A A+ A++

Wiele wskazuje na to, że kryzys na granicach Białorusi z Polską i państwami bałtyckimi wchodzi w nową fazę, w której agresja Mińska kanalizowana jest niemal wyłącznie w stronę Polski, a zarazem otwiera się pole do działania dyplomacji, niestety nie naszej. Wczoraj z Aleksandrem Łukaszenką rozmawiała p.o. kanclerza Niemiec Angela Merkel a dzień wcześniej z białoruskim ministrem spraw zagranicznych konwersował przez telefon szef unijnej dyplomacji Josep Borrell.

Warto zauważyć w związku z tymi rozmowami, że Berlin w komunikacie, który ukazał się na stronie urzędu kanclerskiego poinformował o rozmowie Merkel z panem, a nie prezydentem, Łukaszenką, co jest wyraźnym sygnałem, iż fakt uruchomienia dialogu nie wpływa na ocenę legalności władzy białoruskiego dyktatora. Sam Łukaszenka, który dziś również wypowiedział się na temat swojej [konwersacji z Merkel] (https://news.zerkalo.io/economics/5821.html) pokazał swe janusowe oblicze, tj. mówił i gotowości uregulowania sytuacji, dobrej woli władz w Mińsku a nawet potrzebie rozmów, a równolegle dezawuował Polskę argumentując, że Warszawa wprowadziła w błąd państwa Unii Europejskiej, dezinformując zarówno co do faktów jak i intencji Białorusi. To, że Łukaszenka zrozumiał, iż rozmowa z Merkel oznacza możliwość próby dyplomatycznego wyizolowania Polski jest faktem politycznym i pierwszym efektem jego dialogu z niemiecką kanclerz. Realizując, jak można przypuszczać, plan Putina zaproponował on „przyłączenie się” prezydenta Rosji do jakiegoś formatu rozmów w sprawie uregulowania kryzysu uchodźczego, o czym miał również dzisiaj rozmawiać z gospodarzem Kremla.

Godne podkreślenia jest w tej sytuacji to, że o ile szef unijnej dyplomacji wcześniej konsultował swe stanowisko z Warszawą, w piątek miała bowiem miejsce jego rozmowa z ministrem Rau, o tyle, Niemcy nie uznały za celowe porozmawiać o polityce wobec Białorusi z Polską. Niewykluczone, że zarysowała się też pewna różnica zdań między Brukselą a Berlinem. Dzisiaj Borrell powiedział bowiem, że „Unia nie wpuści na swój obszar ani jednego migranta” z Białorusi, co trzeba uznać za przedstawienie twardego i zgodnego z linią Warszawy stanowiska, o tyle linia Berlina nie jest już tak jednoznaczna. Z lakonicznego komunikatu, który opublikował Steffen Seibert, rzecznik niemieckiej kanclerz [wynika jedynie] (https://twitter.com/RegSprecher/status/1460326909368311820/photo/1) , że rozmowa związana była z kwestią pomocy humanitarnej i trudnej sytuacji na granicy między Białorusią a Unią Europejską. Zapowiedziano też kontynuowanie dialogu. Łukaszenka naszą wiedzę na temat rozmowy uzupełnił również informacją, że Merkel poprosiła o zwłokę potrzebną do skonsultowania się z państwami Unii, co może oznaczać, że jednak jakieś rozmowy na linii Berlin – Warszawa będą miały miejsce, choć przyjęta kolejność kroków nie jest korzystna dla nas. Dla porządku odnotować trzeba też wczorajszą rozmowę prezydentów Macrona i Putina, która głównie, jak można przypuszczać dotyczyła sytuacji wokół Ukrainy, a w kwestiach białoruskich wiązała się z sugestiami Paryża pod adresem Moskwy, aby ta wsparła poszukiwanie rozwiązania problemu. Przy czym, jak informuje Reuters obaj politycy mieli zgodzić się, że należy deeskalować konflikt na granicy Białorusi i państw Unii Europejskiej.

Warto zwrócić też uwagę na zmianę retoryki Mińska, który w czasie ostatnich 48 godzin silniej akcentować zaczął wolę „polubownego” rozwiązania kryzysu. Najpierw Bielavia, białoruskie linie lotnicze [poinformowały] (https://news.zerkalo.io/life/5748.html), że na pokład ich samolotów nie będą już wpuszczani pasażerowie z Iraku, Syrii, Afganistanu i Jemenu, a wkrótce potem rzecznik białoruskiego MSZ-u oświadczył, że zaostrzeniu ulegają kryteria przyznania wiz dla obywateli tych krajów.. Retorykę zmienił też, a może należałoby napisać, że skorygował, Aleksandr Łukaszenka, który spotkanie w sprawie przygotowywanej reformy konstytucyjnej, wykorzystał, ku pewnemu zaskoczeniu dziennikarzy, niemal wyłącznie po to aby mówić o kryzysie migracyjnym. Powiedział on , że władze już podjęły energiczne działania aby znacznie zmniejszyć strumień migrantów przybywających na Białoruś, a tych, którzy już są gotów jest wywieźć z powrotem do ich ojczyzn używając w tym celu samolotów państwowej Bielavii. Jednak problemem, zdaniem dyktatora, jest przede wszystkim to, że przybysze chcą dostać się do Niemiec i za żadne skarby nie mają zamiaru wrócić do Iraku. Łukaszenka dodał też, że „jeśli Polacy nie dają zgody na zorganizowanie korytarza humanitarnego” to Białoruś może samolotami dostarczyć migrantów wprost do Monachium lub Norymbergii. Co ciekawe powiedział też, że „nie jest nam potrzebne” aby migranci chodzili po Grodnie i Mińsku i niepokoili naszych ludzi. Może to wskazywać, bo takie wątki pojawiały się już w wypowiedziach zarówno przedstawicieli Rosji jak i Białorusi, że w stolicach tych państw myśli się o stworzeniu obozów dla migrantów, w których mogliby oni oczekiwać na rozpatrzenie ich wniosków azylowych.

Z publicznych wypowiedzi przedstawicieli reżimu i samego Łukaszenki zniknęły, co jest ważne, wcześniej akcentowane żądania, w myśl których Unia winna zrezygnować z polityki sankcji, co ma być warunkiem wstępnym rozładowania kryzysu granicznego. Teraz raczej akcentuje się problem humanitarny, jakim staje się przebywanie dużych rzesz ludzi w nieprzystosowanych do tego warunkach i potrzebę rozwiązania tej kwestii. Być może to stanowisko jest chwilowe, ale warto zaistniałą zmianę odnotować.

Po stronie unijnej trudno mówić o łagodzeniu stanowiska. O wypowiedzi Borrella już wspominałem. Dla pełnego obrazu warto dodać, że przyjęte wczoraj przez unijnych szefów dyplomacji sankcje wymierzone w Mińsk idą dalej niźli sygnalizowano to jeszcze w ubiegłym tygodniu. Chodzi przede wszystkim o najistotniejszą w tym, piątym już pakiecie, kwestię umów leasingowych na samoloty wykorzystywane przez Bielavię. Pierwotnie Irlandia lobbowała na rzecz rozwiązania które nie byłoby dolegliwe dla jej interesów, bo trzeba pamiętać, że w tym kraju zarejestrowana jest większość firm zajmujących się leasingiem floty powietrznej. Mówiło się o sankcjach na nowe umowy, jednocześnie przy pozostawieniu starych bez zmian. Ostatecznie jednak sankcje mają dotyczyć również kontraktów zawartych przez Bielavię przed ich ogłoszeniem, co w praktyce oznacza, że białoruskie linie lotnicze zmuszone zostaną najprawdopodobniej do [oddania maszyn] (https://news.zerkalo.io/economics/5798.html), nie są bowiem w stanie wykupić ich za gotówkę. Minister spraw zagranicznych Łotwy ujawnił też, że w trakcie wczorajszego posiedzenia zaczęto już uzgadniać kolejny, szósty pakiet sankcji, o ile Mińsk nie zrewiduje swej polityki.

Komentarze rosyjskich mediów

Ton komentarzy rosyjskich mediów, jeśli chodzi o ocenę sytuacji na granicy, również, w mojej opinii, uległ pewnej, znaczącej korekcie. Choć nadal dominującym jest pogląd, że zmuszając kanclerz Merkel do kontaktu Łukaszenka odniósł „zwycięstwo”, to tym nie mniej silniej niźli w przeszłości akcentuje się potrzebę rozładowania kryzysu, przede wszystkim dlatego, że jak zauważono jego przedłużanie grozi przede wszystkim Rosji stratami wizerunkowymi. Dwojakiego rodzaju. Albo zostanie uznana za państwo słabe, nie będące w stanie dyscyplinować niesfornego dyktatora, albo takie które w gruncie rzeczy używa Łukaszenki w charakterze narzędzia, chcąc destabilizować sytuację w państwach Zachodu. Zapowiedzią tej ostatniej linii interpretacyjnej był niedzielny artykuł Liz Truss, brytyjskiej minister spraw zagranicznych. Taki jest kontekst wczorajszej rozmowy, bo nadal nie wiadomo kto pierwszy wybrał numer, Angelii Merkel z Aleksandrem Łukaszenką. Warto też przypomnieć, że już w sierpniu ubiegłego roku niemiecka kanclerz, podjęła próbę, dzwoniąc do Mińska, rozpoczęcia dialogu z białoruskim dyktatorem. Wówczas nie podniósł on słuchawki, a strona niemiecka, jak z tego widać nie miała problemu z kwestią uwiarygodnienia przez fakt odbycia rozmowy, de facto, władzy Łukaszenki. Obecnie to ryzyko jest mniejsze niźli przed rokiem. Nie tylko dlatego, że Niemcy starannie dbają o to aby Łukaszenki nie określać mianem prezydenta, a informują o rozmowach z „panem” Łukasznką, ale również dlatego, ze Merkel jest p.o. kanclerza, politykiem który odchodzi z czynnego życia publicznego, przeto jej ustalenia nie muszą być potwierdzone przez nową koalicję, choć mogą być honorowane. Zazwyczaj też w świecie Zachodu byli przywódcy państw, o ile czują się na siłach, poświęcają się, po zakończeniu karieru publicznej, misjom o charakterze humanitarnym. Zapewne dlatego tyle uwagi w komunikacie Berlina poświęcono temu zagadnieniu. Biorąc to wszystko razem pod uwagę można powiedzieć, że Merkel rozmawiając z Łukaszenką dołożyła wiele wysiłku aby w możliwie niewielkim stopniu legitymować jego władzę, za to sporo energii aby rozwiązać problem migrantów w możliwie wygodny dla Berlina sposób. Osobnym i w gruncie rzeczy kluczowym pytaniem jest kwestia czy Niemcy będą ośrodkiem orędującym za zmianą linii Unii, ale na razie nic takiego nie ma miejsca.

Opinie białoruskich ekspertów na temat znaczenie rozmowy Merkel – Łukasznka są podzielone. Niektórzy, tacy jak Paweł Sliunkin, były dyplomata, są zdania , że to błąd, który zemści się w dłuższej perspektywie na Zachodzie. W ten sposób wysłany został sygnał, iż szantażem, groźbą można coś uzyskać. Mniej niźli pierwotnie się chciało, ale jednak coś więcej niż nic. Tego rodzaju spojrzenie uzyska, prognozuję, najwięcej zwolenników w Polsce, bo u nas dominuje pogląd w myśl którego dyplomacja nie jest polem szukania i wykuwania kompromisu, a dawania świadectwa, pokazywania jak niezłomną postawę zajmujemy. Inni komentatorzy, w rodzaju Artioma Szrajbmana, zwracają uwagę, że kontakty dyplomatyczne nie muszą być zapowiedzią ustępstw. Nikt nie posądzał Ameryki o gotowość do oddania pola Łukaszence w związku z zeszłorocznym telefonem Mike’a Pompeo do białoruskiego dyktatora, zresztą sama rozmowa, związana z przetrzymywanym w więzieniu Witalija Szklarowa, który w jej następstwie został zwolniony, nie doprowadziła do zmiany amerykańskiej linii wobec tego co dzieje się na Białorusi.

Warto zatem rozpatrzeć zasadniczą z naszej, polskiej perspektywy, kwestię jaką jest próba odpowiedzi na pytanie czy powinniśmy rozmowę Merkel – Łukaszenka uznać za wydarzenie służące naszym interesom, czy wręcz przeciwnie, groźny symbol nowych czasów kiedy ustalenia zapadać będą poza naszymi plecami.

Zacznijmy od kilku prawd o charakterze podstawowym, wręcz rudymentarnym. Po pierwsze Polska pokazała, że jest państwem, które nie ustępuję pod presją, tym bardziej jeśli ma ona charakter siłowy ze Wschodu. W tym sensie udowadniamy zarówno to, że jesteśmy państwem silnym jak i sojusznikiem na którego można liczyć, wywiązującym się z funkcji obrony wschodniej flanki Zachodu. To nasz sukces. Udało nam się też zbudować jednolity front wsparcia dla naszej polityki na poziomie Unii Europejskiej.

Jednak, i to drugi czynnik, z którym trzeba się liczyć musimy mieć zarówno strategię powstrzymywania jak i rozładowania konfliktu, w którym nie możemy, bo nie jest to w naszym interesie trwać przez długie miesiące. Możemy oczywiście prowadzić „wojnę na wyniszczenie”, ale obawiam się, że cena jaką zapłacimy w dłuższej perspektywie będzie wysoka. Dziś mamy strategię jak powstrzymać Łukaszenkę i Putina, ale nie mamy pomysłu jak zakończyć może cały konflikt, a może tylko jego obecną fazę. Nie mamy kanałów komunikacji, nie dysponujemy narzędziami narzucenia naszej narracji, albo nie działają one tak sprawnie jakbyśmy tego chcieli. Pole dyplomatyczno – narracyjne oddaliśmy innym, nie dziwmy się zatem, że swoje przewagi w tym zakresie starają się, na naszą być może niekorzyść, wykorzystać. Jeśli w najbliższych latach nie przebudujemy Polski tak abyśmy byli państwem pełnowymiarowym, które obok realnej siły, czyli wojska i służb specjalnych, ma do dyspozycji również inne środki oddziaływania – dyplomację, kanały komunikacji, narzędzia wywierania presji i możliwości kształtowania w sposób aktywny i wielowymiarowy naszego otoczenia, to nasza niezłomność, skuteczność i poświęcenie Polaków w mundurach, będą wykorzystywane nie zawsze tak jakbyśmy tego chcieli. Rozmowę Merkel – Łukaszenka musimy zatem traktować dwuwymiarowo. W krótkiej perspektywie jeśli rozpoczęty przez niemiecką kanclerz dialog doprowadzi do rozładowania sytuacji na granicy, to leży to w naszym interesie. Ale w dłuższej perspektywie, konflikty tego rodzaju lub podobne będą się powtarzać i do tego czasu musimy stać się państwem, które jest w stanie samodzielnie kształtować swe otoczenie i relacje z sąsiadami. Epoka przyjaciół w relacjach międzynarodowych już się skończyła. Teraz każdy w pierwszym rzędzie i Berlin nie jest tu wyjątkiem, myśli o własnych interesach. Przestajemy być przedmurzem, ale nie staliśmy się jeszcze, a powinniśmy, samodzielnym graczem. Zakończenie tej fazy przejścia leży w naszym interesie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTL: Kolejne trenerskie roszady i tie-break w hicie kolejki
Następny artykułŚlubowanie klas pierwszych ZSB w Brzegu