Tymczasem w obliczu obecnego kryzysu ministerstwo kierowane przez Łukasza Szumowskiego zyskało status instytucji dostarczającej społeczeństwu poczucia pewności i bezpieczeństwa. Oczywiście, dynamiczny przebieg epidemii w Polsce może to jeszcze wszystko zmienić, ale na razie wydaje się, że to właśnie minister Szumowski wyjdzie z pandemii politycznie wzmocniony, jak żaden inny polityk rządzącego obozu.
Mina zdrowotna
Szumowski obejmował urząd w styczniu 2018 roku – gdy mianowany pod koniec 2017 roku premier Morawiecki wymienił kilku ministrów z gabinetu, który odziedziczył po Beacie Szydło. Nikt wtedy nie przepowiadał mu wielkiej politycznej kariery. Miał opinię dobrze wykształconego, choć przy tym bardzo mocno konserwatywnego lekarza, perfekcjonisty i osoby bardzo pracowitej. Jednocześnie pozostawał nieznany opinii publicznej. Nie był nawet posłem, wcześniej pełnił funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Czytaj też: Śmieciówki w czasie epidemii. „Co chwila ktoś bankrutuje, ktoś się żegna, ktoś traci pracę, a razem z pracą nadzieję”
Taka, a nie inna decyzja kadrowa sugerowała, że PiS szuka do resortu zdrowia kogoś, kto z jednej strony ma wiedzę o systemie opieki zdrowotnej, daje się sprzedać wyborcom jako fachowiec, a z drugiej nie ma silnej pozycji politycznej. Niezależnego fachowca słabo kojarzonego z głównym nurtem partii można przecież względnie niskim politycznym kosztem odwołać i zastąpić innym, gdyby sobie wyraźnie nie radził.
Czytaj też: Czy koronawirus może zmienić religijne przyzwyczajenia Polaków?
A Szumowski obejmował resort w warunkach, w których o polityczny błąd nie było trudno. Od jesieni 2017 roku trwał protest lekarzy rezydentów, domagających się podwyżek i wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. Konstanty Radziwiłł odszedł z rządu przede wszystkim z tego powodu, że nie był w stanie osiągnąć porozumienia z protestującymi lekarzami. Często sam dolewał oliwy do ognia wypowiedziami, uznawanymi przez lekarzy za lekceważące i obraźliwe. Komentując wypowiadanie przez lekarzy formuły opt out, umożliwiającej im pracę ponad 48 godzin w tygodniu, stwierdził na przykład, że przecież zawsze pracowało się w branży sporo, bo w tym zawodzie nie da się zdobyć rzetelnej wiedzy, pracując 8 godzin dziennie z wolnymi weekendami. Po spotkaniu z przedstawicielami protestujących lekarzy potrafił powiedzieć, że rozmawiało się ciężko, bo lekarzom chodzi tylko o pieniądze.
Czytaj też: Koronawirus i wybory prezydenckie. Kandydatom opozycji pozostanie „opcja atomowa”?
Reset w resorcie zdrowia dał rządowi Morawieckiego trochę oddechu w relacjach z lekarzami. Szumowski w końcu podpisał porozumienie. Problemem służby zdrowia nie była jednak wyłącznie specyficzna maniera ministra Radziwiłła. Opieka zdrowotna stanowiła jeden z chronicznie niedofinansowanych po ’89 roku obszarów państwa. Polskie wydatki na ochronę zdrowia należą do najniższych w Unii Europejskiej, zarówno jeśli chodzi o procent PKB, jak i kwoty bezwzględne. Według danych Eurostatu z 2016 roku mniej nominalnie na mieszkańca z krajów UE wydawały tylko Rumunia i Bułgaria.
Nakłady na zdrowie rosły w trakcie rządów PiS. Jeszcze w listopadzie 2017 roku, a więc za kadencji ministra Radziwiłła, przyjęto ustawę o stopniowym wzroście wydatków publicznych na zdrowie do poziomu 6 proc. PKB w 2025 roku. Latem 2018 roku przyjęto nowelę przyspieszającą ten proces. Jednocześnie wzrost wydatków nie nadążał za potrzebami. W kampanii wyborczej rok temu chwalący się sukcesami na wszystkich frontach rząd PiS pozostawał wymownie milczący w kwestii opieki zdrowotnej. Przy okazji konstrukcji drugiego gabinetu Morawieckiego nazwisko Szumowskiego, obok ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, chyba najczęściej pojawiało się na giełdzie ministrów do wymiany.
Ministerstwo jak kula u nogi
By rozwiązać strukturalne problemy polskiej służby zdrowia na czele MZ trzeba by polityka o wybitnie silnej pozycji, zdolnego narzucić agendę własnego resortu całemu rządowi. Los byłych ministrów zdrowia nie bardzo zachęca jednak ambitnych, wpływowych polityków do tego, by podjąć ryzyko zmierzenia się z pracą w tym właśnie resorcie. Kierowanie ministerstwem zdrowia często okazywało się bowiem dla polityków kulą u nogi.
Radziwiłł nie tylko utracił tekę w wyniku protestu rezydentów, ale także przegrał w swoim okręgu wybory do Senatu w 2019 roku z wystawionym przez PSL-Koalicję Polską Michałem Kamińskim. Przyczyn porażki Radziwiłła mogło być wiele, ale z pewnością wpływ na nią miały także jego osiągnięcia w MZ.
Za Ewą Kopacz przez długi czas ciągnęły się kontrowersje z czasów, gdy kierowała resortem zdrowia w gabinecie Tuska. Zwłaszcza te związane z pochówkiem ofiar katastrofy w Smoleńsku. Jako kandydata na następcę Kopacz na stanowisku wymieniano Władysława Kosiniaka-Kamysza. W drugim rządzie Tuska lider ludowców objął jednak ostatecznie resort pracy – czego dziś pewnie nie żałuje.
Jego kolega z gabinetów Tuska i Kopacz, Bartosz Arłukowicz, nie miał bowiem łatwego życia w resorcie zdrowia. Dwukrotnie musiał bronić się w Sejmie przed wotum nieufności. Zwłaszcza na początku kadencji miał fatalną prasę, w sondażach oceniany był jako najgorszy minister drugiego rządu Tuska obok Joanny Muchy. Dziś mało kto o tym pamięta, rok temu Arłukowicz zabłysnął świetną kampanią do Parlamentu Europejskiego – ale pobyt w ministerstwie zdrowia okazał się dla europosła bardzo ciężką próbą, której przy braku szczęścia mógł politycznie nie przetrwać.
Czemu Szumowskiemu się udaje
Dla ministra Szumowskiego podobnym doświadczeniem mogła okazać się epidemia koranawirusa. Ale choć coraz lepiej widać, że brakuje testów, maseczek chirurgicznych, środków ochrony i lekarzy, że szpitale nie są gotowe na wysyp zachorowań, to większość Polaków wydaje się dobrze oceniać reakcję rządu na kryzys. Sondaż Ipsos, którego wyniki portal „Oko.press” opublikował w zeszłą sobotę, pokazuje, że 67 proc. ankietowanych ocenia działania rządu w sprawie pandemii „dobrze”, lub „bardzo dobrze”.
Te pozytywne oceny idą w dużej mierze na konto ministra Szumowskiego. Trzeba przyznać, że minister stanął na wysokości zadania, jeśli chodzi o komunikację ze społeczeństwem. Środki, jakie podjął rząd – stosunkowo wczesne zamknięcie granic, szkół, uczelni, instytucji kultury, strategia społecznego dystansu – na razie wydają się działać. Nie mamy jak dotąd kryzysu epidemicznego na miarę Włoch.
Liczba zarażonych, ciężko chorych i zmarłych będzie rosnąć, podobnie jak gospodarcze i społeczne koszty przymusowego zamknięcia niemal wszystkiego. Jeśli jednak w Polsce nie wydarzy się „scenariusz lombardzki”, minister Szumowski nie tylko nie wywróci się politycznie na pandemii, ale wyjdzie z niej politycznie silniejszy, przełamując swoistą „klątwę Ministerstwa Zdrowia”, dotykającą kierowników tego resortu w ostatniej dekadzie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS