– Jak się czułeś, kiedy usłyszałeś o “tęczowej zarazie”? – pytam Marcina, wierzącego i praktykującego katolika, a jednocześnie zdeklarowanego geja. Te słowa abp Marek Jędraszewski wypowiedział w zeszłorocznym kazaniu na rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Marcin przyznaje: – To mimo wszystko był szok.
– Tłumaczę sobie, że biskup czy arcybiskup w Kościele to jest tylko ktoś jakby administrator. Ma jakieś swoje funkcje techniczne i to wszystko. Ale to nie jest cały Kościół. Tego rodzaju słów, jak tamte o “tęczowej zarazie”, staram się nie brać do siebie. Jakby nie były powiedziane o mnie – mówi Marcin.
Spotykamy się przed Wspólnotami Jerozolimskimi przy ul. Łazienkowskiej. Marcin już od czterech lat chodzi tu na msze ze swoim partnerem. Mówi, że jest tu “normalnie”. Księża nie politykują w kazaniach, a prostota wnętrza sprzyja religijnemu skupieniu. Sporo osób LGBT przychodzi do tego kościoła. Niektórych Marcin zna, a co do innych – domyśla się.
– Zawsze byłem religijny, jak i cała rodzina. Babcia, prababcia itd. Pochodzę z małej miejscowości, więc siłą rzeczy religijność zawsze była u nas obecna. Byłem już od paru lat ministrantem, kiedy orientacja seksualna dawała o sobie znać. Myślałem sobie, że to przejdzie, a kiedyś spotkam odpowiednią kobietę i weźmiemy ślub – wspomina Marcin, kiedy z kupionymi nieopodal kawami na wynos idziemy parkiem w kierunku centrum.
Opowiada: – Zwierzałem się z tego nawet niektórym księżom na pielgrzymkach czy rekolekcjach, ale nie było jakiegoś konkretnego wsparcia. Raczej starali się sprawę przemilczeć. Mówili o czystości i o tym, że czystość prowadzi do świętości.
– Nie chciałeś się zbuntować? Odejść ze wspólnoty, która się ciebie wypiera?
Marcin: – Da się być gejem w kościele katolickim. Przynajmniej ja nie mam z tym problemu. Jedne z moich pierwszych przygód seksualnych były z księżmi na rekolekcjach. Ale spokojnie. Miałem już 18 lat.
Teraz jest koło trzydziestki, a częściej niż na pielgrzymki chodzi na Marsze Równości. Chciałby zmiany w polskim Kościele, większej otwartości, ale tłumaczy sobie, że zmiana musi przyjść powoli. – Potrzebna jest praca u podstaw – uważa Marcin. Inaczej niż jego partner, który podobno jest bardziej romantykiem. On chciałby zmiany szybkiej i gwałtownej. Rewolucji. Ale zdaniem Marcina tak się nie da. Zresztą z wieloma księżmi wciąż się przyjaźni. I oni też uważają, że większa otwartość jest w Kościele potrzebna.
– Myślisz, że weźmiecie kiedyś ślub? – pytam na koniec.
– Śluby cywilne dla par jednopłciowych w Polsce to kwestia 30-40 lat. A kościelne jeśli będą, to pewnie nie za naszego życia – odpowiada Marcin, ale po chwili przyznaje: – Tak. Chciałbym wziąć kiedyś ślub kościelny.
Boże Narodzenie Marcin spędzi z partnerem u “teściów” w Warszawie. Chcieliby kiedyś pojechać też do jego rodziny, ale – jak twierdzi Marcin – jeszcze na to nie czas.
Uschi: Nie dam się wyrzucić
Ze swoją partnerką święta spędzi też Uschi, wierząca i praktykująca katoliczka, a oprócz tego osoba biseksualna. Święta są dla niej ważne, choć ze względu na pandemię wiadomo, że ich spędzenie w rodzinnym gronie będzie mocno utrudnione. – Pokazała to już Wielkanoc z rezurekcją przez internet i śniadaniem wielkanocnym na telefonie, ale chyba damy radę – mówi Uschi.
Ma 41 lat i zdarza się, że jako wierząca LGBT dostaje z obu stron, bo od kościelnych hierarchów, którzy nie szczędzą homofobicznej retoryki, a nieraz również od osób LGBT – zarzucającym Uli, że funkcjonuje “jak w syndromie sztokholmskim”. I że chodząc do kościoła, “firmuje sobą to zło, które Kościół wyrządza”.
– Trudno jest odpowiedzieć na takie zarzuty. Z jednej strony Kościół to dla mnie nie tylko, a nawet nie głównie instytucja, lecz po prostu miejsce spotkania z Bogiem. Ale z drugiej sama jestem oburzona, a nawet przerażona tym, co się z Kościołem dzieje – mówi Uschi.
Dodaje, że będąc wewnątrz Kościoła – jako członkini wspólnoty wiernych – stara się go zmieniać od środka. W miarę możliwości naprawiać go swoją postawą. Dlatego nigdy nie ukrywa, że żyje w związku z kobietą. Jak reagują hetero-katolicy? Czasem zdziwieniem, czasem są onieśmieleni, a czasem chyba się trochę boją, ale na ogół nie mają odwagi wyrazić sprzeciwu.
Czy nie byłoby łatwiej odejść od Kościoła Katolickiego? Uschi przyznaje, że kiedyś odeszła, ale wróciła. I nie zamierza się w swojej walce poddawać.
Opowiada: – Osobą głęboko wierzącą i religijną jestem od wczesnej młodości, a więc długo zanim wiedziałam, że jestem biseksualna. Z tym, że mój stosunek do Kościoła zawsze był nieco krytyczny. Kiedy zdałam sobie sprawę ze swojej orientacji i uświadomiłam sobie, co na ten temat mówi Kościół, poczułam, że nie ma dla mnie w nim miejsca. Poczułam się wyrzucana za to, kim jestem. To było prawie 20 lat temu, więc głosów nawołujących hierarchów do tolerancji słyszało się jeszcze mniej niż teraz.
A co było potem? Przez jakiś czas trwałam przy regularnych praktykach. Chodziłam na msze itd. Ale z czasem moja religijność skierowała się tak bardziej “do środka”, skupiła na modlitwie, lekturach, osobistej relacji z Bogiem, na wierze.
Potem poproszono mnie, żebym została matką chrzestną. Długo się wahałam, ale w końcu powiedziałam: “dobrze”.
Postanowiłam na nowo przemyśleć swój stosunek do Kościoła i stwierdziłam, że nie dam się z niego wypchnąć.
Dlaczego to ja mam odchodzić z Kościoła, skoro to mój dom, miejsce, gdzie w pełni spotykam się z Bogiem? Niech odejdą z niego ci, co tak gorszą, co wyrządzają krzywdę, co kryją przestępców, pedofilów itd.
Uschi od pięciu lat działa we wspólnocie “Wiara i Tęcza” zrzeszającej wierzące osoby LGBT. O istnieniu grupy wiedziała jednak już dużo wcześniej – z Parad Równości, gdzie jej członkowie i członkinie przychodzili z transparentem: “Nie trwóżcie się! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”.
Ją również pytam o “tęczową zarazę” – i o to co czuła, słysząc to określenie. – Co poczułam? W pierwszej chwili pewnie zniechęcenie bez szczególnego zdziwienia, bo od tego człowieka nie spodziewałam się niczego dobrego. Ale potem rosło oburzenie, wreszcie wściekłość ze strachu o tych ludzi, którzy mogą paść ofiarą odczłowieczania osób LGBT+. Ze strachu wynikającego z wiedzy historycznej. W końcu odczłowieczanie jakiejś grupy społecznej już w Europie przerabialiśmy.
Kościół: Tęczowa konspiracja
– To nie księża wyszukują takie osoby. To one szukają księży, którzy będą chcieli ich wysłuchać – mówi Mieczysław, katolicki ksiądz, nieformalny duszpasterz osób LGBT. Nieformalny, bo na ustanowienie duszpasterstwa osób LGBT Kościół Katolicki w Polsce nigdy się nie zgodził. Od Mieczysława słyszę, że był taki pomysł na początku lat dwutysięcznych, ale nic z niego nie wyszło.
Dziś Konferencja Episkopatu Polski – w stanowisku z sierpnia 2020 – postuluje “tworzenie poradni […] służących pomocą osobom pragnącym odzyskać zdrowie seksualne i naturalną orientację płciową”.
Mimo tego niektórzy księża angażują się w pomoc duchową dla osób LGBT. Jest ich jednak mało i nie ujawniają się w obawie przed szykanami. O działalności duszpasterskiej ks. Mieczysława w środowisku LGBT wiedzą innych duchowni, a także hierarchowie. Nie reagują, dopóki robi to “po cichu”.
– Te osoby są bardzo skrzywdzone przez społeczeństwo i przez Kościół. Są nieufne, ale w głębi duszy często garną się do Kościoła. Pamiętam rekolekcje w Choszczówce i w Konstancinie, na które przyjeżdżało dużo ponad sto osób. Niestety w ośrodkach trzeba było mówić, że to grupy ekumeniczne, bo nie było wiadomo, czy właściciele nas przypadkiem nie wygonią, jeśli poznają prawdę – mówi Mieczysław. Wspomina, jak do jednego z takich ośrodków jechał z osobą, która ciało miała dziewczyny, ale duszę i imię chłopca. – Nigdy nie zapomnę tej smutnej twarzy – wspomina ks. Mieczysław.
W stanowisku KEP utrzymuje, że wyznacznikiem stosunku polskiego Kościoła do osób LGBT jest papież Franciszek, który “wyciąga do nich życzliwie rękę, wyraża zrozumienie dla skłonności”. W tym samym dokumencie Konferencja Episkopatu dodaje: “…jednocześnie nie unika jasnego przedstawienia nauki Kościoła na temat ideologii gender oraz praktyk przeciwnych naturze i godności człowieka”.
Czy faktycznie polski Kościół mówi do LGBT ustami Franciszka? Przeciwnego zdania jest Halina Bortnowska, filozofka i teolożka, przez kilka lat przewodnicząca Rady Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka: – Oczywiście, że papież nie może się w sposób zdecydowany odciąć od konserwatywnej tradycji Kościoła, bo nie chce wywoływać w nim konfliktów. Niemniej jego słowa i działania zawsze wpisują się w szerszy kontekst miłości bliźniego, którego brakuje, jeśli chodzi o stosunek polskich hierarchów do osób o odmiennej orientacji seksualnej. Trzeba zrobić miejsce dla miłości bliźniego, a nie dla miłosierdzia, które wiele osób uważa za podszyte pogardą. Dla szacunku do bliźniego takiego, jakim jest.
Bortnowska nie spodziewa się, że zmiany w polskim Kościele nastąpią szybko, ale wierzy że nastąpią: – Kościół to nie tylko hierarchowie, którzy mówią co mówią. To też zwykli ludzie. A wśród nich otwartości jest coraz więcej.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS