Na trasie koncertowej grupy po Europie, znalazły się kolejno cztery miasta w Polsce: Bielsko-Biała, Poznań, Gdańsk i Warszawa. Angielscy muzycy zatytułowali cykl występów „The Prog Years”, sugerując powrót do swoich początków. Rzeczywiście założony w 1967 roku zespół był jednym z najbardziej oryginalnych przedstawicieli powstającego wówczas nurtu rocka progresywnego.
Z pierwszego składu grupy pozostał jedynie wokalista, flecista i kompozytor Ian Anderson. Wspólnie z czterema muzykami z zespołu zaproponował atrakcyjnie ułożony przegląd z całego, bardzo długiego okresu działalności.
Koncert otworzyły dwie energiczne piosenki „For A Thousand Mothers” i „Love Story”. Potem zabrzmiał przebojowy utwór “Living In The Past” i “Hunt By Numbers”, przy którym Anderson wyjawił, że jest miłośnikiem kotów. Utwór „Clasp” świetnie wyeksponował finezyjne połączenie w muzyce elementów rocka, folku i klasyki. Pierwsza część koncertu składała się z 9 utworów a zakończyła ją instrumentalna perełka „Bourrée In E Minor” Jana Sebastiana Bacha, która wzbudziła żywą reakcję widowni. Muzyka Bacha w takt oklasków publiczności, to dość rzadkie przeżycie.
Drugą część koncertu otworzyła melodia piosenki „Too Old To Rock’n’Roll, Too Young To Die” z popisowym solem gitarzysty Floriana Opahle. W trakcie koncertu co jakiś czas wszyscy muzycy kwintetu mieli możliwość zabłyśnięcia w partii solowej. Niepodzielnie błyszczał jednak na pierwszym planie Ian Anderson, łącząc śpiew z brawurową grą na flecie i dynamicznym ruchem scenicznym.
W repertuarze występu znalazły się także nowe utwory z płyty „Zealot Gene” i na żywo wypadły znacznie lepiej niż w wersjach studyjnych. Duża dynamika muzyki rosła z utworu na utwór, szczególnie od klasycznej pozycji „Agualung”, w której zespół syntetycznie ukazał wszystkie główne składniki progresywnego rocka. Grupa przypomniała również piękny temat melodyczny Gabriela Faure w utworze „Pavane in F-Sharp Minor”.
Pod koniec koncertu narastało tempo, gęstniała muzyka, żywsze były reakcje publiczności złożonej głównie ze „starszaków”. Jethro Tull nie zawiódł, grał z rockowym zacięciem wyrafinowaną muzykę, gdzie wiele się działo a instrumentaliści mogli zaprezentować świetne zgranie i wirtuozowskie umiejętności. Nie trzeba było bogatej oprawy wizualnej występu, żeby po raz kolejny Ian Anderson uwiódł słuchaczy. Co prawda nie doczekali się bisów i wszyscy opuszczali chyba salę Ziemi z uczuciem lekkiego niedosytu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS