Siedem lat temu otarłem się o śmierć. Lekarze rozpoznali u mnie rzadkie schorzenie immunologiczne – przewlekłą zapalną poliradikuloneuropatią demielinizacyjną (CIDP). Białe krwinki zaczęły nagle atakować końcówki nerwów, uszkadzając równocześnie mięśnie. Byłem tak słaby, że nie potrafiłem złożyć ręcznika. Żona musiała wozić mnie na fotelu inwalidzkim, dzieci rozpaczały, że „tata nie umie chodzić”.
Czytaj też: Amerykańska lewica już dawno porzuciła klasę pracującą, przestała walczyć o miejsca pracy, godziwe zarobki i ludzką godność
Ataki histerii
Nie pochyliłem się nad grobem z powodu CIDP, tylko zaordynowanej wstępnie terapii immunoglobulinowej. Dostałem 40-stopniowej gorączki, we krwi pojawiły się zakrzepy, serce uległo trwałemu uszkodzeniu. Na szczęście lekarze zmienili zawartość kroplówek na sterydy, które podziałały. Gdybym musiał przechodzić przez to ponownie, nie wahałbym się ani chwili. Ofiary raka łykają trucizny, naświetlają się promieniowaniem gamma, pozwalają wprowadzać do organizmu radioaktywne izotopy czy amputować sobie kończyny, korzystają z leków eksperymentalnych. Czasem półśrodki nie wystarczą.
Po długiej rekonwalescencji odzyskałem pełną sprawność. Niestety w tym samym czasie ciężka choroba toczyła naszą demokrację. Obie partie polityczne zwariowały. Półśrodki nie wyprowadzą Ameryki na prostą. Umiarkowanie w obliczu ekstremizmu sprawia, że ten drugi zwycięża. Nie dyskutujemy z dwulatkiem, który wrzeszczy i tupie nogami, zapominając o całym świecie. Nawet jeśli ufamy, że zwycięstwo Joe Bidena przywróci w Waszyngtonie normalność, najpierw musimy wyleczyć schorzenie powodujące ataki histerii. Inaczej to one staną się normalnością.
Zobacz również: Według Baracka Obamy Trump to produkt rasizmu i pogoni mediów za kasą
W 2016 roku wybory prezydenckie wygrał narcystyczny miłośnik teorii spiskowych, który przez poprzednie pięć lat lansował rasistowskie kłamstwo, że pierwszy czarnoskóry przywódca USA nie ma prawa sprawować funkcji. Dziesiątki milionów ludzi słuchały bredni, po czym uznały, że predestynują kłamcę do rządzenia krajem. Po objęciu władzy wykazał jeszcze gorszą bigoterię, ignorancję oraz nieudolność. I dostał więcej głosów, niż za pierwszym razem.
W zdrowym kraju takie rzeczy się nie zdarzają. Podobnie jak szturmy uzbrojonych po zęby bojówek na legislatury stanów, które wprowadziły restrykcje zapobiegające rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Oszołomy zawiązały spisek w celu porwania gubernatorki Michigan, bo kazała nosić maski. Inni bojówkarze stanęli z karabinami pod domem sekretarza stanu Georgii, żądając, by sfałszował wybory i przyznał zwycięstwo ich kandydatowi.
18 stanów pod wodzą Teksasu próbowało sądownie unieważnić głosy w czterech innych, które demokratycznie wybrały Joe Bidena. Prezydent Stanów Zjednoczonych osobiście dzwonił do urzędników odpowiedzialnych za liczenie kart i prosił, by zmanipulowali wyniki. Kilku wezwał w tej sprawie do Białego Domu. Dwaj walczący o fotele w Georgii republikańscy senatorzy musieli stanąć po stronie lidera partii i też żądać odgórnej zmiany decyzji swoich własnych wyborców.
FBI ostrzega, że terroryzm wewnętrzny stanowi nieporównanie większe zagrożenie niż Państwo Islamskie czy al-Kaida, a Trump wychwala Kyle’a Rittenhouse’a, który otworzył ogień do pokojowych demonstrantów, zabijając dwóch, trzeciego ciężko raniąc. Partia Republikańska złamała wszelkie normy prawne i etyczne, przez rok blokując kandydata Obamy do Sądu Najwyższego, po czym upychając w nim troje konserwatystów.
Kurczowe trzymanie się władzy
Twardy elektorat prezydenta wzrusza ramionami na wieść, że COVID-19 zabija codziennie ponad 3000 ich rodaków. Przecież Trump zapewnił, że wirusa da się zniszczyć zastrzykami z lizolu albo denaturatu. Jesteśmy chorzy. Gdyby kraj cierpiał na raka, specjaliści zdiagnozowaliby fazę trzecią lub terminalną. Umiarkowanie nic nie da. Konieczna stała się terapia wstrząsowa.
Czytaj także: Tomasz Lis: Agonia nieszczęsnej prezydentury Trumpa zaczyna się powoli przeistaczać w agonię demokracji
Republikanie padli ofiarą politycznego patogenu dość niedawno. Szef izby niższej Newt Gingrich był radykałem, uruchomił lawinę, która niszczy dziś kraj, ale miał plan. Chciał zreformować opiekę społeczną, zbilansować budżet, ożywić przedsiębiorczość przez cięcia podatkowe. Owszem, republikanie próbowali dopaść Clintona, i w końcu im się udało, bo nie potrafił utrzymać zapiętego rozporka nawet w Gabinecie Owalnym. Jednak pozostawali wierni ideologicznym pryncypiom.
Wkurzali liberałów, lecz dwie główne siły polityczne spierały się o kierunek rozwoju Ameryki i dla jej dobra zawierały kompromisy. Dziś prawica nie ma żadnego celu poza kurczowym trzymaniem się władzy. Przed tegorocznymi wyborami nawet nie ogłosiła programu. Już w 2009 r. podczas najgorszej zapaści gospodarczej od czasów Wielkiego Kryzysu wolała zdobyć parę politycznych punktów, niż zatwierdzić pakiet pomocowy dla zwykłych obywateli.
Tylko trzech republikańskich senatorów poparło umorzenie pożyczek mieszkaniowych tak, jak w przypadku długów, które wielkie banki zaciągnęły, uprawiając spekulacje ryzykownymi instrumentami finansowymi. Lewe skrzydło Demokratów próbowało przekonać prezydenta, że negocjacje z prawicą nie mają sensu, bo jedynym jej celem jest obstrukcja, niezależnie od merytorycznego sensu projektów wnoszonych przez Biały Dom.
Republikanów nie obchodziły dokonania nominowanego na członka Sądu Najwyższego Merricka Garlanda ani sondaże dowodzące, że 90 procent obywateli popiera sprawdzanie tożsamości osób, które kupują broń palną. Od tego czasu ich choroba się pogłębiła i zaatakowała cały organizm. Zdrowy kraj nie wybrałby Donalda Trumpa. Zdrowa partia nie spełniałaby przez cztery lata każdej jego zachcianki i nie mianowała kolejny raz swoim kandydatem na głowę państwa.
Nie jestem twardym lewicowcem. Głosowałem na demokratów, republikanów, niezależnych. Ale mieliśmy inne czasy. Gdy poczułem się lepiej, lekarze stopniowo zmniejszali dawki sterydów. W końcu układ odpornościowy zaczął działać, jak powinien, bez wspomagania. Umiarkowanie sprzyja stabilizacji, podtrzymuje status quo. Obecnego stanu rzeczy nie możemy podtrzymywać. Dlatego uważam, że ster powinno przejąć lewe skrzydło Partii Demokratycznej.
Tylko ono zagwarantuje godziwe płace ludziom, którzy stoją w najdłuższych kolejkach po darmową żywność od czasów II wojny światowej i kradną mleko dla niemowląt. Brygada oraz socjaldemokraci nie boją się zburzenia zastanego porządku, postawienia wszystkiego na jedną kartę, zaryzykowania własnych karier dla osiągnięcia celów, w które wierzą. Umiarkowanie Obamy przyniosło pewne rezultaty, ale republikanie byli jeszcze półnormalni. Umiarkowanie Bidena pogorszy stan chorego.
Issac Bailey jest profesorem politologii w Davidson College, wykładowcą Harvard University i autorem książki „Why Didn’t We Riot? A Black Man in Trumpland”.
Tłumaczenie Piotr Milewski.
Czytaj też: Nawet sojusznicy Trumpa mówią, że wydarzenia w Waszyngtonie to „czysty rozbój”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS