A A+ A++

Janne Ahonen skoczkiem był wybitnym. Dwie Kryształowe Kule, pięć wygranych Turniejów Czterech Skoczni, dziesięć medali mistrzostw świata – to wszystko mówi samo za siebie. Zdaniem wielu nie wiedział tylko jednego – kiedy powiedzieć sobie dość. Karierę kończył trzy razy. W każdym z tych przypadków na skocznię i tak wracał. Nawet teraz – jako 44-latek dopiero co wywalczył brąz mistrzostw Finlandii, choć na co dzień… sprzedaje kampery.

Od jego pierwszego zakończenia kariery minęło ponad 13 lat. I o tych trzynastu latach będzie to opowieść. O powrotach, udanych i mniej. O poszukiwaniu swojej drogi. Zmaganiu się z krytyką. Rodzinie. I pasji do skoków, która cały czas mówi: a może by tak jeszcze polatać?

Mistrzostwa, których nie chciał wygrać

Od ostatniego zakończenia kariery – w październiku 2018 roku – do tegorocznych mistrzostw Finlandii oddał ledwie kilka skoków. Choć trzeba tu uczciwie przyznać, że formę trzymał, bo choć ze skakaniem rozumianym jako zawód kończył, to nie chciał się z nim rozstawać całkowicie. – Powiem to wprost: nigdy nie przestanę skakać. Nie będę rezygnował ze swojej życiowej przyjemności i będę oddawał skoki, gdy tylko najdzie mnie na to ochota. Natomiast moja zawodowa kariera dobiegła końca – mówił ponad trzy lata temu.

Dlatego na skocznię mógł wrócić stosunkowo szybko po tym, jak postanowił wystartować w mistrzostwach. Sam pomysł przyszedł mu bowiem do głowy w grudniu, na miesiąc przed imprezą. Informacja ta niemal natychmiast wywołała w Finlandii wielkie dyskusje – sugerowano między innymi, że Ahonen chce w ten sposób pobudzić fińskie skoki, zwłaszcza ich zaplecze, młodych zawodników. Innymi słowy: spróbować wyciągnąć ten sport z bagna, w jakim ugrzązł w jego ojczyźnie.

On sam zaprzeczał.

– Kilka dni temu dowiedziałem się, że mistrzostwa Finlandii odbędą się w Lahti w połowie stycznia. Zacząłem się zastanawiać, czy nie wziąć w nich udziału. Dwa dni później odbyłem już trening na skoczni w Lahti. Słyszałem opinię, że swoim startem chcę zmobilizować naszych młodych skoczków do większego wysiłku. Nie mam takich zamiarów. Chcę wziąć udział w tych zawodach, po to, żeby się dobrze bawić – opowiadał na antenie telewizji Yle.

https://youtube.com/watch?v=oUhO-cYbx1M

Sam mówił, że właściwie nie myśli o tym w kategoriach powrotu, a na skocznię wyjdzie bez oczekiwań. Twierdził nawet, że ma nadzieję… nie wygrać. Bo to świadczyłoby o tym, że z fińskimi skokami jest jeszcze gorzej, niż się wydaje, patrząc choćby na Puchar Świata (jedynym notowanym w jego klasyfikacji generalnej fińskim zawodnikiem jest aktualnie Niko Kytösaho, który zgromadził 22 punkty). I faktycznie, Janne nie wygrał. Ale był trzeci, a to też nie najlepiej świadczy o jego młodszych kolegach po fachu.

Tym bardziej, że sam Ahonen mówi: „skakać mogę, ale nie jestem w stanie robić tego na wysokim poziomie”, a pierwsze próby po dłuższej przerwie oddał na ledwie kilka tygodni przed zawodami. Jasne, mówił, że planował wystąpić w mistrzostwach już w poprzednich latach, ale plany krzyżowały mu raz pogoda, a raz koronawirus, przez które odwoływano zawody. Nie zmienia to jednak faktu, że Ahonen w mistrzostwach wystąpił jako emeryt. A wyszło, że mógłby nadal śmiało występować w fińskiej kadrze.

Do niej już jednak raczej nie wróci. Wystarczy, że robił to wcześniej dwukrotnie.

O krok od spełnienia

Pierwszy koniec nastąpił w 2008 roku. Janne wcale nie był wtedy jeszcze starym skoczkiem – miał ledwie trzydziestkę na karku, spokojnie mógł poskakać jeszcze przez kilka lat. Ale uznał, że wystarczy, zwłaszcza, że akurat miał za sobą świetny sezon. Mógł odejść, będąc wciąż bardzo blisko szczytu. A to koniec, jaki chciałoby mieć wielu sportowców.

Marzeniem każdego zawodnika jest skończyć karierę w świetnej formie. Myślę, że mi się to udało. Decyzję podjąłem w trakcie Turnieju Czterech Skoczni, gdy odbierałem nagrodę za piąte zwycięstwo. Pomyślałem wtedy, że nie warto już dłużej gonić za kolejnym triumfem. Pewnie nadal miałbym motywację do startów w konkursach, ale nie chodzi tylko o nie – mówił wówczas.

Pożegnał się w trakcie specjalnie zorganizowanego konkursu w Lahti, 9 lipca. Do Finlandii przyjechało wtedy wielu zaproszonych wielkich zawodników – choćby Adam Małysz, Noriaki Kasai, Martin Schmitt czy Thomas Morgenstern. Wygrał jednak sam Ahonen. A potem przeszedł szpalerem, ustawionym przez swoich kolegów po fachu. To było piękne pożegnanie wielkiego mistrza. Zwycięskie. Z przyjaciółmi ze skoczni. Z tłumem fanów, którzy dopingowali go od kilkunastu lat, w trakcie których stał się wręcz bohaterem narodowym.

Janne mógł się nawet uśmiechnąć, choć wiadomo, że na skoczni nie robił tego często. Lepszego końca nie mógł sobie wymarzyć.

Poza skocznią wytrzymał jednak ledwie… kilka miesięcy. Już 8 marca 2009 roku ogłosił, że chciałby wrócić do rywalizacji. Utracona motywacja się odnalazła. Odpoczynek dostarczył tlenu i na nowo rozniecił w nim ogień. – Decyzję muszę podjąć już teraz. Wiem, że jeżeli nie wróciłbym na skocznie, żałowałbym tego do końca mojego życia. Zamierzam znowu wygrywać, stawać na podium. Chcę poczuć tę frajdę, brakuje mi jej. Pragnę czerpać przyjemność z moich występów, ale nie zamierzam ścigać się o coś – mówił wtedy na antenie MTV3, fińskiej telewizji.

O powrocie rozmawiał z rodziną i przyjaciółmi. Usłyszał: „rób to, co naprawdę chcesz robić”. A chciał wrócić na skocznię. Tym bardziej, że miał przed sobą jeden wielki cel – igrzyska olimpijskie w Vancouver. Prawdopodobnie jego ostatnia szansa na złoty medal olimpijski lub… jakikolwiek indywidualny. W dorobku miał bowiem tylko dwa srebra, obie zdobyte w rywalizacji zespołowej. A szans na sukces miał przecież sporo.

Na igrzyskach debiutował bowiem w wieku niespełna 17 lat, w 1994 roku. Wtedy nikt nie oczekiwał od niego cudów, dalekie miejsca nie zaskakiwały. Do Nagano, cztery lata później, leciał już jako aktualny mistrz świata. Liczył na medal i z olimpijskiej imprezy. Żadnego jednak nie zdobył. Najbliżej był na skoczni normalnej, tam ledwie o punkt przegrał z trzecim Andreasem Wildhoelzlem. W Salt Lake City przeżył powtórkę z rozrywki – w jednym z indywidualnych konkursów znów był czwarty. Pocieszyć mogło go drużynowe srebro, ale tak naprawdę i ono bolało. Finowie złoty medal przegrali wtedy z Niemcami o 0,1 punktu!

Przed Turynem Ahonen dominował w dwóch poprzednich sezonach Pucharu Świata. W olimpijskim z kolei wygrał Turniej Czterech Skoczni ex aequo z Jakubem Jandą i gonił Czecha w walce o Kryształową Kulę. Zdecydowanie był jednym z faworytów do olimpijskich medali. Na normalnej skoczni niemal to potwierdził – po pierwszej serii zajmował drugie miejsce, wyżej był jedynie Dmitrij Wassiliew. Obaj jednak zepsuli swoje drugie próby. Ahonen ostatecznie skończył konkurs na szóstym miejscu. Marzenia o indywidualnym medalu znów musiał odłożyć na później.

A „później” mogło właściwie oznaczać tylko Vancouver. O Soczi nikt nawet nie myślał. Dlatego Janne wrócił.

Wyniki pokazały, że miał podstawy marzyć. Owszem, konkurs w Ruce, pierwszy po przerwie od startów w Pucharze Świata, mu nie wyszedł. Był tam dopiero 34. Ale że to Ruka, gdzie pogoda niemal zawsze płata figle – nikt nie brał tego za wyznacznik. Całkiem słusznie zresztą, bo Fin z czasem się rozkręcał. I gdy przyszedł Turniej Czterech Skoczni pokazał, że wciąż jest skoczkiem znakomitym.

W Oberstdorfie był drugi, przegrał tylko z Andreasem Koflerem. W Garmisch-Partenkirchen zajął szóste miejsce. W Innsbrucku stanął na najniższym stopniu podium. W Bischofshofen znów zajął drugie miejsce, ledwie 0,7 punktu za Thomasem Morgensternem. W trzech z czterech konkursów stał na podium. W klasyfikacji generalnej został drugim najlepszym skoczkiem imprezy. Jego olimpijskie marzenie zaczęto traktować naprawdę poważnie.

Tyle tylko, że Finowi nie starczyło pary. W kolejnych konkursach zajmował miejsca na przełomie pierwszej i drugiej dziesiątki. Całkiem dobre, ale jednak nie była to forma na olimpijski medal. Choć przed Vancouver i tak pisano, że do Kanady jedzie dwóch skoczków z nadziejami na osiągnięcie swoich odwiecznych celów – Ahonen miał walczyć o medal, Adam Małysz o złoto.

Ani jeden, ani drugi nie podołali wyzwaniu. Polak jednak wyjechał z igrzysk z dwoma srebrnymi krążkami. Fin – bez medalu. Bo znów skończył czwarty na skoczni normalnej. Rozczarowanie było tak duże, że nie wystąpił już w konkursie drużynowym. Oficjalnie poinformowano, że z powodu urazu. Nieoficjalnie – miał się z niego po prostu wycofać. W Whistler widziano go nawet ponoć pod sklepem monopolowym z brzęczącymi siatkami. A wiadomo było – do czego jeszcze wrócimy – że Janne nigdy przed procentami się nie wzbraniał.

Dwa lata na oddech

Wbrew przewidywaniom, po olimpijskim rozczarowaniu Ahonen nie zakończył kariery po raz drugi. Postanowił spróbować swoich sił w kolejnym sezonie. Tyle że ten okazał się już zdecydowanie słabszy, Fin nie był w stanie nawiązać walki o podium. Dlatego po nim, rozczarowany, odwiesił narty na kołek. Zabrakło go jednak w Planicy, gdzie z Pucharem Świata żegnał się choćby Adam Małysz, bo w tym czasie w fińskich zawodach dla dzieciaków skakał jego syn. Ot, priorytety.

Co teraz zrobię? Nie wiem. Mam kilka możliwych wyborów, ale na razie chcę odetchnąć latem, zastanawiać będę się jesienią – mówił wtedy Janne. I choć dodawał, że był to znacznie smutniejszy koniec niż ten z 2008 roku – bo opuszczał stawkę PŚ nie na szczycie, a w dołku – to poza skocznią faktycznie odetchnął. Przede wszystkim poświęcił wiele czasu rodzinie.

Kończąc karierę byłem szczęśliwy. Ostatni sezon przed zakończeniem był dla mnie trudny. Latem miałem problemy z kolanem, a Atomic przestał robić narty do skoków, więc musiałem zmienić swoje na inne. Straciłem motywację do treningów i skoków ogółem. Cieszyłem się, gdy się to skończyło. To był odpowiedni czas na rezygnację ze skakania. Poza skocznią nie czułem się pusty. Cieszyłem się życiem i rodziną. Byłem szczęśliwy. Nie miałem treningów, ścisłych terminarzy, ciągłych podróży i presji. Zyskałem za to więcej czasu dla dzieci. Wspaniale było też wrócić do drag racingu – opowiadał na łamach „Die Welt”.

Zatrzymajmy się tu na moment, bo o Ahonenie i wyścigach serii Drag Racing zdecydowanie trzeba napisać. Fin zamiłowanie do motoryzacji ma w sobie od zawsze. Czasem nawet zbyt duże – dawno temu został zatrzymany przez policję, gdy przekraczał dozwoloną prędkość o… 115 kilometrów na godzinę. Miał wtedy 18 lat. Kilka wiosen później odnalazł miejsce, gdzie mógł jechać nawet 500 km/h bez konsekwencji.

To właśnie drag racing. Superszybkie samochody, rywalizujące na prostym odcinku drogi, który mają po prostu przejechać w jak najszybszym czasie, pokonując rywala jadącego obok. Sport wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych, ale w Finlandii i kilku innych miejscach Europy też zyskał wielką popularność. Janne był w nim dobry i często latem wybierał go zamiast Letniej Grand Prix, o której mówił nawet, że to „Puchar Myszki Miki dla dzieci”. Paradoksalnie, gdy miał jednak okazję zostać mistrzem Finlandii w drag racingu, pojechał zamiast tego na ostatnie zawody LGP. Ahonena czasem trudno zrozumieć.

Po drugim zakończeniu kariery przytłumiona nieco pasja do tego sportu odżyła u niego z pełną siłą. Tak dużą, że założył nawet własny zespół – Ahonen Racing Team Sports Oy. Pierwszy skład? Janne oraz Pasi, jego brat, i Mico, syn Ahonena. Dziś w barwach ekipy startuje też Milo, drugie dziecko Janne. Ekipa nie ogranicza się jednak tylko do drag racingu – próbują swoich sił w wielu różnych klasach wyścigowych. I mają już na koncie sporo trofeów.

Nie przeszkodził im nawet pożar, który wybuchł w siedzibie ekipy kilka lat temu. Straty były spore, bo urządzenie garażu i warsztatu pochłonęły już wcześniej wiele pieniędzy. Finanse udało się jednak ustabilizować, a zespół – założony w przerwie od skakania – istnieje do dziś.

Janne więc dobrze wykorzystał czas po drugim zakończeniu kariery. Ale i tak poczuł tęsknotę.

Jeden nałóg kosztem innego

Powrót do skoków zapowiedział w styczniu 2013 roku. – Po dwuletniej przerwie od skakania poczułem silną chęć powrotu. Poszedłem na skocznię, oddałem kilka skoków i powiedziałem sobie, że skoro wyglądają dobrze i czuję się odpowiednio, to zacznę trenować. Rodzina? Moja żona początkowo nie była zbyt szczęśliwa, oczywiście, że powiedziała: „Znowu?”. Teraz jednak akceptuje moją decyzję. Synowie się cieszyli. Milo pewnie nie rozumie tego jeszcze w pełni. Dla niego to po prostu: „Tata chce robić coś, co kocha, więc niech to robi”. Mico z kolei był naprawdę zadowolony z moich planów. Rodzina mnie wspiera – opowiadał Janne.

Ze starszym z synów Ahonen wkrótce pojawił się zresztą na skoczni, obu zdarzało się wspólnie trenować i to nie tylko na mniejszych obiektach, choć Mico był jeszcze dzieciakiem. Zresztą przez wiele lat to on sam był dla niego głównym trenerem, ale młody Ahonen korzystał też z pomocy innych szkoleniowców – w końcu gdy tata jeździł po świecie, ktoś go musiał na skoczni pilnować. Dla obu jednak, co zgodnie przyznawali, takie wspólne treningi były świetną motywacją.

Tej zresztą w tamtym okresie Janne nie brakowało. – Od lat nie czułem się tak dobrze i nie chodzi tutaj o fizyczną dyspozycję lecz psychiczną. Jestem tak zmotywowany jak w najlepszych latach mojej świetności. Po prostu mnie rozrywa. Czuję się jak nowo narodzony. Sam tego nie rozumiem, bo wróciła w takim stopniu, w jakim nie przeżywałem jej od lat, ze zdwojoną siłą. Wydaje mi się, że po latach wątpliwości i zmaganiach z odnalezieniem siebie, w końcu poukładało mi się wszystko w głowie. Szybkością w jakiej to nastąpiło sam jestem zaskoczony i zdumiony – mówił rodzimej telewizji.

Dodawał też, że jego celem jest… medal igrzysk w Soczi, choć nie wrócił ze względu na nie. Po prostu czuł się tak dobrze, że zaczął wierzyć w upragniony sukces, a i uważał, że wprowadzone wówczas zmiany sprzętowe mogą mu pomóc. Tym razem nie krył, że kryzys fińskich skoków też w pewien sposób zmotywował go do tego, by znowu wyjść na skocznię. – Jeśli mój powrót pomoże naszym skokom i całej ekipie, to będę szczęśliwy – mówił.

Zatęsknił za skokami w trakcie oglądania Turnieju Czterech Skoczni (no bo kiedy indziej by mógł?), wrócił do rywalizacji w lipcu w zawodach z cyklu Finlandia Veikkaus Cup. W Rovaniemi zajął wówczas piąte miejsce. Jego wyniki szybko się jednak poprawiły, w ostatnich zawodach – na skoczni we Vuokatti – już wygrał. Podobnie jak w całym niewielkim cyklu. Niedługo po tym ruszył wraz z fińską kadrą na konkurs Letniej Grand Prix do Hinterzarten. Był tam siódmy. Biorąc pod uwagę ponad dwuletnią przerwę od skoków na tym poziomie – był to naprawdę dobry wynik. Ale on zapewniał, że nadal jest daleki od dyspozycji, jaką chciałby prezentować.

Mówił, że harował znacznie ciężej, niż przed pierwszym powrotem. Na siłowni przerzucał ciężary, na skoczni pracował nad każdym szczegółem. A w przerwach szył kombinezony, bo w ten sposób dorabiał sobie na życie. Zresztą nie była to dla niego nowość – nawet w czasach swojej świetności potrafił poprawiać sprzęt kolegom z kadry, bo po prostu się na tym znał i miał do krawiectwa talent. I wciąż – gdy dziennikarze pytali go, co chce osiągnąć przy okazji drugiego powrotu – powtarzał: „chcę indywidualnego medalu igrzysk”.

Olimpijski krążek stał się dla niego pewną obsesją. Skoki – nałogiem. To o tyle ciekawe, że dzięki nim ostatecznie poradził sobie z czymś, co mogłoby się stać innym – alkoholem. Przez lata skakał i pił. Jak wielu fińskich (i nie tylko) skoczków. Właściwie w każdym tekście o Janne pojawia się też opis konkursu w Planicy z 2005, gdy Fin lądował na 240 metrze po tym, jak całą wcześniejszą noc przebalował. To byłby rekord świata, gdyby tylko lądowanie ustał. Ale to mu się nie udało.

– Pamiętam, że kiedy podbiegł do mnie personel medyczny próbowałem go odpędzić i starałem się uciec. Odmówiłem odwiezienia do szpitala, ponieważ obawiałem się badania krwi. Nie chciałem, żeby wszyscy dowiedzieli ile mam promili we krwi. Było mi strasznie głupio – pisał w swojej biografii. To jednak nie powstrzymało go przed piciem. Dopiero w 2013 roku, po zawodach Letniej Grand Prix w Einsiedeln uznał, że przesadza.

Poszliśmy na imprezę z Kaarelem Nurmsalu i kiedy obudziłem się na drugi dzień, to byłem w takim stanie, że powiedziałem sobie, że już nigdy nie tknę alkoholu. Choć od wtedy nie osiągnąłem większych sukcesów, to była dobra decyzja. Wiele się zmieniło, ale nie mogę powiedzieć, że w pełni wydoroślałem. Przez ostatnie lata podjąłem wiele ważnych życiowych decyzji. Rzucenie alkoholu było jedną z nich. Dzięki temu wydarzeniu moje życie zmieniło się na lepsze – mówił kilka lat później.

Niedawno przyznał zresztą, że jest alkoholikiem.

 – W 2013 roku dobrowolnie postanowiłem przestać pić. Zauważyłem, że spożywanie alkoholu w moim przypadku przestało się mieścić w granicach zdrowego rozsądku. Czułem może trochę presji z zewnątrz, ale to była moja decyzja. Stwierdziłem, że jestem twardym facetem i sam sobie z tym poradzę. [W zeszłym roku] wypiłem kilka piw z przyjaciółmi. Wydawało mi, że dorosłem i stałem się mądrzejszy przez te osiem lat. Ale tak naprawdę wróciłem do sytuacji z 2013 roku. Okazało się, że pomimo iż nie piłem osiem lat, nie wyleczyłem mojej choroby. Musiałem poszukać pomocy. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę miał do czynienia z tą substancją – mówił (cytat za skijumping.pl).

I temu warto przyklasnąć. Niestety, po swoim drugim powrocie Janne nie dał wielu innych powodów do braw.

Do trzech razy sztuka

Wiem, że wszyscy są sceptyczni wobec mojego powrotu, może poza moją rodziną i przyjaciółmi, którzy wiedzą, że mam szansę odnieść sukces. Gdybym jej nie miał, nie spróbowałbym powrotu. Wszyscy inni w Finlandii, na czele z mediami, we mnie nie wierzą. To jednak motywuje mnie jeszcze bardziej. Lubię takie sytuacje, czynią mnie mocniejszym – opowiadał Janne w wywiadach. Z jego deklaracji nic jednak nie wyszło.

Na skoczni dopasował się bowiem do ogólnego poziomu fińskich skoków – skakał po prostu bardzo słabo. Owszem, wystarczało, by pojawiać się na kolejnych zawodach Pucharu Świata, ale zdarzały mu się nawet sezony, w których w klasyfikacji generalnej nie zdobywał ani jednego punktu. To był cień dawnego mistrza, na który momentami aż przykro było patrzeć. Owszem, faktycznie pojawił się na igrzyskach w Soczi, ale w obu konkursach indywidualnych wylądował w trzeciej dziesiątce. O medalu nie było mowy.

W kolejnych latach nie było lepiej. Między wierszami Janne zdawał się mówić, że skacze, bo chciałby dociągnąć do mistrzostw świata w Lahti (udało mu się, zajął tam 25. i 23. miejsce) oraz kolejnych igrzysk olimpijskich – w Pjongczangu. Zrobił to, w Korei został zresztą rekordzistą – po raz siódmy reprezentował swój kraj na olimpijskich arenach, do tego pełnił rolę chorążego na ceremonii otwarcia. Szkoda, że wyniki nie dały mu ani trochę radości – zajął 40. oraz 27. miejsce.

Oczywiście, że chciałoby się skakać lepiej, osiągać wyższe pozycje, czerpać więcej przyjemności ze skakania i wrócić do domu w lepszym nastroju. Zrobiłem jednak tyle ile mogłem, do tego w konkursie na dużej skoczni skakałem z grypą – mówił. – Że wytrzymam tak długo? Taki scenariusz nie wydawał się realny. Nie pomyślałbym nawet, że uda mi się dotrwać do igrzysk w Kanadzie czy Rosji. Droga, którą pokonałem, przeszła moje dziecięce marzenia i oczekiwania.

Janne Ahonen

Janne Ahonen na igrzyskach olimpijskich w 2018 roku. Fot. Newspix

Janne nadal znajdował w sobie pokłady motywacji by próbować. Ludzie mieli jednak tego już dość. W Finlandii powoli narastała niechęć do oglądania Ahonena na skoczni. Krytykowano jego „archaiczną” technikę, mówiono, że bawi się za publiczne pieniądze. „Nie rób nam już wstydu”, „weź się do normalnej pracy”, „ile jeszcze będziesz marnować moje pieniądze?” – takie wpisy można było przeczytać w sieci. A to tylko te łagodniejsze, Janne dostawał nawet anonimowe listy z pogróżkami.

– W tych czasach ludziom łatwiej jest krytykować innych, kiedy często nie robi się tego w świecie realnym pod własnym nazwiskiem, lecz w sieci pod pseudonimami. Dziś mamy ogrom możliwości do przedstawiania swoich opinii, które nie były dostępne przed laty. Niegdyś nieliczne osoby mogły to robić poprzez kilka linijek tekstu w gazetach, dziś taką możliwość ma każdy człowiek posiadający dostęp do Internetu. Środki na życie czerpię z innych zajęć, jak choćby szycie i przygotowywanie kombinezonów dla skoczków – mówił sam Fin.

On sam niespecjalnie się komentarzami przejmował, ale bolało go, że uderzały też w jego rodzinę. Dlatego w mediach starał się wytłumaczyć, że przez kilka lat właściwie nie korzystał ze środków państwowych, a sam finansował swoje starty. – Niestety, w ostatnich kilku latach nadal byłem jednym z czterech najlepszych fińskich skoczków i zasługiwałem na swoje miejsce – dodawał z pewnym przekąsem. Bo to był fakt – fińskie skoki były w takim stanie, że Janne cieniujący na tle rywali z PŚ, w kraju nadal był znakomity.

W końcu jednak uznał, że wystarczy. Choć jeszcze pod koniec sezonu 2017/18 mówił, że marzą mu się igrzyska olimpijskie w Pekinie, na których chciałby wystartować ze starszym z synów, to jednak ostatecznie po raz trzeci odwiesił narty na kołki. Jeszcze tylko tuż przed zimą, namówiony przez syna, wystartował w „przeglądzie wojsk” fińskiej kadry. Na pożyczonych nartach, w wieku 41 lat, po siedmiu miesiącach z dala od skoczni. Tak naprawdę równie dobrze mógł zostać wzięty prosto z ulicy.

A i tak osiągnął taki wynik, że dalej łapałby się do kadry.

„Tamten Janne już nie istnieje”

Ahonen w swoim życiu zajmował się naprawdę wieloma rzeczami. Skoki, jasne, zwykle były na pierwszym planie. Potrafi jednak świetnie rysować (już w 2003 roku stworzył logo ówczesnego Turnieju Nordyckiego), zna się na architekturze (sam zaprojektował swój dom), a wspomnieliśmy już również o drag racingu czy szytych przez niego kombinezonach. Z tymi ostatnimi doszedł nawet do pracy dla kadry kombinatorów norweskich, dla których przygotowywał stroje po zakończeniu zawodniczej kariery.

– Prace w poprzednim sezonie zaczęły się od kombinezonów do skoków, ale były to nadal podstawowe czynności. Zaczęliśmy trochę od zera. Drużyna naszych kombinatorów jest bardzo młoda i są gotowi do pracy. Jestem zdumiony, jak bardzo to otwarta grupa – mówił wtedy Janne. W kadrze naprawdę go ceniono, szyte przez niego kombinezony były ponoć świetnie przygotowane. Równocześnie pracował też w telewizji, w której od czasu do czasu pojawiał się w roli eksperta.

Z telewizją nadal współpracuje. Kadrę kombinatorów jednak opuścił, zamiast tego poświęcił się… sprzedaży kamperów. To zresztą ciekawa historia, bo zatrudnił go Mika Pohjonen, światowej sławy śpiewak operowy, który otworzył firmę produkującą i sprzedającą właśnie takie pojazdy. A że Janne na motoryzacji zna się doskonale i ją lubi, to na pracę zdecydowanie nie narzeka.

– Jestem rzemieślnikiem i sprzedawcą. Rozbudowuję i tuninguję kampery. Klienci proszą mnie najczęściej o zamontowanie czujników cofania. Cieszę się, że mogę wreszcie żyć jak normalny człowiek. Przyjemnie jest przychodzić do pracy, wiedząc, że po powrocie do domu mam czas dla siebie – mówił Janne portalowi is.fi. – Praca dla federacji była przyjemna, lecz niestety nadchodzi czas kiedy trzeba myśleć o sobie i rodzinie, i chodzi tu o stronę finansową. Od wielu lat interesuję się samochodami i ich konstrukcjami. To moja prawdziwa pasja. Jestem też właścicielem kampera i dokładnie wiem czego oczekują właściciele takich pojazdów. Moje projekty spełnią ich wszystkie wymagania – dodawał z kolei na antenie telewizji YLE.

Janne Ahonen

Janne Ahonen w roli eksperta telewizyjnego. Fot. Newspix

Petter Kukkonen, trener fińskiej kadry kombinatorów, stwierdził, że choć bardzo tego żałuje, to nie dziwi się decyzji Ahonena – stała praca z regularną pensją w porównaniu do niepewnego kontraktu z federacją to wręcz spełnienie marzeń, po prostu. Poza tym wydaje się, że Janne chciał się finalnie nieco odciąć od świata sportu i w pracy postawić na coś z zupełnie innej branży. Bo choć skoki zawsze będą obecne w jego życiu, to nie chce być już postrzegany przez ich pryzmat.

Zacząłem jeździć z kadrą A, gdy byłem jeszcze dzieciakiem. Szybko wskoczyłem na wysoki poziom, zacząłem wygrywać. Żyłem w pewnej roli, mój proces dorastania nie rozwinął się w pełni, dopóki nie skończyłem czterdziestu lat. Odgrywałem twardego, skupionego i spokojnego sportowca. Starałem się spełniać nałożone na mnie oczekiwania – mówił Ahonen.

Takie życie go męczyło, trudno było udźwignąć to wszystko na swoich barkach, zwłaszcza na początku. Równocześnie jednak, gdy trafiały się sukcesy, wynagradzały cały ten ciężar i człowiek nagle czuł się lekko. Jednak dopiero gdy zbliżał się do końca – tego trzeciego, finalnego – kariery, zaczął myśleć o tym, kim tak naprawdę jest i co chciałby robić. Jak się zachowywać. Jak prezentować się ludziom. To był początek zmian w jego procesie myślenia. Zmian, które doprowadziły go do miejsca, gdzie dziś jest. A może przede wszystkim do tego, jaki dziś jest – szczęśliwy.

Chcę podkreślić, że Janne Ahonen, który funkcjonował jako fiński bohater narodowy, już nie istnieje. W mojej pamięci zostaną wspomnienia z czasów, gdy uprawiałem skoki, ale to przeszłość. Bycie bohaterem narodowym w kraju miało swoje plusy, ale nie było to łatwe. Pamiętam, że gdy chodziłem do supermarketów, ludzie patrzyli na mnie uważnie i obserwowali, co wkładam do koszyka. To wpływało na moje zachowanie, a nawet na pewne z moich wyborów. Dziś, gdy idę do sklepu, niektórzy nadal patrzą, ale nie przejmuję się dłużej tym, co myślą o moich zakupach. Czuję się wolny, szczęśliwy.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj także: 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMierzejewski: – Nawałka mógłby robić baraże za free
Następny artykułPŚ w skokach narciarskich – Wolny 29. w Titisee-Neustadt, wygrał Karl Geiger