Wystawa „Willmann. Opus Magnum” prezentuje około stu obrazów malarza, którego określa się mianem śląskiego Rembrandta. Dzieła stanowią ledwie trzecią część jego bogatego dorobku i pochodzą z różnych kościołów, klasztorów oraz zbiorów muzealnych.
Siłą rzeczy, mocno ograniczyliśmy w ostatnim czasie zasięg naszych wakacyjnych podróży, koncentrując się w dużej mierze na dokładniejszym poznaniu atrakcji, którymi może pochlubić się nasz, poczciwy kraj. Kiedy Muzeum Narodowe we Wrocławiu podjęło się ogromnego, logistycznego wysiłku, aby przygotować obecną wystawę czasową w Pawilonie Czterech Kopuł, zupełnie nie zdawało sobie sprawy, że zapewni swym zwiedzającym spotkanie z wielką sztuką w czasie szalejącej pandemii. Tym większa zatem korzyść dla nas, iż w okresie przymusowej, kulturalnej posuchy, mamy okazję poznać dzieło życia jednego z najwybitniejszych malarzy okresu baroku w Europie Środkowej.
Wystawa „Willmann. Opus Magnum” prezentuje około stu obrazów malarza, którego określa się mianem śląskiego Rembrandta. Dzieła stanowią ledwie trzecią część jego bogatego dorobku i pochodzą z różnych kościołów, klasztorów oraz zbiorów muzealnych. Specjalnie dla celów ekspozycji zbudowano w sali pawilonu potężną, metalową konstrukcję, aby zaprezentować słynny cykl 16 wielkoformatowych malowideł „Męczeństwo Apostołów” o rozmiarach około 4 x 3 m, w ich pierwotnym układzie, bowiem poszczególne obrazy po II wojnie światowej opuściły Dolny Śląsk, zostały rozdzielone i trafiły do kościołów warszawskich.
Fot. Waldemar Robak
Co dzisiaj wiemy o śląskim Rembrandcie? Michael Willmann urodził się w Królewcu (obecnym Kaliningradzie) w kalwińskiej rodzinie Christiana Petera Willmanna i Marii, córki szlachcica Dirschowa w 1630 roku. Małżeństwo posiadało liczną gromadkę składającą się z dziesięciorga dzieci. Mały Michael od początku przejawiał wybitne zdolności plastyczne. Z tego też powodu szybko zagościł na dobre w pracowni swego ojca, który był miejscowym malarzem. W wieku 20 lat Willlmann wyruszył w swą podróż życia po Europie, szukając nauki malarskiego fachu oraz inspiracji. W 1650 roku zagościł w Amsterdamie, tętniącym wówczas artystycznym życiem.
Niestety nie spełniło się jego największe marzenie, aby terminować u mistrza, którego podziwiał – u samego Rembrandta. Zresztą z powodu braku funduszy nie zdołał przejść, mieszkając w „Wenecji Północy”, żadnej, kompletnej edukacji w pracowni malarskiej. Aby przeżyć, musiał zarabiać na swe utrzymanie, czasu jednak nie marnował; konsekwentnie studiował dostępne dzieła mistrzów, podpatrywał ich kunszt, techniki i rozwiązania malarskie; kupował tzw. wzorniki i wykonywał liczne szkice. W ten sposób z konieczności stał się samoukiem. Swoje braki w edukacji malarskiej, choć nadrabiał je swym talentem, odczuwał dotkliwie przez cale swe życie; gdy jemu współcześni nazywali go Apellesem – największym artystą starożytnym, on sam mówił o sobie skromnie, iż jest tylko „wiejskim malarzem”.
Fot. Waldemar Robak
Po kilku latach spędzonych w Amsterdamie Michael Willmann wyruszył w dalszą podróż. Nie dotarł, tak jak czynili to inni malarze, na Półwysep Apeniński, musiał zadowolić się poznawaniem galerii i zgromadzonych tam dzieł w Niemczech, Czechach i w Polsce. Przebywając jakiś czas w Pradze, studiował cesarską kolekcję malarstwa na Hradczanach. Tam zetknął się z malarstwem najwybitniejszych mistrzów włoskich – Tycjana, Veronese’a, Tintoretta.
Kilka lat później udał się na dwór Wielkiego Elektora brandenburskiego w Berlinie. Tu miał nie tylko okazję podziwiać arcydzieła malarstwa; pod wpływem jezuickiego, cesarskiego kapelana Friedricha Wolfa von Lüdinghausena, z którym miał się zaprzyjaźnić, kilka lat później zmienił wyznanie, przechodząc na katolicyzm.
W 1656 roku Michael Wilmann przybył do Wrocławia. Mimo tego, iż był nikomu nie znanym przybyszem, w jakiś, bliżej nie znany sposób uzyskał zlecenie na namalowanie dwóch malowideł do ołtarza głównego kościoła św. Elżbiety – katedry luterańskiej Śląska i dwóch obrazów do wrocławskiego ratusza. Talent Willmanna wywołał wrzenie i zazdrość wrocławskich malarzy. Ci, obawiając się tak wybitnej konkurencji, podstępnie pozbyli się go z Wrocławia, ale od tej pory za malarzem podążała już jego sława. Wkrótce los zetknął go z możnym protektorem Arnoldem Freibergiem – opatem największego na świecie cysterskiego klasztoru, położonego w podwrocławskim Lubiążu. Już po kilku latach Michael Willmann większość swych dzieł tworzył dla tegoż zakonu. W 1660 roku osiadł w Lubiążu, kupując obszerny dom z ogrodem. Bezpowrotnie odeszły lata chude, przyszły lata dostatnie, będące owocem wytężonej pracy.
Fot. Waldemar Robak
Dla cystersów z Lubiąża artysta namalował do końca życia ponad sześćdziesiąt obrazów, freskami pokrył również sklepienia kościoła. Ich powierzchnia wynosi aż 620 metrów kwadratowych, czyli niemal tyle, ile liczy sobie dzieło Michała Anioła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie! To właśnie dzięki Willmannowi śląskie opactwo okryło się sławą. Tworzył również dla innych zleceniodawców; piękne malowidła naścienne pozostały po nim w opactwie cysterskim w Krzeszowie, nie unikał również prac dla świeckich koneserów sztuki.
W 1662 roku malarz ożenił się z Heleną Liśką, z którą doczekał się pięciorga dzieci. Dom w Lubiążu spełniał jednocześnie funkcję pracowni. Niebawem stał się rodzinną manufakturą, w której artysta zatrudniał pokaźne grono pracowników – stolarzy, snycerzy i uczniów, potrzebnych szczególnie przy powstawaniu prac wielkoformatowych. Te były tworzone przez malarza w drugiej pracowni, znajdującej się w przylegającej do domu dawnej stodole. Skończone obrazy nawijano na potężne, drewniane bele i w ten sposób były transportowane. Z czasem Rembrandt z Lubiąża posiadał własnych czeladników, którzy u niego uczyli się malarskiego fachu, przygotowując wstępnie obrazy pod ostateczny szlif, wykonywany przez mistrza.
Do naszych czasów przetrwało łącznie około 300 dzieł Michaela Willmanna, co najmniej drugie tyle uważa się za zaginione.
Fot. Waldemar Robak
Twórczość malarza jest odzwierciedleniem jego epoki. Duży wpływ na jego styl wywarły dzieła Rembrandta, Rubensa, van Dycka oraz malarzy włoskiego renesansu. Swe apogeum kunsztu osiągnął w monumentalnym cyklu „Męczeństwo Apostołów”. Dosłowność i dramatyzm scen biblijnych, cierpienie i religijna ekstaza są niezwykle przejmujące i do dziś wywołują w widzach silne emocje. Jednakże w malarstwie mistrza z Lubiąża odnajdziemy także bogactwo form ludzkich postaci, finezję w odzwierciedleniu detali – draperii, ubiorów, koronek, załamań i odbić światła na skórze, w metalu, szkle, czy też lustrze wody. Ogromna swoboda, z jaką oddawał strukturę i konsystencję materiałów może być tylko wynikiem ogromnego talentu połączonego z ciężką pracą nad doskonaleniem warsztatu.
Michael Willmann zmarł w 1706 roku. W uznaniu zasług, jakie poczynił dla cystersów, wbrew przyjętej z zakonie tradycji, jego zmumifikowane ciało spoczęło w krypcie opatów w kościele w Lubiążu. Zasłużył jednakże nie tylko na eksponowane miejsce pochówku, ale również na niekwestionowaną pozycję w historii malarstwa barokowego.
Wrocławska wystawa w Muzeum Narodowym potrwa do 4 października br.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS