graliśmy w Gdyni sparing, a potem wylatywaliśmy na obóz do Turcji. Zostało jeszcze jedno wolne miejsce. Padło pytanie, kogo bym polecił, bo akurat miałem spore rozeznanie w grupach młodzieżowych. Powiedziałem, że jest super chłopak, na którego musimy postawić, któremu musimy dać szansę. Darek Dźwigała zapytał mnie, czy za niego ręczę. Odpowiedziałem, że mogę za tego chłopaka oddać nie tylko ręką, ale wszystko. Fajnie. Pojechał z nami. Dołączyliśmy go do pierwszego zespołu, a Darek Dźwigała też był bardzo zadowolony, bo zadecydowały umiejętności piłkarskie.

Ostatecznie jednak nigdy Kądzior nie dostał poważniejszej szansy w Jagiellonii. 

Oj, bardzo żałowałem, że nie dostał szansy w Jagiellonii. Naprawdę. Znałem go przecież od małego. Był okres, że na treningach wyglądał dobrze. Rozmawiało się nawet z piłkarzami pierwszego składu i wszyscy go chwalili, że to bardzo zdolny chłopak, a szansy nie dostawał. Widocznie tak miało być, tak wyszło, choć uwierzcie mi, że też wolałbym, żeby jako wychowanek trafił tam gdzie jest przez Jagiellonię, a nie okrężną drogą.

IX

Damian Kądzior: – Tomasza Porębeskiego, Grzegorza Arłukiewicza, Jana Pawłowskiego brali szybciej od mnie do pierwszej drużyny, bo szybciej dojrzewali i szybciej byli gotowi na seniorską piłką.

Robert Kądzior: – Grupa z rocznika 1992 była mocna. Nikt nie przerastał nikogo o głowę. Część zaistniała przez moment w polskiej piłce. Grzegorz Arłukowicz, Tomasz Porębski, Karol Mackiewicz, Kamil Zapolnik, Jan Pawlowski. Każdy z nich miał epizody w Ekstraklasie.

Szansę w Jadze dostawali inni, on musiał szukać swojej drogi. Był w Motorze, w Dolcanie, w Wigrach. Na poważnie zaistniał w Górniku Zabrze i w końcu wiatr przestał wiać mu w twarz, a zaczął w plecy. Dalej już poszło – reprezentacja, Dinamo Zagrzeb, Eibar, Alanyaspor. Europejska kariera. A przy tym praktycznie każdy, kogo się spotka i zapyta o Damiana Kądziora, odpowiada, że to wzór profesjonalisty.

Doskonale było to widać w reportażu, który pisaliśmy o Kądziorze przed MŚ 2018. Fragmenty wypowiedzi jego trenerów. 

Marcin Brosz: – Jest ambitny. Zawodnik, który cały czas chce być lepszy. 

Dariusz Dźwigała: – Charakterny i profesjonalny. Poświęcił się w stu procentach piłce nożnej. 

Dominik Nowak: Niezwykle uparty w dążeniu do celu. Pracowity. 

Robert Kasperczyk: Jedno słowo na jego określenie? Profesjonalizm, i to taki w pełnej krasie. 

Litania pochwał i komplementów. Litania, wydaje się nam, zasłużona.

X

Damian Kądzior: – Dla mnie trening to święto. Zawsze tak miałem, nigdy nie trzeba było mnie do niczego namawiać i do tej pory tak mam. Czasami nawet trochę przesadzałem, bo do pewnego roku swojego życia wydawało mi się, że trzeba ćwiczyć. Czy w święta, czy w wakacje, czy w wolne. Nie było dla mnie czegoś takiego. Nawet, jeśli byliśmy gdzieś z rodziną, z żoną, ze znajomymi na wczasach, to musiała być jakaś forma ruchu. Basen. Siłownia. Boisko. Cokolwiek. Również dlatego osiągnąłem tyle, ile osiągnąłem. Jasne, miałem talent, dostałem lewą nogę od Pana Boga, ale moje warunki fizyczne mnie ograniczały. Swoją upartością, pasją, chęcią treningu osiągnąłem wiele. Nawet jeśli jesteś mniejszy, później dojrzewasz, nie jesteś stracony dla tego sportu, jeśli wierzysz. 

JAN MAZUREK I ADAM ZOSZAK

Fot. Fotopyk, Archiwum Prywate

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrezydent Duda na szczycie V4 o gospodarce po pandemii
Następny artykułKobe Bryant nie żyje. Śledztwo zakończone, sensacyjne ustalenia