A A+ A++

O Krzysiu myślę codziennie. Dzieje się tak za sprawą, blaszanego czerwonego pudełka, w którym trzymam herbatę, a które wraz z wieloma innymi podówczas cennymi rzeczami przyfrunęło do mnie równo dwadzieścia pięć lat temu.

Rok 1982. W Polsce głęboki stan wojenny. Krzysztof prawie od dwóch lat w Stanach. Jemu tam też nielekko, ale pamięta, że Jurek uwielbia dobrą herbatę, a ja „sztrykuję” swetry na drutach. W paczce, po którą jesteśmy wezwani do jakiegoś zmilitaryzowanego urzędu pocztowego, jest i herbata w różnych smakach – ach, jaka radość! – i czekolada. Także szampony, mydełka oraz kilka motków białej, mięciutkiej włóczki. Jest jeszcze coś, co zostaje oficjalnie zarekwirowane. Musimy więc podpisać oświadczenie, iż fakt rekwizycji przyjmujemy do wiadomości. W rękach funkcjonariusza miga kwadratowa koperta. To nagrany przez Krzysia singiel z piosenką „Solidarność – Solidarity”. Wersja polska i amerykańska. Muzykę skomponował Janusz Piątkowski, a autorem polskich słów jest mój Jurek. Kto przetłumaczył tekst na angielski – do dzisiaj nie wiem. Zarekwirowanej płyty nikt nam przecież nigdy nie oddał.

Solidarność
Solidarność
to symbol i znak
to biały nasz ptak
i sztandar
to ludzie jak ty
Polacy jak my
to prawda

Piosenka powstała kilkanaście miesięcy wcześniej… przez telefon. Krzysiek zadzwonił do Jurka ze Stanów, odśpiewał mu prymkę do słuchawki. Jurek, mający wyjątkowo muzykalne ucho, sporządził tak zwaną „rybę”, czyli schemat sylab w „kancie” i w refrenie. Napisał tekst, oddzwonił do Stanów, podyktował Krzysiowi. Prześpiewali „w unisonie”, czy wszystko się zgadza. Zgadzało się, oczywiście, co do nutki. Potem, zanim jeszcze wytłoczono płytę, ktoś przywiózł nam taśmę z nagraniem. I Jurek to nagranie puścił w radio, w „Muzyce i Aktualnościach”! W domowym archiwum, w papierach Jurka odnalazłam niedawno tekst tej piosenki z pieczęcią cenzora. Okręgowy Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk wyraża zgodę na emisję.

Relacje między Jurkiem a Krzysztofem układały się po trosze jak między starszym a młodszym bratem. Kiedy poznali się w 1973 roku, Jurek miał już czterdzieści lat i był uznanym dziennikarzem Polskiego Radia, gwiazdą najpopularniejszego radiowego magazynu – „Muzyki i Aktualności”, laureatem literackich nagród. Krzysztof, straciwszy ojca we wczesnym chłopięctwie, przylgnął do starszego o trzynaście lat Jurka, szukając w nim męskiego autorytetu. Nazywał go swoim „odgromnikiem moralnym”, bo Jurek potrafił mądrze i cierpliwie tłumaczyć Krzysiowi różne życiowe zawiłości, których w tamtych czasach przecież nie brakowało, a i teraz też nie brakuje. Wiedli więc długie rozmowy o pryncypiach, o postawach, o wyborach moralnych.

Kiedy pobraliśmy się z Jurkiem – dysputy z Krzysiem przeniosły się na nasz strych. Panowie zapadali w fotelach, a ja ulatniałam się do kuchni, by przygotować coś na ząb. Czasami jednak wtrącałam swoje trzy grosze, nie zawsze zgadzając się z wywodami gościa. Krzysztof, natura nieco apodyktyczna, w ferworze dyskusji z zasady nie respektował rzymskiej zasady: audiatur et altera pars, czyli nie słuchał argumentów drugiej strony. Ja także bywam chwilami uparta, trwałam więc nieugięcie przy swoim, toteż nasz dyskurs kończył się niekiedy dziką awanturą. Jurek przyglądał się nam z racji swego starszeństwa z lekkim pobłażaniem, a potem rzecz skomentował po swojemu – żartobliwym mickiewiczowskim trzynastozgłoskowcem:

Tragedia, którą spiszę, ma wymiar antyczny.
Z Małgosią Krzysztof Krawczyk wiódł spór dramatyczny…
Jak na burzy grzmotnięcie zbierają się chmurki,
tak u nich się zaczęło od byle pierdółki.
Nut parę, jakiś bemol, bzdet w formie piosenki
i Krzysztof rwie czuprynę, i przeżywa męki,
twarz blada, ust kielichy zaciśnięte szczelnie.
Ledwo tylko wysapał: Serce mi pierdzielnie,
nie mogę! To herezje! Dławienie kultury!
Strzelanie do pop-music z bardzo grubej rury!
Nie mogę! Czy masz krople? Wychodzę! Ja pieprzę!
(Padały również zwroty nawet jeszcze lepsze).
Gdzie teczka? – jęczał Krawiec. – Żółcią mnie tu poją!
Małgosia z chłodnym okiem, z impresaria zbroją,
rzucała nazwiskami trzema albo… dwiema,
i to jest to – mówiła – a reszty to nie ma!
Nie, k… – krzyknął Krawczyk – ja wyzionę ducha!
Jesteś apodyktyczna i nagrań nie słuchasz.
Cztery godziny dziennie w swoim samochodzie
gram wszystko co na topie i co teraz w modzie.
Jeżeli gustu nie masz, muzyki nie czujesz,
to… usmaż chociaż sznycle, bo cię zamorduję!
Zjadł smacznie i z oczami mniej już przekrwionymi,
oddalił się dostojnie z racjami swoimi.
Małgosia uśmiechnęła się w sposób niewinny:
niech krzyczy i tak przecież jest lepszy od innych!

Tutaj muszę dokonać małego sprostowania. Nigdy nie byłam impresariem Krzysztofa, choć istotnie przez kilka lat pełniłam z racji swoich, nazwijmy to, wrodzonych predyspozycji, funkcję jednoosobowego biura organizacyjno-interwencyjnego. Przyjaciele wymyślili nawet żartobliwy szyld dla tej mojej działalności: „Trzcińska-Dąbrowska. Likwidacje, rewindykacje”. Ale to było nieco później, kiedy w imieniu Jurka rozpoczęłam wojnę z „łamaczami” prawa autorskiego.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGniezno: Wycinka 700 drzew wstrzymana
Następny artykułZjednoczone Stany Sportu. Witold Cebulewski i Wojciech Grudzień o tegorocznym NCAA Final Four (Odcinek 6.). Wideo