Magiczna bariera stu godzin w Cyberpunku 2077 została przekroczona. Nie sądziłem, że wystarczą mi niespełna cztery tygodnie, aby najnowsza gra RED-ów zajęła najwyższe miejsce w moim osobistym rankingu: “tytuły, z którymi spędziłem najwięcej czasu w 2020 roku”. Jeszcze parę dni temu koronę nosił Assassin’s Creed Valhalla – w jego przypadku licznik pokazuje 91 godzin rozgrywki.
Sześć tysięcy minut spędzonych w pozycji stworzonej z myślą o pojedynczym graczu to naprawdę sporo czasu dla osoby, która codziennie spędza parę godzin w grach wideo, nie wspominając nawet o osobach, które mają trudności ze znalezieniem choć 60 minut dziennie na rozrywkę z powodu wielu obowiązków. Wielu z Was zapewne zapyta – czy warto poświęcać tytułowi Polaków aż tyle czasu? Czy gra nudzi się po pewnym czasie? Czy jakościowo przebito Wiedźmina 3? Postanowiłem odpowiedzieć na parę takowych pytań – zaznaczam, że jest to tylko moja opinia na wybrany temat, z którą nie musicie się zgadzać.
W tekście nie znajdziecie spoilerów!
Czy Cyberpunk 2077 jest lepszy od Wiedźmina 3?
Na samym wstępie myślę, że warto poruszyć najbardziej gorący temat w tymże wpisie: “czy najnowszy projekt RED-ów dorównał popularnemu Wiedźminowi 3?” Według mnie, tak, dorównał, ale go nie przebił (nie biorąc pod uwagę oprawy wizualnej), mimo tego, iż Wiedźmin 3: Dziki Gon ma już za sobą pięć wiosenek, a CP2077 dopiero co “otworzył oczka”. Więc czemu nie przebił?
Od początku zabawy drażni mnie jedna rzecz, albo w sumie nawet dwie. Najnowszy projekt rodzimych deweloperów ma ciekawszą historię, jak i lepszych bohaterów od wyżej wymienionego W3 (od teraz będę posługiwał się skrótami obu produkcji, bo ich tytuły będą pojawiały się bardzo często) – Eredin może czyścić buty Johnny’emu Silverhandowi (do tej pory żałuję, że CDPR nie pokusiło się o szersze przedstawienie jeźdźców z Dzikiego Gonu, co spowodowało, iż są oni bardzo płytkimi antagonistami), wątek na Skellige nawet nie dorównuje temu związanemu z Aldecaldos, a historia Keiry to mrówka próbująca wdrapać się na drzewo, na szczycie którego znajdziemy Judy chcącą zmienić świat na lepsze.
Sam wątek główny oraz poboczny w CP2077 pozwala nam spędzić w grze około 40-50 godzin. W3 oferował trochę, a raczej sporo więcej (70-80 godzin na wątek główny + poboczne (?)), ale lwia część zadań opcjonalnych nie była aż tak interesująca, jak te w Night City. I co dalej? A no to, że w przypadku historii Geralta możemy wykonywać kontrakty, które niemalże zawsze miały jakieś zaplecze fabularne. Powiecie, ale w CP2077 też mamy kontrakty. Tak, mamy, ale ten, kto je zrobił na pewno czuje lekki niedosyt, bo są one po prostu… nijakie.
W tzw. “wieśku” biegaliśmy za wampirem po całym Novigradzie, szukaliśmy wieśniaka podszywającego się pod wiedźmina w celu poderwania pewnej pannicy, córki sąsiada, poznaliśmy wieś, którą zmasakrował łowca potworów, gdy nie otrzymał zapłaty itd. To było coś, co chciało się poznawać. Tego samego odczucia nie poczujemy w przypadku kontraktów w CP2077 ograniczających się w 90% do zabicia celu, przetransportowania jakiegoś przedmiotu, czy rozwaleniu danej lokacji słysząc jedynie przy tym, że takimi czynami zadowalamy miejscowego fixera/fixerkę, czyli osobę zlecającą aktywności opcjonalne. O losowych aktywnościach nie ma co nawet wspominać. W CP2077 gangi prowadzą zacięte walki na ulicach, a w W3 trzeba było burzyć gniazda potworów – obu rzeczy mogłoby w ogóle nie być, bo nikt o nich nie będzie pamiętał.
Tak więc pod względem samego scenariusza oraz projektowania zadań, obie produkcje są sobie równe – tutaj nie ma zwycięzcy. CP2077 ma lepszy scenariusz, lepiej napisane postacie (krótko mówiąc: scenarzyści znacząco się rozwinęli), ale za to opcjonalne aktywności kuleją jeszcze bardziej, niż w W3. To na pewno nie tak miało wyglądać. Nie będę porównywał opisywanych wyżej pozycji pod względem technicznym, ponieważ byłoby to bardzo głupie. Technologia idzie do przodu, więc wiadomo, że Night City miażdży swoimi lokacjami, drapaczami chmur, modelami postaci, czy treścią w danych budynkach. A co do bugów – nie odczułem, aby było ich aż tyle, iloma mogła na początku życia na rynku “poszczycić” się najnowsza przygoda Geralta z Rivii.
Czy Cyberpunk 2077 nudzi po 100 godzinach?
I tak, i nie. Ja jestem osobą, która całuje ściany niemalże w każdej grze oferującej otwarty lub półotwarty świat, więc dokładne zwiedzanie “miasta marzeń”, zagadywanie do NPC-ów, wspinanie się po dachach w celu zbierania drzazg poszerzających wiedzę nt. gry, zaglądanie do najciemniejszych alejek sprawiało mi ogromną frajdę i myślę, że podobnego zdania są lub będą inne osoby preferujące piękne, dobrze wypełnione open worldy.
Jednakże sto godzin to – moim zdaniem – maksimum, ile można spędzić z CP2077. Już po tym, jak licznik pokazywał liczbę “90” zaczynałem zastanawiać się, co jeszcze mogę zrobić w Night City (oczywiście oprócz kupowania nowych pojazdów, na które ciągle brakuje pieniędzy – RED-zi zmuszają nas do przemyślanego wydawania kasy na każdym etapie rozgrywki), gdy każde zadanie w moim dzienniku zostało odhaczone. No, oprócz chodzenia po ulicach bez celu to raczej już nic.
Więc odpowiadając na pytanie zadane w akapicie, tak, po stu godzinach rozgrywki produkcja Polaków nudzi, ale tylko dlatego, że po 6000 minutach spędzonych w Night City to miasto obecnie nie oferuje nic więcej. Pomijając zbędne mini-gierki, jak kasyna (skorzystalibyśmy raz z niego, a potem o nim zapomnieli), czy podróże pociągami, chyba najbardziej pożądałbym, aby po wykonaniu wszystkich aktywności moglibyśmy coś podziałać w swoim mieszkaniu, które zostało bardzo niewykorzystane przez twórców. Nie rozumiem, dlaczego nie możemy zaprosić do niego swoich znajomych, a przede wszystkich kochankę/a, z którym mamy zamiar spędzić przyszłość.
Nie pozostaje nic innego, jak cierpliwie czekać na zapowiedziane dosłownie wczoraj darmowe rozszerzenia, które pojawią się już niebawem. Mam nadzieję, że wprowadzą one dodatkowe zadania, obok których przejść obojętnie nie będzie się dało – podobnie jak miało to miejsce, gdy licznik godzin nie pokazywał jeszcze liczby “100”. Te 100 godzin, no, tak dokładniej to 90, które spędziłem w Night City były na swój sposób wyjątkowe (pomijając niektóre kontrakty), czego nie mogę powiedzieć chociażby o Valhalli, która – mimo iż jakościowo stoi zdecydowanie wyżej od Originsa i Odyssey – w wielu momentach potrafiła znużyć swoją powtarzalnością w co drugim zadaniu.
Czy Cyberpunk 2077 zachęca do ponownego przejścia?
Podobnie jak w poprzednim akapicie, i tak, i nie. Cyberpunk 2077 to świetny tytuł, ale tylko na jedno podejście. Jeśli myślicie, że teraz wymaksujecie grę bawiąc się “punkiem”, a po spędzeniu w “mieście marzeń” minimum 100 godzin rozpoczniecie nową grę jako – przykładowo – korpo w nadziei, iż rozgrywka diametralnie się zmieni, to jesteście w błędzie, a po paru godzinach zabawy zaczniecie czuć przejedzenie materiałem. Ścieżki życia V zmieniają jedynie nastawienie niektórych postaci do Waszej osoby, odblokowują nowe dialogi, ale koniec końców wszystko sprowadza się do tego samego.
Ale czy powinno to kogoś dziwić? Myślę, że nie. Powiedzcie szczerze w sekcji komentarzy, czy udało Wam się, ba, czy mieliście w ogóle chęć ukończyć parę razy Fallouta 4, The Outer Worlds, Skyrima, Wiedźmina 3 czy Andromedę, czyli gry oferujące wybory w połączeniu z otwartym światem? Jestem pewny, iż grupka takowych osób będzie bardzo mała – byłaby większa, jeśli te tytuły byłyby krótkie albo oferowały, za drugim podejściem, znacząco zmienioną rozgrywkę. Mam tutaj na myśli chociażby dwie ścieżki w Wiedźminie 2, od których zależała druga część historii.
Czy w ogóle będę chciał przejść kiedykolwiek Cyberpunka 2077 od nowa, jak Wiedźmina 3? Tak, na pewno tak, ale myślę, że nie nastąpi to wcześniej, niż w połowie następnego roku kalendarzowego (być może skorzystam z next-genowego wydania na PS5), gdy już odpocznę od Night City, albo w momencie, gdy otrzymamy fabularne rozszerzenia na miarę DLC “Krew i Wino”. Wcześniej nie, bo tytuł wyleciałby z dysku po paru godzinach.
Cyberpunk 2077 jest znakomity, ale na razie nie chcę więcej
Podsumowując, Cyberpunk 2077 to, zaraz za The Last of Us Part II, najlepsza gra 2020 roku (mamy tutaj do czynienia z tzw. kacem gamingowym), z którą każdy fan mocnych historii i otwartych, pięknych światów spędzi nawet ponad 100 godzin. W moim odczuciu, jest to wystarczający czas, po którym trzeba odpocząć od “miasta marzeń” i wrócić do niego dopiero wtedy, gdy RED-zi dostarczą na rynek rozszerzenia, ale pod warunkiem, iż będą one fabularne. Kolejnych kontraktów od fixerów nie mam zamiaru rozwiązywać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS