Przyznaję, że było blisko końca, ale zdecydowałem się nie rzucać jeszcze ręcznika. Przechodzę jednak w tryb mocno nieregularnego publikowania.
Dzień dobry w poniedziałek. Będzie ważne ogłoszenie… Biłem się z myślami przez dłuższy czas. Nawet tę wiadomość rozpoczynam od pisania w tempie “1 zdanie na kilka minut”. Zdecydowanie nie jest mi łatwo, więc miejmy to za sobą:
Przyjmijcie proszę do wiadomości, że moja działalność blogowo / podcastowa weszła w tryb “rzadziej niż częściej” i niestety kolejne publikacje ukazywać się będą bardzo nieregularnie. Niestety na chwilę obecną nie wiem czy i ewentualnie kiedy się to zmieni. I za ten brak przewidywalności i brak nowych, przydatnych dla Was publikacji bardzo przepraszam.
Tu można skończyć czytać… ale jeśli chcecie nieco tła, to zachęcam do kontynuowania lektury.
Zacznę od tego, że jestem z tej szkoły, która mówi, że jak się ma jakieś talenty to trzeba je wykorzystywać dla ogólnego dobra. Starałem się i staram się to robić na miarę moich możliwości. Było mi zdecydowanie łatwiej, gdy praca paliła się w rękach. Dziś jest dużo trudniej – w szczególności dlatego, że pisanie przychodzi mi ostatnio bardzo trudno. Wypełniam sobie czas pracą na innych frontach, ale wszystko co wiąże się z szeroko rozumianą kreatywnością – mocno u mnie ostatnio kuleje.
Powiedzmy, że istnieją obiektywne czynniki zewnętrzne (nie ujawniam jakie), które mocno wpływają na mój stan emocjonalny i psychiczny, ale nie chcę zwalać na nie całej winy. Duży wpływa ma także moje naturalne lenistwo (jestem takim gościem, który je kultywuje i uwielbia tę swoją cechę) oraz na tyle świetny stan portfela, bym mógł powiedzieć “nic nie musisz”. Niemniej jednak przez ostatni rok – wbrew wszystkim tym czynnikom – próbowałem nadal dobrze robić to, co robiłem dotychczas. Wnikliwi widzieli, że brakuje ognia, to już nie to samo co było, że coś jest nie tak. Paradoks polega na tym, że ten wpis publikuję bezpośrednio po . Wygląda na to, że znowu się przeliczyłem…
Nie jestem gościem chodzącym na kompromisy. Przy opracowywaniu wpisów czy podcastów nie daję sobie taryfy ulgowej. Systematycznie podnosiłem sobie poprzeczkę i obiektywnie coraz trudniej jest mi przez nią przeskakiwać. W obecnym moim stanie – wydaje się ona być po prostu za wysoko. Trzymając się tej analogii: próby na moich “zamkniętych treningach” po prostu kończą się kolejnymi guzami – na tyle dużymi, że nie mam ochoty, ani siły występować publicznie. W takiej sytuacji coraz częściej pojawia się myśl, czy zawiesić na jakiś czas działalność, czy może nawet nie rzucić ręcznika i poddać walkę.
Ktoś mógłby powiedzieć, że za bardzo się biczuję, że za wiele od siebie wymagam itd. Owszem – taki jestem i z tym akurat jest mi super. Serio – lubię siebie za to, jaki jestem i jak działam, chociaż ma to swoje ciemne strony i czasami prowadzi mnie w zaułki, z których trudno się wydostać. A jednocześnie serce mnie boli, bo wiem, że właśnie przez moje podejście i wysokie wymagania względem efektów mojej pracy, po prostu torpeduję moje publikacje i w efekcie nie czerpię wystarczającej satysfakcji z tego co robię.
Ktoś może też powiedzieć, że niepotrzebnie przepraszam, bo przecież mogę robić co chcę i nikogo nie krzywdzę tym, że przestanę na jakiś czas publikować lub będzie tych artykułów istotnie mniej. Ja jednak czuję, że należą się Wam przeprosiny. Rozbudziłem Wasze oczekiwania (i super jest widzieć, że potrafię w nie trafiać), zadeklarowałem nieco obszerniejszych wpisów i niestety – przyjdzie Wam na nie poczekać i istnieje też niezerowa szansa, że się po prostu nie doczekacie. Za to przepraszam, bo nienawidzę łamać własnych deklaracji – tym bardziej jeśli wiem, że po drugiej stronie czekają osoby, którym te treści po prostu mogą się przydać. Dla jasności: ja ze swoich planów nie rezygnuję. Po prostu trafiają one do “zamrażarki pomysłów”, z której mam nadzieję systematycznie je wyciągać, opracowywać i udostępniać. Po prostu na dzień dzisiejszy naprawdę nie wiem kiedy może to nastąpić…
Mam teraz rozgrzebane kilka materiałów (niektóre od miesięcy), które po prostu mnie obecnie przerastają. Gdy siadam do pisania, to tempo pracy jest zdecydowanie zbyt wolne. Znam swoje myśli, mam konkretne poglądy, wiem co chcę przekazać, ale jednocześnie trudno mi to skonkretyzować w formie pisanej, a występować przed mikrofonem czy kamerą jeszcze trudniej. Ostatnie dwa tygodnie, to już prawdziwe kuriozum – wyobraźcie sobie, że mam komplet luźnych notatek do nowego odcinka podcastu, ale od ubiegłego poniedziałku po prostu nie mogę go przełożyć na scenariusz do podcastu + zmusić się do wystąpienia przed mikrofonem. Uznałem, że pora publicznie powiedzieć “pass” i zdjąć z siebie ten kawałek presji.
Czy to boli? Bardzo. Boli, że Was zawodzę. Boli, że mam przydatną wiedzę, ale nie potrafię się teraz nią podzielić. Boli, że zawodzę siebie. Boli, bo wiem z jak wielkim trudem budowałem zainteresowanie wokół tematu “finansów osobistych” i wiem, że nieregularność publikacji zawsze powoduje odpływ Czytelników. I chociaż statystyk odwiedzin bloga i słuchalności podcastu nie sprawdzam regularnie, to dobrze wiem, że ich pogorszenie dodatkowo negatywnie wpłynie na moją psychikę. A w obliczu kolejnego zmniejszenia częstotliwości publikacji – spadek wydaje się po prostu nieunikniony.
Nie ukrywam, że zastanawiałem się, czy nie zrobić sobie po prostu długiej przerwy, np. zawiesić publikowanie na blogu na rok. Obawiam się jednak, że to mogłoby się zakończyć naturalną śmiercią bloga. Przekonałem jednak sam siebie, że bez względu na wszystko (czytaj: czy ktokolwiek jeszcze będzie do mnie zaglądał), to chcę mieć własną przestrzeń, na której mogę się dzielić przemyśleniami dotyczącymi finansów i nie tylko. Kto wie? Być może po roku twórczej męczarni jestem bliżej niż dalej od “przełamania” i wykonywanie takich ostatecznych kroków teraz byłoby po prostu przedwczesne?
Wiem, że to co pisze wzbudzi zapewne dyskusję i domysły. Od razu Was uprzedzę, że nie potrzebuję pomocy psychologicznej, porad, zaleceń, wskazówek itd. Nie muszę także mieć od Was pogłębionej diagnozy sytuacji (wypalił się, potrzebuje pracowników itd.) – serio wydaje mi się, że mam dosyć dobre rozpoznanie sytuacji. Dodam, że ja naprawdę dobrze się czuję w miejscu, w którym jestem i, pomimo trudności w obszarze pracy twórczej, potrafię sobie znajdować fajne zajęcia. Jestem trochę smutniejszy niż byłem, ale też jestem takim typem, który realizuje się w różnych obszarach znajdując radość w prostych rzeczach. Minus jest tylko taki, że na pewno mój stan obecny zmniejsza mój wpływ na Waszą rzeczywistość. Chociaż z drugiej strony, kto wie? Może to i dobrze…
Na koniec coś mi się przypomniało. Rok temu na spotkaniu autorskim we Wrocławiu, ktoś zadał mi pytanie pół żartem pół serio “kiedy planujesz zamknąć bloga?”. Podszyte ono było wiedzą, że wykonywany zawód zmieniałem wcześniej co 7–10 lat. Kilka lat uczyłem się zawodu dziennikarza w Bajtku, własnym piśmie i Gazecie Wyborczej (a dokładnie w dodatku „Biuro i Komputer”), potem 7 lat pracowałem jako dziennikarz/redaktor i jednocześnie szef IT w wydawnictwie IDG Poland, potem 10 lat spędziłem w firmie informatycznej. W tym roku minęło 7 lat prowadzenia bloga…
Być może to rzeczywiście moment, w którym czas na kolejną zmianę? Sęk w tym, że – tak realnie – to mi się nie chce już takich zmian wprowadzać. I dobre jest też to, że nie muszę. 🙂
Nie wiem nawet jak skończyć tę wiadomość. Właśnie sobie uświadomiłem, że w zasadzie to powinna ona wylądować jako artykuł na blogu, a nie tylko jako wpis na Facebooku. Tak właśnie zrobię – copy&paste i właśnie powstał krótki artykuł. Oby nie ostatni… 😉
PS: Możecie wierzyć lub nie, ale napisanie tego krótkiego materiału zajęło mi blisko 3 godziny.
PPS: Bardzo dziękuję wszystkim tym osobom, które nieustannie przysyłają mi miłe maile, ciepłe słowa i opisują jak moja praca pomogła Wam w Waszej rzeczywistości. Nie na wszystkie odpowiadam, ale wiedzcie, że każdy mail czytam. Bardzo doceniam. Naprawdę dajecie masę siły w tych najgorszych momentach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS