– Przedświąteczną gorączkę będę odchorowywać jeszcze długo po Nowym Roku. Pracuję wtedy na zdwojonych obrotach i mój organizm bierze energię “na krechę”. W styczniu jestem jak zombie – przyznaje 36-letnia Iwona, pracownica Biedronki.
– Ta orgia zakupowa to dla mnie najtrudniejszy okres. Przedświąteczny klient potrafi być potworem. Pasowałoby mi przez cały rok zapuszczać na sobie pancerz, żeby nie dać się zranić. Ale się nie da – stwierdza 34-letnia Katarzyna z Biedronki.
– Przed Bożym Narodzeniem włączamy świąteczną muzykę, wrzucamy na sklep choinkowe ozdoby, zaczynamy bajkowy czas. Jest rodzinnie i ciepło – dodaje ironicznie 28-letnia Dorota z Kauflandu i opowiada historię sprzed roku, której bohaterami jest matka z kilkuletnim dzieckiem.
Kobieta zakłada chłopczykowi mikołajową czapkę, sadza go na sklepowym wózku i rusza w alejki między półkami. Ściąga z nich łakocie i podaje synkowi z uśmiechem, jakby chciała “zaczarować” atmosferę dookoła. A ta gęstnieje wraz z tłumem. Klienci trącają się koszykami i fukają na siebie. Przewracają oczami na widok długich kolejek do kas. Czerwienieją ze złości, gdy jakiegoś towaru nie ma już na półkach. – Ta pani zaraz przewiezie paletę do magazynu, bo widzi, że nie możemy przejść – matka mówi ciepłym głosem do dziecka. Dorota wie, że to o niej. Jak zwykle w takich sytuacjach świeci oczami, bo rozumie klientów, których wkurzają palety stojące w alejkach. Ale nie ma czasu im tłumaczyć, dlaczego tak jest (zrobimy to w tym tekście). Wspomnianą matkę nieporadnie próbuje uspokoić zapewnieniem, że zaraz skończy rozkładać towary z palety.
– Widocznie ta pani nie powinna tutaj pracować, skoro nie rozumie po polsku – matka nadal nie podnosi wzroku na Dorotę, tylko zwraca się do dziecka. – Ta pani powinna być w magazynie, na tyłach sklepu. Przerzucać tam ziemniaki, a nie pracować wśród ludzi. Ale może i do ziemniaków się nie nadaje. Pani psuje nam świąteczne zakupy… – eskaluje kobieta.
Pracownica sklepu czuje na twarzy uderzenie gorąca. Nie z wściekłości, bo na nią nie ma już siły (jest przy końcu zmiany). – Robi mi się gorąco, bo czuję się bita, a nie umiem się obronić. Nie mogę wydusić z siebie słowa. Czekam więc, aż tej matce się znudzi. Gdy już wreszcie sobie idzie, kończę rozładowywać paletę, wychodzę z pracy i ryczę w samochodzie – wspomina moja rozmówczyni.
“Czy pani ma okres?!”
W “opowiadaniach wigilijnych” z hipermarketów zazwyczaj pojawia się klient, którego kasjerki nazywają “tykającymi bombami”. A sklep przed świętami to jeden wielki detonator. Wystarczy, że taśma przed kasą zatrzyma się na dłużej, a już dochodzi do wybuchu.
– Taśma się zatrzymuje, bo ktoś rezygnuje z kupna towaru. Myślał, że masło jest tańsze, ale nie doczytał, że przy zakupie kilku sztuk. Albo zauważył, że jedna z bombek choinkowych jest zbita i biegnie wymienić cały zestaw. Albo włożył produkty z kodami kreskowymi do foliówek, więc wszystkie muszę wypakowywać i skanować. Przyczyn takich przestojów są setki, a cierpliwości żadnej przed Bożym Narodzeniem. Klient często traktuje mnie jak złodziejkę jego czasu, którego i tak brakuje mu przed świętami – wzdycha Katarzyna. I podaje przykłady wybuchów klientów:
Czy pani ma okres?! Boli coś panią czy po prostu nie umie pracować?
Myśli pani, że jak ładnie wygląda, to nadaje się do tej pracy? Może trzeba spróbować czegoś prostszego? Na przykład takiego zawodu wykonywanego bardziej w nocy?
Czy pani nie rozumie, że nie przyszedłem tu stać nad panią i ją podziwiać? No, debilka!
Z kolei Dorota dopowiada, że takie wybuchy często poprzedza pytanie: “Wiesz, kim jestem?!”. – Stoi facet niepodobny do nikogo i skąd mam wiedzieć, kim on jest? Może właścicielem kebaba, może kierownikiem skupu złomu, a może radnym albo proboszczem. Ale jakie to ma znaczenie w sklepie? Czuje się lepszy ode mnie, bo on kupuje, a ja sprzedaję? Może w swoim mniemaniu jest bogiem. Aż dziwne, że akurat przed świętami jest tylu bogów – zauważa pracownica Kauflandu.
“Wygląda pani jak bezdomna”
Iwona zwraca uwagę, że niektórzy klienci wcale nie muszą dostać pretekstu do wybuchu, bo sami go sobie znajdą w sklepie. Gdy kiedyś rozkładała towar na półkach, podeszła do niej kobieta po sześćdziesiątce. – Może mi pani powiedzieć, dlaczego ser leży w cukierkach? – zapytała zniecierpliwiona.
– Bo widocznie ktoś go tam porzucił. Zaraz odłożę na miejsce – odpowiedziała ze spokojem pracownica marketu.
– Rozumiem, że ludzie bałaganią, ale dlaczego tutaj nie ma nikogo, kto pilnuje porządku?! – klientka zaczęła podnosić głos.
– Ja jestem, ale po prostu nie mogę upilnować wszystkiego. Odniosę ten ser – powtórzyła Iwona, ale już wiedziała, że to nie załatwi sprawy. I że zaraz padnie jakiś tekst, który kobietę rozładuje i dzięki której poczuje się lepiej.
– Widać po pani, jaka jest wyrywna do pilnowania porządku. Nawet swoich włosów nie umie pani upilnować. Całe to potargane. Wygląda pani jak bezdomna – rzuca pani po sześćdziesiątce i odchodzi.
Z okresem przedświątecznym w pracy kojarzy się Iwonie jeszcze jedna scena. Tym razem miłosna. Dwoje zakochanych stoi w kolejce do kasy. On ściąga dla niej z półki czekoladkę, ona daje mu całusa. – Gdy mnie będziesz tak rozpieszczał słodyczami, to urosną mi boczki jak tej pani – klientka wskazuje głową na Iwonę, stojąc już metr od niej. – Chciałbyś, żeby tak wylewały mi się spod bluzki? – zapytała z grymasem obrzydzenia na twarzy.
“Polak Polakowi Polakiem na święta”
Gdy pracownicy marketów opisują takie sytuacje w mediach społecznościowych, czasem czytają komentarze: “Polak Polakowi Polakiem na święta”. Częściej jednak spotykają się z reakcjami: “Jeśli ci nie pasuje, to zmień pracę”, “Zarabiacie tam nieźle i wiadomo, że nie za siedzenie i malowanie paznokci”, “Sami jesteście sobie winni. Np. te palety w alejkach rzeczywiście są nie do zniesienia”.
– Od czego by tu zacząć? – wzdycha Katarzyna. – Mieszkam w małym mieście i mimo tego, że w Polsce jest niskie bezrobocie, to u mnie wcale nie jest tak łatwo zmienić pracę. Duże sklepy wykończyły te mniejsze, a ja całe życie w nich pracowałam. Jasne, że mogę się przebranżowić. Ale co jeśli i tam będę poniewierana? Wtedy też mi powiedzą: “Zmień pracę”? Mam ciągle tak uciekać? Ta rada nie załatwia problemu poniewierania, tylko daje wymówkę zadowolonym z siebie chamom, żeby niczego w swoim zachowaniu nie zmieniać – mówi.
Jak dodaje, w sklepie kokosów nie zarabia. Za listopad wzięła na rękę 3,7 tys. zł z premiami, ale w każdym tygodniu przepracowała 50 godzin. O malowaniu paznokci nie ma mowy, zwykle jest problem nawet z wyjściem na przerwę. – Nawet w normalnym okresie tyram na 150 proc., bo brakuje nam rąk do pracy. A co dopiero przed świętami! Jeśli palety stoją w alejkach, to dlatego, że nie mamy czasu ich rozłożyć. Biegam na odpiek (robienie pieczywa) trzy razy dziennie, rozkładam palety, a jeszcze wzywają mnie na kasę, gdy wydłużają się kolejki. Wszystkie te stanowiska pracy są rozrzucone po całym sklepie, więc robię grube kilometry. Przyjmuję na kręgosłup wiele kilogramów, a na twarz obelgi – opisuje.
– Mam podobnie. Klienci za mną biegają, żeby o coś zapytać. Czekają, aż ich skasuję, zaprowadzę do czytnika cen, wskażę towary na półkach. Denerwują się, bo zaczynam być wszędzie, a z ich perspektywy nie ma mnie nigdzie. Nie mogę się rozdwoić, więc rozwiązaniem jest tylko zatrudnienie nowych pracowników. Ale tego nie ma, bo ludzie nie wyrywają się do tak ciężkiej roboty za takie pieniądze – tłumaczy Iwona.
– Nie tylko ludzie, ale też szefostwo się nie wyrywa – dopowiada Katarzyna. – Gdy wpada kontrola “z góry”, to przecież u nas wszystko chodzi jak w zegarku i nie widać powodów do zatrudniania kolejnych osób. Jakoś tak się składa, że o przyjeździe “góry” wiemy wcześniej. Ściąga się pracowników z wolnego, którzy pucują sklep i rozkładają towar – relacjonuje.
– Słynne malowanie trawy na zielono, o którym piszecie w swoich grupach na portalach społecznościowych – wtrącam.
– Tak, to istny cud. Nagle znikają braki w zatrudnieniu, palety z alejek i wszystko jest pięknie. “Góra” widzi, co chce zobaczyć. Nic nie trzeba zmieniać, bo wszystko działa. Mówisz, że to biznesowo bez sensu? Na tym się nie znam. Ale wiem, że nad moją głową jest piramida kierowników. Czyli szef ma szefa, który ma szefa itd. Każdy chce się wykazać w papierach. Dopóki rubryczki z finansami się zgadzają, to te z pracownikami już nie muszą. A pierwsze się zgadzają, bo pracujemy ponad siły – ocenia.
– To pewnie przekłada się na brak zadowolenia klienta, który biega za tobą po całym sklepie albo potyka się o te nieszczęsne palety? – zastanawiam się na głos.
– Jasne, że tak. Ale on złapie nerw, wyładuje się na nas, a potem i tak wróci na “promki”. Nawet jeśli kilku klientów przeniesie się do innego sklepu, to i tak nie będzie tego widać w rubryczkach. Nie ta skala – uważa moja rozmówczyni.
Niedziela handlowa w Wigilię?
Niedawno Sejm zdecydował, że pracownicy sklepów będą mogli spędzić Wigilię z rodziną, a nie w pracy. Jednak w zamian za to dostali niedzielę handlową 10 grudnia. Do tego sklepy będą otwarte też 17 grudnia. – Dla mnie to za wysoka cena, którą politycy odgórnie każą nam płacić za bycie w domu w Wigilię. Wiadomo, że 24 grudnia chcę być z mężem i dzieciakami, bo nie można tego świątecznego czasu nadrobić w inny dzień. Ale te dwie dodatkowe niedziele przypadają na najbardziej gorący okres w sklepach. To jak kazać koniowi w upale wbiegać trasą do Morskiego Oka – porównuje Katarzyna.
Dorota macha już na to ręką. Zagryza zęby, robi swoją “służbową” minę i idzie do roboty. Na widok tej miny część klientów mówi: “Ale dlaczego pani jest taka niemiła?”. – Kiedyś koleżanka pokazała mi ją na zdjęciu. I wiesz co? Po prostu nie ma na niej uśmiechu, a ludzie od razu, że jestem niemiła. Robię wszystko na podwójnej prędkości, odpowiadam im życzliwie, ale bez uśmiechu. Bo po prostu za wiele razy oberwałam po tym uśmiechu. Teraz mam go już tylko dla bliskich i znajomych – podsumowuje moja rozmówczyni.
Napisz do autora: [email protected]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS