W środowisku amerykańskich ekspertów wojskowych toczy się właśnie ożywiona dyskusja na temat tego jakim zmianom winny podlegać siły zbrojne Stanów Zjednoczonych, aby móc odpowiedzieć na rysujące się wyzwania.
Z grubsza ich kształt określony został w przyjętej w 2018 roku, za czasów administracji Trumpa, nowej redakcji Doktryny Bezpieczeństwa Narodowego, w której określono główne strategiczne wyzwania. Jest nim, w przeciwieństwie do poprzednich dwudziestu lat, kiedy amerykańska hegemonia w świecie była niekwestionowana a siły zbrojne USA musiały mierzyć się ze znacznie gorzej uzbrojonymi i słabiej wyszkolonymi przeciwnikami, pojawienie się obecnie dwóch strategicznych rywali, Chin i Rosji, o możliwościach wojskowych porównywalnych z amerykańskimi. Kwestii jakim zmianom strukturalnym winna podlegać amerykańska armia poświęcony jest artykuł Bruce’a Helda i Brada Martina, ekspertów renomowanego think tanku RAND, który opublikowany został w specjalistycznym portalu War on the Rocks.
Amerykańscy eksperci zaczynają od mocnego akcentu pisząc, że „Stany Zjednoczone są nieprzygotowane na obecne wyzwania strategiczne. Od zakończenia zimnej wojny żaden naród nie mógł poważnie zagrozić integralności terytorialnej lub politycznym interesom Ameryki lub jej sojuszników. Ale to się zmieniło i amerykańscy decydenci uważają obecnie, że Stany Zjednoczone są zaangażowane w strategiczną rywalizację z Chińską Republiką Ludową, która rozwija swoją armię, aby rywalizować ze Stanami Zjednoczonymi o dominację na Zachodnim Pacyfiku i poza nim. Ponadto Rosja zrewitalizowała i zmodernizowała swoje siły zbrojne na tyle, aby stanowić zagrożenie na wschodniej flance NATO, a także wykazała chęć odebrania terytoriów sąsiednim narodom.”
Skąd ta krytyczna ocena? Otóż Held i Martin są zdania, iż w czasie amerykańskiej dominacji na świecie naruszona została strategicznie kluczowa relacja, jeśli chodzi i strukturę i wyposażenie sił zbrojnych, między siłami pierwszego rzutu a całym zapleczem. Nadmiernie rozbudowano potencjał interwencyjny, wojska biorące udział w walce, a zapomniano, że trzeba je w region konfliktu dowieźć, podobnie jak niezbędne zaopatrzenie. Pentagon nie mając po rozpadzie ZSRR poważniejszego rywala mógł spokojnie, przez nikogo nie niepokojony przygotowywać miesiącami operacje wojskowe wymierzone w słabszych przeciwników nie będących w stanie zagrozić amerykańskim liniom komunikacyjnym, kluczowym dla rytmicznych dostaw sprzętu, amunicji i paliwa. Tak było w przypadku obydwu wojen z Irakiem czy w Afganistanie, ale tak nie będzie jeśli amerykańskim siłom zbrojnym przyjdzie się zmagać z przeciwnikiem o podobnym potencjale mającym jeszcze tą przewagę, że jego centra zaopatrzenia leżą znacznie bliżej niźli amerykańskiej armii, a tak jest przecież w przypadku Chin i Rosji.
Te trzy dziesięciolecia „komfortu” z wojskowego punktu widzenia doprowadziły w opinii Helda i Martina do sytuacji, że dziś Pentagon ma zbyt dużo sił ekspedycyjnych, wojsk pierwszego rzutu, a jednocześnie dysponuje zbyt małym potencjałem, w kluczowym obszarze, jakim jest możliwość dowiezienia tych sił w rejon potencjalnego konfliktu zbrojnego, nie mówiąc już o uzupełnieniu i niezbędnym zaopatrzeniu. Jak piszą „zarządzanie tą nową rzeczywistością strategiczną będzie wymagało od amerykańskich przywódców ponownego przemyślenia podejścia do obrony, nie tylko pod kątem nowych zdolności bojowych – w takich domenach jak przestrzeń kosmiczna i cyberprzestrzeń – ale także pod względem równowagi między siłami walczącymi i wspierającymi. Wojsko USA nie ma dziś wystarczających zdolności logistycznych, aby szybko dotrzeć w rejon konfliktu i podtrzymać walkę z przeciwnikiem równorzędnym. Jednak skala nierównowagi oraz fakt, że budżet obronny USA prawdopodobnie nie wzrośnie wystarczająco, aby zaradzić tej nierównowadze przy jednoczesnym finansowaniu obecnych zdolności bojowych, wymaga rozpoznania bardzo trudnej prawdy. Umożliwienie Stanom Zjednoczonym zwycięstwa w walce z przeciwnikiem równorzędnym, oddalonym o oceany — w potencjalnie przedłużającym się konflikcie — wymaga przesunięcia dużej części obecnego budżetu obronnego ze zdolności bojowych na rzecz budowy środków umożliwiających dyslokację wojsk i ich zaopatrzenie.”
Amerykańscy eksperci powołują się na doświadczenia I oraz II wojen światowych, kiedy to Stany Zjednoczone podjąwszy już decyzję polityczną o uczestnictwie w nich potrzebowały ponad rok, aby zbudować swe zdolności do zaangażowania się w wojnach toczonych za oceanem. Dało to przeciwnikom rok na wzmocnienie swych możliwości, co oznaczało znaczny wzrost ceny, jaka trzeba było zapłacić za zwycięstwo. W czasie II wojny światowej ta budowa zdolności do przerzucenia wojsk za ocean oznaczała skoncentrowanie uwagi Waszyngtonu na budowie wielkiej floty transportowej. Zbudowano wówczas, jak argumentują Held i Martin, sześciokrotnie więcej statków transportowych niźli okrętów wojennych. Podobnie było jeśli chodzi o ciężarówki o ładowności powyżej 1,5 tony, ich również zbudowano 6 razy więcej niźli pojazdów wojskowych różnego typu używanych w walce. A jak to jest obecnie? Jak wyliczają Military Sealift Command dysponuje 60 statkami transportowymi i tankowcami, z których większość już obsługuje obecne siły, co oznacza, że nie zrobią wiele więcej. Ponadto w rezerwie znajduje się 40 statków transportowych, które jednak są już coraz starsze i niedługo trzeba będzie je wymienić na nowsze modele. W czasie ostatniej próby sprawdzenia gotowości do służby tej floty rezerwowej okazało się, że rzeczywista jej gotowość jest mniejsza niźli 50 proc..
Dodatkowo, w ramach tzw. Maritime Security Program zawarto umowy z armatorami 60 statków handlowych, które w razie potrzeby mają obowiązek wykonać usługowe rejsy na potrzeby amerykańskich sił zbrojnych. Ale, jak piszą Held i Martin, statki te są cały czas komercyjnie wykorzystywane, co oznacza, że znajdują się w różnych zakątkach świata i ich ściągnięcie zając może długie tygodnie jeśli nie miesiące, pozostawiając na boku skłonność ich cywilnych załóg do wykonywania trudnych i niebezpiecznych misji wojskowych. Na dodatek amerykańska marynarka wojenna, jak argumentują, ma niewystarczającą liczbę mniejszych okrętów, w tym desantowych, które zwłaszcza na Zachodnim Pacyfiku mogą w razie konfliktu zbrojnego odegrać kluczową rolę, jeśli chodzi o możliwość dowiezienia wojska i jego zaopatrzenie. W przypadku konfliktu w Europie zasadniczą rolę odegrają możliwości dowiezienia ludzi, sprzętu i zaopatrzenia w rejon walk, o setki kilometrów oddalony od portów do których mają docierać amerykańskie siły interwencyjne. Jeśli chodzi o liczbę specjalistycznych ciężarówek, to armia amerykańska jest lepiej, ich zdaniem zaopatrzona, niźli to jest w przypadku niewielkich jednostek desantowych, ale tym nie mniej jak dowodzą „większość z nich znajduje się w Stanach Zjednoczonych, w magazynach rezerwowych. Zmobilizowanie i rozmieszczenie tych zasobów zajmie miesiące.” Bez zbudowania zdolności transportowych nie będzie możliwe nie tylko przerzucenie z Ameryki niezbędnej ilości wojska i sprzętu, ale wręcz toczenie nowoczesnej wojny, która, jak argumentują „pochłonie ogromne ilości amunicji, paliwa, części zamiennych i innej klasy zaopatrzenia. Bez ciągłego ich uzupełniania, operacje szybko staną się niemożliwe, a przeżywalność rozmieszczonych sił stanie się problemem.”
Na dodatek w ich opinii planiści w Pentagonie, których doświadczenie nie obejmuje wojen toczonych z równorzędnym przeciwnikiem zdają się, w opinii Helda i Martina nie do końca rozumieć skalę stojącego przed amerykańskimi siłami zbrojnymi wyzwania. Strategiczny przeciwnik, jakim są Chiny i Rosja, dysponuje nie tylko sprawnymi i dobrze wyszkolonymi siłami zbrojnymi, ale również przewagą wynikającą z faktu, że toczyć będą ewentualną wojnę blisko własnego terytorium. Ich linie zaopatrzenia będą krótkie i dobrze chronione, czego nie można powiedzieć o wyzwaniu przed którym staną państwa NATO w Europie czy sojusznicy Stanów Zjednoczonych w Azji.
Trochę przypomina to rozmowę marszałka Mannerheima, który zapewniany w czasie toczonej wojny z Rosją przez Londyn i Paryż, o tym, że oba państwa przyjdą Finlandii z pomocą miał zapytać wysłanników obydwu rządów w jaki sposób zamierzają dostarczyć swe siły w rejon toczących się walk. Opinia amerykańskich ekspertów ważna jest, z oczywistych względów również, a może przede wszystkim w Polsce. Wynika z niej nie tylko jakim wyzwaniom w najbliższym czasie, przede wszystkim w zakresie wewnętrznej modernizacji i zmianie myślenia o przyszłym konflikcie, podlegać będą siły zbrojne Stanów Zjednoczonych. Skłania również do postawienia pytania, czy, jeśli konflikt z Rosją wybuchnie, chcąc przyjść nam z pomocą, w co nikt nie wątpi, będą fizycznie w stanie tego dokonać? Jeśli nie mamy w tym zakresie 100 proc. pewności, to należy zacząć myśleć co powinniśmy zrobić, aby zwiększyć zdolności przerzutu amerykańskich wojsk do Europy i skrócić ich czas dotarcia na linię frontu. Od tego może bowiem zależeć to jak długo będziemy czekać na odsiecz, innymi słowy, czy mamy szansę taki konflikt wygrać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS