Rolnicy, ogrodnicy, sadownicy, pośrednicy – wszyscy wytwórcy warzyw i owoców, roślin rabatowych, handlujący mięsem i wędlinami, ale również odzieżą, chemią – z dnia na dzień zostali pozbawieni miejsca pracy. Mowa o Targowicy Miejskiej, która została zamknięta ze względów bezpieczeństwa. I nie zostanie otwarta przed świętami. Na ratunek ruszyli społecznicy tworząc wirtualny targ.
Wirtualny targ
Zawiązana pod koniec marca inicjatywa pn. „Wirtualna targowica” to prospołeczna akcja, odpowiedź na bieżące potrzeby handlujących i kupujących w dobie koronawirsa. Grupa powstała z zamysłem łączenia dostawców i odbiorców. „Ale niech łączy wszystko co związane drobnym handlem, przedsiębiorczością oraz starachowickim targowiskiem w tym trudnym czasie” – czytamy w opisie grupy, która zawiązała się na portalu społecznościowym. Od razu spotkała się z ogromnym odzewem. Gdyż jak się okazało zamknięci w domu kupcy czekają na klienta, tymczasem ci spragnieni swoich sprawdzonych produktów szukają namiarów na swoich dostawców.
I tak natychmiast pojawiły się komunikaty następującej treści:
- witam jak ktoś potrzebuje pszenicę, ospę i inne zboża dla kur, gołębi zapraszam na priv
-
kasza, grochy, fasole, bakalie, art.rolne, nasiona – tu nazwiska i telefon
-
przyprawy kuchenne teraz nie na targu ale odbiór na Kościelnej
-
artykuły chemiczne, przemysłowe, środki do dezynfekcji i kosmetyki – ceny firmy sprzed epidemii koronawirusa. Odbiór towaru z parkingu obok targu, zza pawilonu handlowego, bądź dowóz na miejsce przy zamówieniu powyżej 50 zł w granicach miast
-
do sprzedania drzewka owocowe (jabłonie, grusze, śliwy, czereśnie, wiśnie, porzeczki – czarne, białe, czerwone, aronie, agrest, tuje szmaragd
-
świeże mięso i domowe wyroby
-
miody, torty na dowóz
-
firany, garnitury
-
warzywa i owoce w gospodarstwie – obiecujemy że przy większych zakupach będą rabaty
-
gospodarstwo ogrodnicze – bratki, stokrotki, goździki, prymulki, później kwiaty balkonowe i rabatowe…
Podobnych komunikatów można mnożyć – to jak wołanie na puszczy i dramatyczny apel z prośbą o pomoc w tych trudnych i niecodziennych czasach.
- Od 6 lat handluję na targu warzywami i owocami – mówi pan Artur. – Dobrze, że żona pracuje, bo byłoby tragicznie. Z dnia na dzień zostałem pozbawiony miejsca pracy i źródła dochodu. Jak nie pracuję i nie sprzedaję to nie ma pieniędzy. Z jednej strony rozumiem prezydenta miasta, zamknął targowicę i ma spokój. Ale co my mamy zrobić? Ludzie chodzą po galeriach a targ zamknięty. To nielogiczne. Przecież tam większe ryzyko niż na targu. Zakupy to pierwsza potrzeba – wychodzi się po nie, żeby przeżyć. Ludzi pozbawiono sprawdzonych produktów a nas klientów. Dobrze, że powstała taka inicjatywa, ale nie bardzo wierzę w jej skuteczność. Jeśli ktoś zamówi większą ilość to nie ma problemu, ale nie będę jechał z 2 kg jabłek przez całe miasto. Nie sądzę, że przyniesie to tzw. efekt WOW – mówi nasz rozmówca, który następnego dnia przyznał, że jednak odzew jest.
W związku z zamknięciem targowicy, miejsca pracy została pozbawiona pani Jadwiga i jej rodzina, która od 20 lat prowadzi gospodarstwo ogrodnicze. Kobieta, dla której kwiaty nie tylko praca, ale i pasja, nie może patrzeć, jak owoce jej pracy padają na jej oczach.
- W naszym regionie nie ma giełdy, są tylko bazary, rośliny aż się proszą żeby je wywieźć a nie ma gdzie. My tylko z tego żyjemy. Zamknięcie targu nie było słuszne. Moim zdaniem większe ryzyko zakażenia jest w marketach, które są czynne. Tu jest większa przestrzeń, na powietrzu, ludzie nie stykają się bezpośrednio, nie stoi jeden obok drugiego. W sklepie jest większe zagęszczenie. Miałam nadzieję, że te produkty, które się psują i niszczą zostaną dopuszczone do handlu, ale myliłam się. Co mamy z tym zrobić? Ci, którzy mają warzywa są w podobnej sytuacji. Za chwilę, sadzonki porów i selerów zgniją i trzeba będzie wyrzucić – mówi Jadwiga Bugajska. – 20 lat pracy i tradycji legło w gruzach. Nie chodzi o to, żeby zarabiać, ale żeby się to nie zmarnowało. Żeby człowiek z długami nie został. Czas nagle jakby się zatrzymał. Najgorzej patrzeć, jak praca moich rąk pada na moich oczach. Każdego kwiatuszka przeżywam i każdego mi szkoda. Były ostre zimy, szkodniki, różne choroby roślin – i to wszystko jakoś przetrwaliśmy. Po tym, trudno się będzie odbudować. A ja mam swoich stałych klientów. Nie wierzę, że to się dźwignie, przecież nikt do mnie nie przyjedzie po parę kwiatków, osoby starsze to już w ogóle. A czy pomoc państwa nas obejmie? Jedno obiecywać a drugie dać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS