Niemal wszyscy czerpiemy przyjemność z jedzenia, seksu, przebywania z tymi, których kochamy, bliskiego kontaktu z naturą. Przyjemność sprawia nam również ruch, nawet wówczas, gdy najpierw musimy się do niego przymusić. Właśnie od doświadczeń sportowych rozpoczynamy cykl artykułów o przyjemności i radości w naszym codziennym życiu.
Nazywamy to euforią biegacza – stan wszechogarniającej radości, przyjemności lub euforii pojawiający się zazwyczaj zaraz po (bądź w trakcie) długotrwałym wysiłku fizycznym: joggingu, ćwiczeniach aerobowych, jeździe na nartach, ale również przy podnoszeniu ciężarów czy jodze. Ci, którzy regularnie biegają bądź uprawiają inny sport, wiedzą, o czym mowa. Rozgrzane ciało samo nas niesie, czujemy się wolni, doświadczamy uczucia lekkości, przestajemy się zamartwiać, wkurzenie dnia wczorajszego ustępuje, świat wokół zdaje się bardziej przyjazny, skupiamy się na chwili obecnej. Uczucie jest tak silne i przyjemne, że dla wielu staje się głównym motywatorem wykonywania ćwiczeń. Ci, którzy nie ruszyli się jeszcze z miejsca, muszą uwierzyć na słowo.
Najpierw dobry, potem piękny
Z ewolucyjnego punktu widzenia zjawisko to całkiem łatwo wyjaśnić: sprawność fizyczna zawsze zwiększała szanse na przetrwanie. Pomagała zarówno zdobyć pożywienie, jak i uciec przed drapieżnikiem. Nic zatem dziwnego, że ruch, podobnie jak jedzenie wysokokalorycznego pożywienia czy uprawianie seksu, „nagradzany” jest przez nasz mózg uczuciem przyjemności. W końcu jednym z ewolucyjnych „zadań” przyjemności jest motywowanie nas do działań przedłużających nasze życie i nasze geny.
A jednak w naszej zachodniej kulturze tzw. przyjemności ciała rzadko były akceptowane. W czasach przednowoczesnych w zasadzie tylko antyk wykształcił formę akceptacji dbania o ciało, zawierającej się w idei kalokagatii (z greckiego kalos k’agthos – piękny i dobry). Starożytni Grecy uznawali, że człowiek jest integralną całością ciała i ducha – doskonały jest człowiek piękny i dobry. Lecz nawet w tym pomyśle zakotwiczona była podległość pierwszego wobec drugiego, bo piękno ciała miało być odzwierciedleniem piękna moralnego. W kolebce igrzysk olimpijskich, wychwalających tężyznę fizyczną i ćwiczenia, śmiertelne ciało było przeciwstawione nieśmiertelnej duszy. Nawet Epikur, pierwszy hedonista i piewca przyjemnego życia, opowiadał się za dążeniem przede wszystkim do przyjemności duchowych, a nie cielesnych.
Silna dychotomia ciała i ducha pogłębiła się wraz z rozwojem kultury chrześcijańskiej i przeświadczeniem, że ciało jest grzeszne i należy raczej okiełznać jego popędy. Nie wolno przywiązywać do niego zbyt dużej wagi, aby nie pozwalać sobie na pychę. Zachęta do wysiłku dotyczyła ściśle wybranych grup społecznych: rycerstwa czy później arystokracji (i to jej części męskiej).
Szeroka akceptacja ruchu fizycznego przyszła wraz z rewolucją przemysłową drugiej połowy XIX w., gdy bogacąca się klasa średnia poszukiwała relaksu po ciężkiej pracy i zajęcia w czasie wolnym. W tej chwili powszechność uprawiania sportu rekreacyjnego jest nie do przecenienia.
Zdrowie dla ducha
Doświadczenie zadowolenia spowodowane wysiłkiem fizycznym jest na tyle powtarzalne i powszechne, że stało się przedmiotem badań naukowych. Jeśli bowiem można w tak łatwo dostępny sposób wprowadzić się w dobry nastrój, to czy możliwe jest, by lekarstwem na naszą psychikę był stan naszego ciała?
Przeprowadzono szereg badań wskazujących na zbawienne efekty wysiłku fizycznego. Na przykład na uniwersytecie w Göteborgu wykonano eksperyment na osobach wykazujących silne stany lękowe od co najmniej 10 lat. Przez 12 tygodni zadawano im treningi o różnej skali intensywności. Okazało się, że im intensywniejszy trening, tym bardziej zauważalne było zmniejszenie symptomów lękowych. Podobne badania przeprowadzono kilkakrotnie na pacjentach cierpiących na depresję kliniczną. Pozytywne rezultaty były długotrwałe. Choć w żadnym razie ruch nie może być traktowany jako lek na całe zło, nie ma wątpliwości, że uprawianie sportu poprawia naszą kondycję psychiczną i działa terapeutycznie.
Dlaczego aktywność fizyczna powoduje poprawę nastroju i może działać terapeutycznie? Podczas ćwiczeń zmienia się biochemia naszego mózgu. Przez długi czas sądzono, że substancją odpowiedzialną za stany euforyczne była endorfina – rodzaj naturalnego opioidu, odkryty w 1973 r. przez Johna Hughesa i Hansa Kosterlitza, który zmniejsza odczuwanie przez nas bólu czy dyskomfortu w podobny sposób jak morfina. W filmie „Legalna blondynka” główna bohaterka Elle Woods streszcza teorię endorfinową w kilku dobitnych słowach: „Ćwiczenia powodują wydzielanie endorfin. Endorfiny sprawiają, że jesteś szczęśliwa. Szczęśliwi ludzie nie zabijają swoich mężów”. Obecnie coraz częściej mówi się o tym, że endorfiny nie powinny być łączone bezpośrednio z doświadczeniem omawianej euforii biegacza z uwagi na to, że nie przechodzą bariery krew – mózg. Za przyjemność sportowca odpowiadają raczej substancje zwane kannabinoidami (również zawartymi w konopiach) i powodujące podobne odurzenie i poprawę nastroju co marihuana.
Złoty środek, czyli teoria przepływu
Oczywiście, dla odczuwania przez nas przyjemności z uprawiania sportu wiedza o tym, jakie dokładnie substancje chemiczne zalewają nasz mózg, jest mało istotna. Ważniejsze jest jej aktywne poszukiwanie, ponieważ stany te nie zawsze nam się przydarzają. Pewnych wskazówek, w jaki sposób sprawić, by były naszym udziałem, możemy szukać w tzw. teorii przepływu. Zmarły niedawno amerykański psycholog węgierskiego pochodzenia Mihály Csíkszentmihályi zwracał uwagę, że „najlepsze chwile naszego życia nie zdarzają się w momentach bierności i odpoczynku… są wtedy, kiedy ciało lub umysł napięte są do ostatecznych granic, w dobrowolnym wysiłku, by wykonać coś trudnego i wartościowego”. Aby znaleźć się w owym przepływie [ang. flow] – „stanie umysłu, kiedy świadomość jest harmonijnie kierowana i kiedy chcemy nadal robić to, co aktualnie robimy, dla czystej satysfakcji wykonywania tej czynności” – musimy znaleźć środek między zadaniem dla nas zbyt łatwym i zbyt trudnym. Zbyt łatwe zadanie nas znudzi, zbyt trudne – zniechęci. Nagrodą za poszukiwanie zarówno typu aktywności fizycznej, jak i samego prowadzenia treningu może być owo optymalne doświadczenie.
Jedna rzecz to wiedzieć, że coś sprawi nam przyjemność i zadowolenie, a druga aktywnie do tego dążyć. Dla niektórych z nas obietnica dobrego samopoczucia nie wystarczy, aby podjąć wysiłek. Jak w wielu sytuacjach naszego życia, tak i w tej cechuje nas czasem działanie na własną szkodę. Odpowiednia motywacja przychodzi nie pod wpływem obiecanej przyjemności, ale raczej doświadczanego bólu pleców lub dyskomfortu niesprawnego ciała. Trudno, pogódźmy się z tym, że różne drogi prowadzą do dobrego życia i liczmy na to, że wraz z pierwszym wysiłkiem i poprawą naszej kondycji dostrzeżemy sens naszych aktywności.
Czytaj także: Chcesz zmienić pracę, schudnąć i odnieść sukces? Przyjdzie to łatwiej, jeśli się zakochasz
dr Katarzyna de Lazari-Radek – filozofka i etyczka, pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego. Zajmuje się zagadnieniem dobrostanu, szczęścia i przyjemności. W swojej ostatniej książce „Godny pożądania stan świadomości” przekonuje, że tym, co dla nas dobre jest przyjemność
Współpraca: Maciej Maciejewski – trener przygotowania motorycznego Reprezentacji Polskiej Siatkówki Plażowej Mężczyzn
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS