Przez małżeństwo rozumiem przymierze mężczyzny i kobiety, przez które tworzą oni ze sobą wspólnotę całego życia, skierowaną ze swej natury na dobro małżonków oraz do zrodzenia i wychowania potomstwa.
Takie rozumienie małżeństwa nie jest rezultatem czyjejś arbitralnej decyzji lub społecznej umowy, nie pochodzi też z ustanowienia Kościoła, ale ma ugruntowanie w strukturze ontycznej człowieka, czyli w metafizycznie rozumianej naturze ludzkiej.
Chociaż istnieją biologiczne podstawy i aspekty osobowego życia człowieka, to życia tego nie da się zredukować do tego, co biologiczne. Człowiek jest kimś „więcej” i dlatego jest powołany do życia rozumu i wolności.
Człowiek jest podmiotem, substancją, osobą, bytem istotnie jednym. Ludzka dusza jest formą substancjalną, czyli tym, dzięki czemu materialny substrat jest ludzkim ciałem. Ta forma jest też zasadą życia wegetatywnego, zmysłowego i umysłowego, tzn. duchowego, człowieka. Jako taka, dusza jest nie tylko niematerialna i niecielesna, ale jest także duchowa, to jest posiadająca władze życia duchowego, intelektualnego. Są to: intelekt – władza poznania intelektualnego, i wola – władza wolnego, osobowego działania, działania pokierowanego prawdą o tym, co dobre. Dusza ludzka jest samoistna i w tym sensie substancjalna. To jej przysługuje akt istnienia, który z kolei jest aktem istnienia osoby ludzkiej. Ciało ludzkie jest współczynnikiem bytu ludzkiego. Nie może więc być traktowane „wyłącznie jako materiał biologiczny czy społeczny, którym wolno swobodnie dysponować” (Jan Paweł II. „Veritatis splendor” nr 46). Ciało ludzkie nie jest czymś zewnętrznym w stosunku do osoby ludzkiej. Człowiek jest bytem istotnie jednym: jest jednością psychofizyczną. Jako taki jest podmiotem działania, ale i jego przedmiotem. Nie jest tak, że działa się tylko w stosunku do ciała – własnego lub cudzego. Działa się w stosunku do człowieka. Dlatego „niedopuszczalne [są – P. M.] wszelkie manipulacje cielesnością, które zniekształcają jej ludzki sens” (Veritatis splendor nr 50).
Człowiek jest bytem przygodnym. Nie jest Bogiem. W języku klasycznej metafizyki powiemy, że istota i istnienie nie są w nim tożsame. Żadna przemiana ekonomiczno-społeczna, żadne rozwiązanie polityczne, żaden postęp naukowo-techniczny i medyczny, żadne zabiegi biotechnologiczne, żaden system edukacyjny, żadna psychoterapia nie zmienią tego, że w człowieku istota i istnienie nie są tym samym. Nic nie może sprawić, aby człowiek stał się Bogiem. Projektowany w transhumanistycznych utopiach „postczłowiek” też nie będzie Bogiem. W związku z nietożsamością istoty i istnienia człowiek nie istnieje dzięki sobie, ale zawsze będzie miał istnienie darowane przez Boga.
Nietożsamość istoty i istnienia stanowi o tym, że człowiek (jak każdy byt przygodny) nie jest pełnią bytu, i że ma strukturę możnościowo-aktualną, że jego niejako przeznaczeniem jest aktualizacja, realizacja potencjalności swojej natury. Ta potencjalność osoby ludzkiej przejawia się bardzo konkretnie w pragnieniu szczęścia.
Człowiekowi nie wystarczają do życia konteksty infra-ludzkie. Pośród rzeczy, ale i pośród bytów ożywionych (roślin i zwierząt) czuje się poniekąd samotny. Jest w stanie żyć po ludzku tylko w kontekstach osobowych. Tylko pomiędzy osobami możliwe jest osobowe przebywanie – wspólnota dialogu i miłości.
To prawda, że międzyludzkie, osobowe relacje nie przynoszą człowiekowi całkowitego spełnienia. Człowiek szuka mocniejszych i niezawodnych osobowych uzasadnień. Chce bardziej kochać – tak, by dać (oddać) siebie całego i być przyjętym w całości, i chce być bardziej, niż dotąd jest, kochany. Inaczej mówiąc, człowiek poszukuje szczęścia bez granic, a tej pełni szczęścia na ziemi nie osiąga, bo wszystko, co jest na ziemi, nawet ludzkie konteksty osobowe, nie jest absolutne, nie jest bez granic, a przeciwnie, jest przygodne i ograniczone w swej doskonałości. To otwarcie na to, co bez granic, co absolutne, jest – w świetle prawdy o istnieniu osobowego Boga – otwarciem na Boga.
Z tym zastrzeżeniem, że doskonałą szczęśliwość możemy znaleźć tylko w Bogu, powróćmy do myśli, że człowiek potrzebuje drugiego człowieka, aby żyć prawdziwie po ludzku. Mówi się często o inwestowaniu w siebie. Trzeba to dobrze rozumieć. Trzeba, aby człowiek posiadał różne kompetencje naukowo-techniczne, artystyczne, a przede wszystkim moralne. Bez cnót moralnych nie da się tworzyć dobrych relacji społecznych. A pamiętajmy, że człowiek najbardziej realizuje siebie przez miłość. Człowiek odnajduje siebie przez dar z siebie. Ten dar z siebie jest różny w stosunku do Ojczyzny, do rodziców, dzieci, krewnych i znajomych, do współpracowników, do klientów i pacjentów itd. Jedna relacja międzyosobowa, jedna postać miłości, daru z siebie, jest szczególna. Jest to miłość małżonków, gdzie mężczyzna i kobieta połączeni węzłem małżeńskim tworzą wspólnotę całego życia. Małżeństwo wyrasta na bazie oblubieńczej miłości mężczyzny i kobiety, która to miłość powstaje na bazie płciowego zróżnicowania ludzi – zróżnicowania, dzięki któremu to, co męskie, i to co żeńskie, stanowią dla siebie obiektywne wzajemne ubogacenie, wzajemne dobro, wzajemny dar.
A więc płciowość człowieka. Człowiek jest bytem płciowo określonym jako mężczyzna lub kobieta. Płeć jest przez człowieka zastana. Cielesnego aspektu płciowości nie można ignorować, skoro ciało nie jest dodatkiem do człowieka, czy więzieniem duszy, ale jest współczynnikiem bytu ludzkiego. Tym, co jest racją takiej lub innej cielesności człowieka, jego męskości bądź kobiecości, jest jego dusza. Nie jest więc płciowość sprawą tylko ciała, ale i duszy. Nie może być tu obiektywnego rozdwojenia, że niby dusza jest żeńska, a ciało męskie, czy na odwrót. Co więcej, płciowość będzie się wyrażała we wszystkich ludzkich aktywnościach. Nie ma ludzkich czynności wydestylowanych od płciowości.
Zróżnicowanie płciowe ma wymiar cielesny, psychiczny i ontyczny w tym sensie, że mężczyzna i kobieta, równi w osobowej godności, ale płciowo różni, wzajemnie się dopełniają. Widać to szczególnie wyraźnie w dziedzinie rozrodczości, w dziedzinie macierzyństwa i ojcostwa. Dziecko potrzebuje ojca i matki, miłości matczynej i ojcowskiej, miłości kobiecej i męskiej, a nie dwóch miłości, a może raczej dwóch egoizmów homoseksualnej pary.
Na bazie zróżnicowania płciowego wyrasta popęd płciowy, który jest orientacją człowieka ku osobie drugiej płci. Nie jest zwierzęcym instynktem. Przeciwnie, będąc popędem osoby, ze swej natury poddany jest kierownictwu rozumu i woli. Popęd ten jest substratem dla miłości oblubieńczej mężczyzny i kobiety i obiektywnie jest ukierunkowany na prokreację. Nie da się go zmieścić w kategorii potrzeby, którą ktoś musiałby zaspokoić (zob. K. Wojtyła. „Miłość i odpowiedzialność”. Kraków 1962 s. 35-58)
Współżyciu płciowemu towarzyszy określona przyjemność, miłe doznanie. Kiedy ta przyjemność zostanie zabsolutyzowana, kiedy staje się głównym celem, drugi człowiek zostaje potraktowany instrumentalnie, nawet jeśli się na to zgadza.
Cielesność człowieka jest taka, że umożliwia osiągnięcie miłego doznania w drodze kontaktu z innymi bodźcami niż ciało osoby płci przeciwnej. Można je osiągnąć działając np. w stosunku do siebie samego (masturbacja), w stosunku do fetyszy, manekinów, w stosunku do zwłok, do zwierząt, no i w stosunku do osób tej samej płci. Wystarczy odpowiednie podrażnienie organów płciowych. Działania takie mogą się utrwalić i przejść w nawyk i uzależnienie.
Jest coś takiego, jak natura ludzka. Niektórzy nie chcą uznać, że jest jakaś zastana natura, i sądzą, że to oni są bogami, którzy sami stworzą sobie naturę.
Owszem, mogą istnieć defekty w sferze męskiej lub żeńskiej cielesności, mogą być defekty i zaburzenia w sferze subiektywnych odczuć i pragnień.
Na ogół godzimy się, że człowiek z natury jest kobietą lub mężczyzną, że ma głowę, tułów, dwoje oczu, uszy, ręce, nogi itd. Zdarzają się jednak ludzie niewidomi, niesłyszący, bez kończyn, chorzy fizycznie i psychicznie, ludzie ukierunkowani płciowo na kogoś lub coś innego, niż osoba płci przeciwnej itd. Niektórzy takimi się urodzili, innych inni ludzie takimi uczynili, jeszcze inni, w drodze swego rodzaju eksperymentów, sami się takimi uczynili. Wszyscy oni są naprawdę ludźmi, i jako tacy mają niezbywalną godność osoby ludzkiej.
Od niezbywalnej godności osoby ludzkiej należy jednak odróżnić moralną wartość określonych czynów ludzkich. Działanie zgodne z niewłaściwie ukierunkowanym popędem jest moralnie naganne.
Gdy zaś czyny ludzkie naruszają naturalne uprawnienia innych ludzi, powinno wkraczać prawo. Na przykład edukacja promująca niewłaściwe zachowania seksualne demoralizuje i narusza prawo dziecka do dobrego wychowania. Popęd płciowy podlega wychowaniu, ale integralnemu wychowaniu w perspektywie swojej celowości, czyli miłości małżeńskiej oraz zrodzenia i wychowania potomstwa. Wychowanie popędu to nie uczenie szukania radości ze swego lub cudzego ciała, i to takiego szukania, aby nie zajść w ciążę i nie złapać choroby przenoszonej drogą płciową. Dziecko ma prawo do integralnej edukacji w zakresie płciowości. Dziecko ma też prawo do życia w rodzinie. Jest pewnym dla niego uszczerbkiem, kiedy nie ma obojga rodziców. Jest jeszcze gorzej, gdy wychowuje je para homoseksualistów. Homoseksualiści mówią niekiedy o swoim prawie do adopcji dzieci – mylą uprawnienie z tym, że po prostu chcą mieć dzieci. A prawa dziecka?
Uważam, że jest w życiu społecznym miejsce dla osób o nieprawidłowo ukształtowanej orientacji płciowej. Mogą wykonywać różne profesje, ale nie wszystkie profesje. Nie mogą też spełniać wszystkich ról społecznych. To nie jest dyskryminacja. Przecież w różnych zawodach przeprowadza się badania wstępne oraz okresowe i niekiedy diagnoza lekarska jest taka, że ktoś ze względów zdrowotnych nie może pracować w określonym zawodzie czy na określonym stanowisku – już to ze względu na dobro jego samego, już to ze względu na dobro innych ludzi. I nie jest to dyskryminacja tych osób.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS